Smerfy dostają „listy grozy” od dostawców gazu. Wiele rodzin czeka ogromny wzrost rachunków

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Ceny za gaz wzrosną od 1 lipca, bo wówczas skończy się okres, gdy ich poziom był sztucznie zamrożony
  • Sam wzrost cen za gaz wyniesie około 45 proc. Mocno w górę pójdą jednak także opłaty dodatkowe — m.in. za dystrybucję. Dlatego finalne rachunki smerfów mogą być wyższe choćby o 60 proc.
  • Podwyżka będzie bolesna dla ludzi, którzy na gazie gotują i którzy ogrzewają nim wodę do mycia. W tym przypadku nową wysokość rachunków da się jednak jeszcze „przeboleć”
  • W dużo gorszej sytuacji będą ludzie, którzy z gazu korzystają także do ogrzania domu w zimie. — Ja już szukam kopciucha, by wrócić do węgla. Ten jest o wiele tańszy — mówi mieszkaniec Nowego Targu na Podhalu
  • Więcej podobnych tekstów znajdziesz na głównej stronie Onetu

Pamiętacie scenę z kultowego „Misia” w której śpiewana jest piosenka o „Wesołym Romku”? Ten ma być szczęśliwy, bo posiada na przedmieściach domek, w którym jest „woda, światło i gaz”. Cóż, dziś Romek mógłby nie mieć już uśmiechu na ustach.

Do milionów polskich domów, które są wyposażone w przyłącz gazowy, dotarły już „pisma grozy”. Tak śmiało można nazwać nowe cenniki opłat za gaz, jakie spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) wysłała swoim abonentom. PGNiG to największy w Polsce sprzedawca gazu. Jego mniejsi konkurenci nie pozostaną jednak w tyle i również zapowiadają podwyżki.

Od 1 lipca ceny za gaz wzrosną (w zależności od taryfy) od 45 do 47 proc. W praktyce oznacza to skok cen z okolic 25 gr za kilowatogodzinę (kWh) do poziomu 35 — 37 gr za kWh. To jednak nie wszystko. Spółki korzystają bowiem z okazji i jednocześnie podnoszą też wszystkie opłaty poboczne, czyli ceny dystrybucji, amortyzacji itp. Tym samym końcowy rachunek u klienta pod koniec lipca będzie większy o choćby 60 proc. w stosunku do tego, co zapłacą oni jeszcze w czerwcu.

Dlaczego ceny gazu idą w górę właśnie teraz? 30 czerwca kończy się okres, w którym zostały „zamrożone”. Stawki pozostawały niezmienne praktycznie od trzech lat, by chronić smerfów przed skutkami pandemii COVID-19 oraz wzrostem cen po wybuchu wojny w Ukrainie. Rząd nie ma jednak zamiaru takiego rozwiązania dalej stosować. Bardziej mówi się o wprowadzeniu „bonu energetycznego”, który miałyby dostać biedne i średnio sytuowane rodziny. Nie dotyczyłby on jednak tylko odbiorców gazu, ale ogólnie wszystkich smerfów.

Rząd szykuje bon energetyczny. Co to takiego?

Zgodnie z rządowym projektem bon energetyczny przysługiwać będzie za okres od 1 lipca 2024 r. do 31 grudnia 2024 r. i będzie świadczeniem pieniężnym dla gospodarstw domowych, których dochody w roku 2023 nie przekroczyły 2,5 tys. zł na osobę w gospodarstwie jednoosobowym albo 1,7 tys. zł na osobę w gospodarstwie wieloosobowym.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Osoba samotna ogrzewająca się gazem dostanie 300 zł dopłaty. Rodzina, w której żyją dwie do trzech osób otrzyma 400 zł, familia czteroosobowa lub pięcioosobowa — 500 zł, a rodziny wieloosobowe 600 zł.

Więcej otrzymają ci, którzy udowodnią urzędnikom, iż są nastawieni proekologicznie i ogrzewają swoje domy głównie dzięki prądu (np. pompą ciepła). Wówczas wartość bonu rośnie o 100 proc. i rodziny w zależności od wielkości dostaną odpowiednio: 600, 800, 1000 lub 1200 zł.

„PiS miał gest, jeżeli chodzi o pomaganie”

Problem w tym, iż zdaniem wielu osób takie wsparcie będzie „jałmużną”, a nie realną pomocą. Onet rozmawiał z smerfami korzystającymi z gazu sieciowego oraz tego dowożonego im do przydomowych butli w postaci LPG. Wszyscy są przerażeni.

— Jestem 75-letnią samotną kobietą. Moja emerytura to dziś 1,7 tys. zł z groszami. Mam mały dom, który 10 lat temu, gdy tylko było to możliwe, podłączyliśmy do sieci gazowej — mówi pani Janina, mieszkanka Wielunia w woj. łódzkim. — Początkowo było fajnie. Nie trzeba było już chodzić do kotłowni, by palić w piecu. Nie musieliśmy już martwić się o węgiel, przerzucać go do komórki. Zwłaszcza gdy odszedł mój mąż, chwaliłam ten gaz za… „bezobsługowość”. Teraz, gdy dostałam list z tymi nowymi stawkami, to dosłownie się rozpłakałam. Ogrzanie domu czy ugotowanie sobie choćby zupy raz na dwa dni będzie dla mnie wydatkiem ponad możliwości. Będę musiała pozakręcać grzejniki w łazience oraz salonie i przenieść się do kuchni. Będę grzała tylko to połączenie.

