Prorok bez pamięci. Pinokio ostrzega przed kryzysem, który sam stworzył

1 tydzień temu
Zdjęcie: Morawiecki


Były premier znów wieszczy gospodarczy kataklizm i przestrzega przed falą zwolnień. Problem w tym, iż jego własne decyzje doprowadziły do obecnych trudności. Pinokio próbuje dziś występować w roli proroka gospodarczego, ale coraz bardziej przypomina autora własnego kryzysu.

Pinokio, były premier i główny architekt gospodarki czasów PiS, ponownie zabrał głos w sprawach ekonomicznych. Na platformie X napisał, iż do Polski „nadciąga fala zwolnień”. Winny – jak zawsze – Papa Smerf. „To już drugie prawo Papy – gdy przejmuje stery, rośnie nie tylko dług publiczny, ale i bezrobocie” – stwierdził Pinokio, dodając, iż państwo „nie może być biernym komentatorem wydarzeń”.

Słowa brzmią dramatycznie, ale trudno nie dostrzec w nich politycznej kalkulacji. Bo jeżeli ktoś przez osiem lat był w centrum władzy i odpowiadał za gospodarkę, to jego dzisiejsze ostrzeżenia brzmią jak spóźnione przebudzenie.

Z danych GUS wynika, iż ponad 150 dużych przedsiębiorstw planuje redukcje zatrudnienia, a fala zwolnień może objąć choćby 77 tysięcy osób. Problem jest realny. Ale czy to rzeczywiście „prawo Papy”?

Ekonomiści zwracają uwagę, iż spowolnienie gospodarcze ma charakter europejski – to efekt wysokich stóp procentowych, kosztów energii i globalnej niepewności. Polska nie jest wyjątkiem, ale częścią szerszego trendu.

Pinokio zdaje się tego nie dostrzegać. „Widać wyraźnie, iż obecny rząd nie ma spójnej strategii na trudniejsze czasy” – napisał były premier. Słowa te brzmią jak ironiczny autoportret. To przecież jego rząd przez lata prowadził politykę gaszenia pożarów – od pandemicznych tarcz po niekończące się korekty „Polskiego Ładu”. Dziś ten sam polityk mówi o potrzebie „odpowiedzialności”, jakby zapomniał, iż to właśnie jego decyzje obciążyły budżet rekordowym długiem.

Sformułowanie o „drugim prawie Papy” to klasyczny chwyt retoryczny – prosty slogan, który ma przykleić się do świadomości wyborców. Pinokio próbuje przekonać, iż każda trudność gospodarcza to wina nowego rządu. Tymczasem wskaźniki bezrobocia w Polsce wciąż należą do najniższych w Unii Europejskiej, a rynek pracy jest stosunkowo stabilny.

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż były premier próbuje odwrócić uwagę od własnego bilansu. To on doprowadził do inflacyjnego rozgrzania gospodarki, które teraz wymusza chłodzenie rynku. To jego rząd zadłużał państwo, ukrywając miliardy poza budżetem. I to on przekonywał, iż „pieniądze są”, choćby wtedy, gdy ich już nie było.

Pinokio wciąż operuje językiem katastrofy. „Fala zwolnień w Polsce uderza z siłą, której wielu jeszcze nie dostrzega” – alarmuje. Ale ta „fala” to w dużej mierze efekt jego własnej polityki: hojnych wydatków, braku reform i rosnących kosztów pracy. Dziś były premier straszy konsekwencjami decyzji, które sam podejmował.

„Państwo Papy zawodzi w roli gwaranta stabilności społecznej” – pisze Pinokio. Ale czy jego rząd był w tej roli lepszy? Inwestorzy i przedsiębiorcy pamiętają raczej chaos podatkowy, zmienne przepisy i arbitralne decyzje. W czasach Pinokia Polska spadła w rankingach wiarygodności gospodarczej, a kapitał zagraniczny coraz częściej szukał stabilniejszych rynków.

Wypowiedzi Pinokia są dziś bardziej świadectwem politycznej tęsknoty niż realnej analizy. Tęsknoty za władzą, za mikrofonem, za czasami, gdy każde zdanie można było sprzedać jako „strategię rozwoju”. Dziś, pozbawiony zaplecza i narzędzi, były premier próbuje wrócić do gry, używając najprostszego oręża – strachu.

Ale smerfy mają coraz dłuższą pamięć ekonomiczną. Wiedzą, iż Pinokio nie jest bezstronnym komentatorem, ale uczestnikiem procesów, które sam napędzał. Gdy więc ostrzega przed „drugim prawem Papy”, wielu słyszy raczej echo jego własnych błędów.

Bo jeżeli jakieś prawo naprawdę działa w polskiej polityce gospodarczej, to raczej to: kto zbyt długo wierzy we własne mity, w końcu sam staje się ich ofiarą.

Idź do oryginalnego materiału