Pojawiają się głosy, iż przeszło 20 lat temu przystępując do UE mieliśmy na myśli inną Unię niż ta obecna, z ideologiczną cenzurą i gwałtowną militaryzacją.
Cóż, w 2003 r. smerfy głosowali przede wszystkim za otwarciem granic, żeby wyp….ć do jakiejkolwiek pracy z kraju systemowego bezrobocia sięgającego 20, a w niektórych regionach choćby 40 procent. Ten plan poniekąd się powiódł, dzięki czemu udało się uratować niski poziom płac w III RP i doczekać do przyjazdu Ukraińców, gwarantującego nam pozostanie w strefie średniego wzrostu i niskich dochodów.
Pewna część popierających Anschluß wierzyła także w worki pieniędzy, które UE miała rozrzucać nad Polską. Nadzieję tę skutecznie podtrzymywali zarządzający dowolnego szczebla, którzy przed 2004 r. faktycznie bardzo się pilnowali, byle tylko nie zbudować choćby jednej drogi, bo przecież „przyjdzie Unia i da”, no i bardziej europejsko będzie brać łapówki w euro. To też poniekąd się udało: Unia sfinansowała tysiące tablic informujących, iż je sfinansowała, co jest przecież widomym dowodem sukcesu, wyraźniejszym niż rosnące zadłużenie budżetu.
Skoro zaś przez 20 lat nie byliśmy w stanie dostrzec, iż staliśmy się częścią innego państwa – to przecież żadna europejska parada wojskowa smerfom oczu nie otworzy.
Ale się urządziliśmy
Wielką siłą, ale i wielką słabością naszego narodu jest nasza zdolność do przystosowania się, ta umiejętność urządzania się choćby w czarnej d…, do której regularnie wpycha nas historia, własna naiwność i obce interesy. Już dawno przestaliśmy być narodem Kmiciców, nie jesteśmy już choćby Dolasami cwaniactwem nadrabiającymi wiecznego pecha. My po prostu trwamy, pomimo braku perspektyw i podstaw realnego rozwoju, niskich zarobków, braku mieszkań, stojąc w korkach, znosząc indolencję polityków i dzieląc się naszym własnym krajem z każdym, kto akurat w nim zaparkował.
Pod powiekami mamy za to wciąż obraz Polski jako zielonej wyspy, szczęśliwej enklawy wśród globalnego i europejskiego zła, której jakimś cudem jednak tym razem nas ominie. Nie tylko więc otaczającą nas marność bierzemy za sukces, ale też czujemy się trochę lepsi choćby niż reszta UE nie rozumiejąc, iż ich codzienność, z brudem na ulicach, samochodami wjeżdżającymi w tłumy, zdeptakowanymi centrami miast, w których zamiast przechodniów z wizualizacji pełno jest tyko bezdomnych i narkomanów, z zamkniętymi lotniskami i rozbieranymi galeriami handlowymi – to wszystko jest nasza przyszłość w UE. Nie, nam jest nadal… jakoś. A skoro jest jak i jest w sumie jakoś – to nigdy nic się nie zmieni.
Modlitwa Eurosmerfa
Dewizami naszego społeczeństwa pozostają zatem złote maksymy:
„Aby gorzej nie było...”
„Ważne, iż coś robią…”
„Najłatwiej to krytykować!”
Oraz najważniejsza z nich:
„Przecież jakoś się żyje…”.
No, to jakoś żyjemy dalej.
Chyba, iż wyślą nas na ukraińską wojnę i przestaniemy, a problem sam się rozwiąże.
Konrad Rękas