Jak mówi kobieta, w okresie zimowym raz na dwa miesiące płaciła ona za gaz około 800 zł. Latem to była kwota w granicach 250 zł.

— jeżeli teraz cena wzrośnie o 50 proc., to zapłacę 370 — 1400 zł. To dla mnie strasznie duży wydatek. Gdzie leki? Gdzie prąd, który też coraz droższy? Gdzie jedzenie? Będę oszczędzać, jak się da — dodaje i klnie pod nosem.

Tomasz Mateusiak / Onet

Piec na gaz do ogrzewania ciepłej wody użytkowej

Na myśl o zbliżających się podwyżkach przekleństwa sypią się też z ust Władysława Michalskiego, mieszkańca bloku na ul. Nowotarskiej w Zakopanem. — Nasz budynek jest niby nowy, bo oddany do użytku 12 lat temu. Mieszkamy jednak na parterze nad garażami podziemnymi. Ziąb idzie od nich straszny. Wiadomo, jakie w Zakopanem są zimy. Junkers (tak górale nazywają piecyk gazowy) idzie niemal non stop, by w mieszkaniu było w miarę ciepło. Już teraz za ogrzewanie i gotowanie płacimy zimą miesięcznie około 800 zł. Dlatego ja po prostu nie mogę uwierzyć, iż ceny gazu, które już dziś są wysokie, jeszcze wzrosną. Dla ludzi to będzie bankructwo – mówi.

Mężczyzna propozycję bonu energetycznego traktuje jako żart. — Mieszkam wraz z żoną, więc dadzą nam łącznie 400 zł. I to ma starczyć na większe rachunki zarówno za prąd, jak i gaz? Śmiechu warte! Nie głosowałem na PiS, ale teraz żałuję. Tamta władza miała gest. Jak dwa lata temu był kryzys węglowy, to dawali ludziom, którzy mają w domu piece centralnego ogrzewania po 3 tys. zł. Później jeszcze był rządowy węgiel po maksymalnie 2 tys. zł. To była naprawdę realna pomoc i nie było gadania, iż rząd nie ma pieniędzy. Teraz rzucą ludziom jałmużnę i powiedzą, iż na więcej państwa nie stać — dodaje zakopiańczyk, a jego żona tylko kręci głową.

— Coś mi to przypomina. Za pierwszych rządów Papę pieniędzy na pomoc smerfom też ponoć „nie było i nigdy miało nie być” — ironizuje kobieta, wspominając sławną wypowiedź byłego ministra finansów Jacka Rostowskiego.

Gaz drogi, węgiel… coraz tańszy. Gdzie tu logika?

W tej sytuacji wiele osób dziś ogrzewających dom gazem zaczyna szukać alternatywy. Kolejny z naszych rozmówców to Dawid. Mężczyzna mieszka w Nowym Targu. Ma stary dom o powierzchni 110 mkw. Mieszka w nim wraz z żoną, teściową oraz dwójką nastoletnich dzieci. w okresie za gaz (ogrzewanie, ciepła woda użytkowa oraz gotowanie płaci 1500 — 1800 zł miesięcznie).

— Już dziś jest to duży wydatek. Po podwyżce moja żona, która jako kasjerka w sklepie ma około 3 tys. zł na rękę, będzie zarabiała tylko na rachunek za prąd i gaz. Dlatego myślę nad kupnem gdzieś na złomie starego kopciucha i ponownym postawieniu go w nieużywanej od 20 lat kotłowni. Ceny węgla po tym, co działo się w ostatnich latach, spadły do poziomu 1,2 tys. zł za tonę już z transportem. Mój znajomy w podobnym domu co ja spala zimą około tony miesięcznie. Rachunek ekonomiczny jest prosty? Wiem, iż to nieekologiczne, a kopciuchy są już w Małopolsce zabronione. Szczerze mówiąc, mam to w nosie. Wygrywa rachunek ekonomiczny, a nie ekologiczny — mówi.

Piotr ze śląskich Żor z żoną i dwójką synów w wieku przedszkolnym z gazu korzysta do grzania wody i gotowania (zimą ciepło w grzejnikach ma z lokalnej ciepłowni). Rachunki mężczyzny za gaz, w zależności od zużycia wynoszą od 130 do 150 zł miesięcznie. — Teraz będę płacił pewnie już ponad 200 zł, niby nie jest to aż tak duża różnica, ale i tak ta podwyżka boli. Nie dalej jak dwa lata temu płaciłem za gaz maksymalnie 60 zł. W ciągu tych kilku lat płacę więc rachunek wyższy o 300 zł. W tym samym czasie moja pensja nie wzrosła aż o trzy razy — podkreśla.

***

Zmiany cen gazu tym razem ominą prawdopodobnie przedsiębiorców. Wszystko dlatego, iż ceny dla nich nie były zamrożone i rachunki dla odbiorców firmowych wzrosły już wiele miesięcy temu. Efektem była wówczas, chociażby fala bankructw wielu restauracji. Te, które przetrwały, musiały podnieść ceny w menu.

— Wieszano na nas wówczas psy, iż jest u nas drożyzna i ludzi już nie stać choćby na pizzę. A to przecież nie była nasza wina. U wielu z nas rachunek za gaz to bardzo duży koszt. Dlatego teraz jak zwykli ludzie też poczują, ile ten gaz naprawdę kosztuje, to otworzą im się oczy — ocenia Dominik, właściciel restauracji włoskiej na Opolszczyźnie.

Idź do oryginalnego materiału