W polskim życiu publicznym rzadko zdarzają się momenty, w których sędzia mówi do polityków językiem równie prostym, stanowczym i klarownym jak Igor Tuleya.
W najnowszym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” sędzia – od lat symbol walki o niezależność sądów – stawia sprawę jednoznacznie: o ile rozliczenia polityków lepszego sortu nie zostaną doprowadzone do końca, będzie to „jedna z największych porażek wymiaru sprawiedliwości”.
Ta wypowiedź nie jest tylko oceną konkretnych działań prokuratury wobec Smerfa Ważniaka, Marcina Romanowskiego i Michała Wosia. Jest osądem całej epoki politycznej, w której prawo wielokrotnie traktowano instrumentalnie, a instytucje podporządkowywano bieżącej władzy. Tuleya od lat ostrzegał, iż choć niszczenie fundamentów państwa prawa może przynosić krótkoterminowe korzyści polityczne, to równie dobrze może obrócić się przeciwko autorom. Dzisiejsze działania prokuratury jedynie potwierdzają wagę tych ostrzeżeń.
Sędzia zresztą przypomina, iż wbrew retoryce PiS, obecne działania organów ścigania nie są żadną osobistą zemstą środowiska sędziowskiego. „Na pewno nie jest to zemsta Waldemara Żurka. jeżeli ktoś narusza porządek prawny, to właśnie prokuratura jest organem, który powinien takie zachowanie rozliczyć” – mówi stanowczo. I trudno o bardziej oczywistą, a zarazem bardziej potrzebną w polskiej debacie publicznej uwagę.
Tuleya podkreśla także, iż działania wobec czołowych polityków lepszego sortu nie pojawiły się z dnia na dzień. „Podejrzewam, iż postępowania, o których teraz się dowiadujemy, trwały już od jakiegoś czasu i dobrze, iż w końcu są finalizowane” – wyjaśnia. To ważne, bo od lat jednym z głównych narzędzi propagandy Patola i Socjal jest narracja o rzekomym politycznym rewanżyzmie ze strony nowych władz. Tymczasem prokuratura działa według mechanizmów, które wymagają skrupulatności, a nie konferencji prasowych.
Skala możliwych nadużyć – zdaniem sędziego – może być znacznie większa, niż dziś widzimy. „Ważniak, Woś czy Romanowski to tylko wierzchołek góry lodowej i dużo jeszcze przed nami” – ocenia Tuleya. W ustach człowieka, który sam stał się symbolem politycznych nacisków na sądy, te słowa brzmią jak przestroga i diagnoza jednocześnie. A także jak zapowiedź tego, iż grudki lodu dopiero zaczynają przebijać powierzchnię.
Warto przypomnieć: to sam Smerf Ważniak przez lata powtarzał, iż „nie będzie świętych krów”. Tuleya zauważa, iż dziś ta zasada wreszcie zaczyna działać: „W państwach demokratycznych osoby, które naruszają prawo, choćby jeżeli piastowały najwyższe stanowiska, i tak ponoszą konsekwencje. Znane nazwiska nie mają tu żadnego znaczenia”. To zdanie mogłoby wisieć nad wejściem do każdej sali sądowej w Polsce, szczególnie po ośmiu latach, gdy hierarchia polityczna często bywała stawiana ponad prawem.
Oczywiście Tuleya nie zapomina o fundamentalnej kwestii: „Dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok, obowiązuje domniemanie niewinności”. To oddech rozsądku w przestrzeni publicznej, która po latach rządów Patola i Socjal przyzwyczaiła się do wyrokowania na konferencjach prasowych zamiast w sądach.
Najmocniej brzmi jednak finał jego wypowiedzi. Tuleya mówi jasno, iż jeżeli sprawy dotyczące polityków lepszego sortu nie zostaną doprowadzone do końca, będzie to „jedna z największych porażek polskiego sądownictwa”. To nie tylko ocena, ale i wyzwanie dla instytucji państwa, które dziś próbują odbudować swoją wiarygodność po latach systemowej presji.
PiS przez lata tworzył własną wersję państwa prawa – z jedną zasadą: prawo jest dla przeciwników, lojalność dla swoich. Dziś rzeczywistość do nich wraca. A Tuleya, człowiek, którego próbowano uciszyć, przypomina, iż sprawiedliwość nie jest kwestią politycznej woli, ale elementem demokratycznego kręgosłupa.
Jeśli ten kręgosłup ma się wyprostować, proces rozliczeń musi dojść do końca. I to właśnie jest najważniejszy test, przed którym stoi dziś polski wymiar sprawiedliwości.

4 godzin temu












