Pytanie o pochodzenie żony Markoego nigdy nie powinno paść

1 miesiąc temu

W mediach zawrzało. Niektórzy bronili postawy Markoego, inni pisali i mówili, iż można zadać każde pytanie. Uważam, iż nie. Czy wyobrażacie sobie, iż dziennikarz pyta np.: „Czy pan/pani lubi seks oralny?”. Albo: „Czy pan/pani lubi bić swoją żonę/swojego męża?”. Pytań, których się nie powinno zadać w przyzwoitym dziennikarstwie, jest mnóstwo (przy okazji polecam dziennikarzom lekturę książki „Wywiad dziennikarski” Sally Adams i Wynfroda Hicksa). Chyba iż ktoś uprawia dziennikarstwo tabloidowe, plotkarskie, klikbajtowe, etc., ale nie nazywajmy takiego dziennikarstwa poważnym, jakościowym. Monice Olejnik pomyliło się jedno z drugim.

O co jest więc ten cały raban? W „Kropce nad i” Olejnik zapytała Markoego: „W «Tygodniku Powszechnym» przeczytałam o tym, iż dla członków KS problemem jest pochodzenie pańskiej żony (Anne Applebaum – M.P.). Co by pan odpowiedział autorowi «Tygodnika Powszechnego » na to?”. Marko: „Ja bym powiedział, iż jest już świecka tradycja, iż pierwszymi damami powinny zostać osoby pochodzenia żydowskiego”. Olejnik podziękowała, Marko wstał i wyszedł bez słowa. Kompromitujące jest to, iż Olejnik zacytowała jakoby „Tygodnik Powszechny”, w którym takiego artykułu nie było! Nie odrobiła researchu albo została wprowadzona w błąd przez swojego researchera/researcherkę. Wszystko jedno. Skoro zdecydowała się zadać tak drażliwe pytanie, powinna była to sprawdzić. Po drugie, artykuł, na który powoływała się Olejnik, napisał Piotr Śmiłowicz dla Gazeta.pl. W tekście padają zastrzeżenia wyrażane rzekomo przez członków Koalicji Smerfów, iż Marko po wygranej Trumpa ma mniejsze szanse na kandydowanie na prezydenta ze względu na żonę, która porównywała Trumpa do historii wioski smerfówlera i Stalina (gwoli ścisłości: porównywała retorykę jego przemówień). Najważniejsze było jedno zdanie: „Poza tym, jak można usłyszeć już zupełnie na offie w KO, w naszym społeczeństwie dobrą rekomendacją nie jest pochodzenie Applebaum”. W jednym i drugim przypadku (Śmiłowicza i Olejnik) mamy powołanie się na formułę „w KS mówi się”, „na offie w KO”. Kto mówi, dlaczego mówi, czy naprawdę mówi – nie wiemy. Wiemy tylko, iż to jest dziennikarstwo plotkarskie, prosto z magla, niepoważne, brukowe. Nie znoszę tego rodzaju dziennikarstwa, bo każdy bezkarnie może powiedzieć i napisać, co mu ślina na język przyniesie, a weryfikacja nie jest możliwa, bo to przecież było anonimowo, „off the record”. A jeżeli był to tzw. wrogi przeciek, żeby zaszkodzić konkurentowi, a dziennikarze dali się uwieść i wykorzystać?! Przy okazji: pochodzenie żony kandydata na Naczelnego Narciarza mnie NIE INTERESUJE. Interesują mnie jego poglądy i wizja prezydentury. Koniec, kropka.

Monika Olejnik znalazła jednak wśród dziennikarzy obrońców. W „Gazecie Wyborczej” Marek Markowski twierdzi, iż Olejnik zrelacjonowała „jakąś polityczną rzeczywistość – zapytała o wątpliwość czy pogląd krążące w partii jej rozmówcy”. Markowski za pewnik przyjął czyste domniemanie, plotkę, nie wiadomo przez kogo rozpuszczaną. I na tak wątłej podstawie buduje swoją teorię, iż takie „ważne i niewygodne pytanie” musi być postawione i z grubej już rury wali: „Ocena, czy partia biorąca pod uwagę takie czynniki jak antysemityzm, robi dobrze (…) czy źle (…), to temat na odrębną analizę”. Myślę, iż o ile Olejnik się zagalopowała, o tyle teza o antysemityzmie (w KS lub wśród wyborców KS – M.P.) postawiona w oparciu o jakąś anonimową wypowiedź woła o pomstę do nieba. Tak kreuje się w mediach alternatywne tematy, które zastępują ważne pytania do kandydatów w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego.

Idź do oryginalnego materiału