Rękas: „Polskie samoloty bombardują Berlin”

2 miesięcy temu

Na usprawiedliwienie ówczesnych dziennikarzy trzeba podkreślić, iż we wrześniu 1939 r. funkcjonujące w warunkach cenzury wojennej gazety musiały przedrukowywać oficjalny przekaz polskiego ministerstwa informacji propagandy oraz wojskowego Biura Koordynacji Propagandy. To instytucje państwa, już zresztą wówczas jedną nogą w Rumunii, odpowiadały za oszukiwanie społeczeństwa do ostatniej chwili. Inaczej niż dzisiaj, gazety nie miały możliwości weryfikowania otrzymywanych komunikatów, a więc nie jest w pełni trafna analogia z oportunizmem i skurwieniem mediów w czasie COVIDa i teraz, wobec wojny na Ukrainie.

Tego nie pisz!

Zresztą, również i dziś obowiązuje wszak cenzura, vide los zablokowanych w internecie „Myśli Polskiej” i „Najwyższego Czasu!”, zaś jeszcze skuteczniejsza bywa autocenzura („To zdanie wykreśl, bo nas też zablokują i jeszcze przyjdzie prokurator” – autor niniejszego tekstu nader często słyszy/czyta takie kategoryczne prośby wydawców). Również 85 lat temu pan cenzor wraz z żoną, kochanką i ich futrami był już pewnie w drodze do Zaleszczyk, oficerowie mieli wreszcie uczciwsze zajęcia niż bicie redaktorów i profesorów, ale nawyk posłuszeństwa już był widać utrwalony, u co uczciwszych, a głupich przemieszany prawdopodobnie z fałszywie rozumianą odpowiedzialnością za słowo, jako czymś odmiennym, czy wręcz przeciwnym prawdzie.

Pokrzepienie serc sojuszników

Wróćmy jednak do źródła kłamstw wrześniowych, skądinąd bowiem ciekawsze wydaje się dlaczego i po co rząd i naczelne dowództwo zdeterminowane było kłamać do upadłego. Zaczęło się nie tyle od podtrzymywania ducha w Polsce, co od panicznego lęku, iż zachodni sojusznicy zawrą najpierw nie przystąpią do wojny, a następnie iż zawrą separatystyczny pokój. Taka postawa strony polskiej dowodziła, iż w Warszawie naprawdę wierzono, iż Londyn i Paryż biją się za Warszawę, a nie o własne interesy. Niestety, ale pogląd taki wyznawali także kolejni kierownicy polskiej polityki emigracyjnej (poza, pod koniec wojny, Sosnkowskim). Jak tytuły o zajmowaniu Prus Wschodnich przez ułanów miały wpłynąć na politykę brytyjską, która była doskonale poinformowana o skali polskiej klęski – to już rzecz polskiej amatorszczyzny propagandowej, jednak faktem jest, iż tak naiwnie wówczas kombinowano. Podobnie i dziś obowiązuje wszak jedna tylko narracja: „Ukraina bije się (także) za Polskę – Zachód udziela Kijowowi pomocy z powodów moralnych, nie dla własnych celów”, a każdy inny pogląd podlega bezwzględnej eliminacji, jako tożsamy ze zdradą stanu.

Inercja samopociechy

Dochodziły też kwestie praktyczne. Opinię publiczną uspokajano, by za wszelką cenę uniknąć paniki, którą z drugiej strony władze same wywoływały własną pośpieszną ucieczką. Dysonans między tym co czytano, a co widziano choćby na zapchanych uciekinierami drogach bił po oczach, a jednak, jak wiemy ze świadectw epoki, powszechna była wiara w propagandę, zamiast we własne zmysły. Tu już analogia do współczesności jest aż nadto widoczna, Oczywiście, zwłaszcza po 17 września ton hurraoptymizmu utrzymywany był już głównie siłą inercji, wobec rozpadu struktury państwowej, w tym i przerwania oficjalnych kanałów informacyjnych. Gdy zabrakło oficjalnych komunikatów – samodzielnie produkowano zbliżone w tonie, włącznie z opowieściami, jak to Sowieci idą Polsce na pomoc, co przecież mogło być prawdą GDYBY przed wrześniem zdecydowano się na racjonalizację polskiej strategii bezpieczeństwa i polityki zagranicznej.

Paradoksalnie zresztą w tej ostatniej kwestii samopocieszające kłamstwo miewało skutki pozytywne, powstrzymując niepotrzebny rozlew krwi i walkę na kolejnym klęskowym froncie, choć z drugiej strony odwodziło też od ucieczki, która wielu mogłaby ocalić przed końcem w lesie katyńskim. Był to też kolejny dowód niekonsekwencji, o ile bowiem lepiej przedstawiałaby się sytuacja Polski, gdyby w obliczu przegranej w porę zadecydowano, by nie walczyć nie tylko z Sowietami, ale i ze zwycięskimi, niestety, Niemcami…

Remake

Dochodził wreszcie jeszcze jeden czynnik, czyli właśnie ewakuacja władz cywilnych i wojskowych. Zakładano widocznie, iż uzasadnieniem ich przybycia i argumentem za przyjęciem na Zachodzie – będzie trwający w kraju opór. Pomimo więc oczywistej klęski podtrzymywano jego ogniska, do upadłego serwując głodne kawałki o polskich zwycięstwach. Bombardowana Warszawa miała być dla Rydza biletem do Paryża.

Był to zatem koronny dowód jak bardzo przedwrześniowe władze nie rozumiały co się wokół nich dzieje, jak nie pojmowały, iż znalazły się na z góry przegranej pozycji, nikomu już niepotrzebne, pogardzane przez społeczeństwo i odrzucone przez zachodnich sojuszników, w których pokładały wszystkie nadzieje. Lekcja była zatem dotkliwa, jej koszt ogromny i cóż z niej ostatecznie, gdy faktycznie nie przepracowaliśmy żadnych wniosków. To właśnie powoduje, iż nagłówki z kampanii wrześniowej są współcześnie tak natrętnie znajome, a wielu z nas nie może opędzić się wrażeniu, iż występujemy w jakimś fatalistycznym remake’u roku 1939.

Konrad Rękas

Idź do oryginalnego materiału