Profesor Pomianek: to wyścig szczurów o względy gigantów. Tak wygląda polska produkcja

3 miesięcy temu

Na przyczyny strajku rolników trzeba spojrzeć z trzech stron: przyczyny wewnątrz kraju, efekty Wspólnej Polityki Rolnej (WPR) i import płodów rolnych z Ukrainy – pisze pisze dr hab. inż. Tadeusz Pomianek, prof. Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

W oparciu o dane z GUS-u i Eurostatu za 2021 r. można oszacować, iż wartość produkcji rolnej, w tym także zwierzęcej, skonsumowanej w kraju, to ok. 60 mld zł. W uproszczeniu, to jest przychód rolnika, który musi za to opłacić m.in. środki produkcji rolnej (nasiona, nawozy sztuczne, pestycydy), korzystanie z maszyn rolniczych i swoją pracę. Tymczasem smerfy rocznie płacą za żywność ok. 180 mld zł, czyli 3 razy więcej. Gdzie jest te brakujące 120 mld zł?

Artykuł pochodzi z autorskiego Zielonego Bloga prof. Tadeusza Pomianka: Czy konieczny jest wspólny strajk rolników i konsumentów, żeby zmienić chory system produkcji i dystrybucji żywności?, zamieszczonego na portalu Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Co 2 tygodnie publikowane są na nim nowe artykuły prof. Pomianka oraz zaproszonych przez niego do współpracy ekspertów.

Absurdu ciąg dalszy

Podam inny przykład. 1 kg pszenicy kosztuje 0,80 zł, a za 1 kg chleba płacimy 8 – 20 zł! Jak więc widzimy przy obecnym systemie produkcji i dystrybucji żywności przegrywają dwie strony, tj. rolnik i konsument. Natomiast bardzo dobrze się mają międzynarodowe konsorcja, które zmonopolizowały rynek środków produkcji rolnej. Kilka firm ma udział w rynku na poziomie ok. 85 proc. i jak widać, monopolizacja gwałtownie postępuje. Nie mogą narzekać przemysłowi producenci mięsa, właściciele potężnych ferm hodowlanych (powyżej 70 proc. światowej produkcji mięsa), ale i producenci pasz z upraw monokulturowych.

Niewątpliwymi beneficjentami obecnego stanu rzeczy są sieci handlowe i różni pośrednicy. Dla nich średni, czy tym bardziej mały producent rolny, w ogóle nie jest partnerem. W rezultacie po stronie rolników musiała nastąpić konsolidacja.

Ten swoisty „wyścig szczurów” o względy przetwórców lub sieci handlowych wygrywają ci, którzy prowadzą intensywną produkcję rolną na dużych obszarach z wykorzystaniem na dużą skalę nawozów sztucznych i pestycydów, a w przypadku hodowli klatkowej – antybiotyków.

Produkcja rolna prowadzona jest najczęściej systemem monokulturowym, ponieważ to w krótkiej perspektywie zapewnia wysokie plony. Ten system produkcji jednak wyjaławia glebę i potęguje suszę – obszernie pisała prof. M. Bzowska – Bakalarz: Czy monokultura prowadzi do pustyni?. Kolejne rysunki pokazują skalę monopolizacji, zarówno po stronie producentów żywności, jak i sieci handlowych oraz jakie instytucje finansowe, obok Banku Światowego, wspierają przemysłowy sektor mięsny i mleczarski.

Największe instytucje finansowe wspierające sektor mięsny i mleczarski. Źródło: Atlas Mięsa

Pomoc dla Ukrainy

Już wcześniej na Zielonym blogu prof. P. Kramarz w artykule: Papka czy żywność? Technologie czy przyroda? i prof. Z. Karaczun w artykule: Rolnictwo nie jest nudne pisali o tym, jakie fatalne skutki powoduje powyższe, m.in. jeżeli chodzi o niszczenie bioróżnorodności i emisji gazów cieplarnianych. Jak więc widzimy, Polska jest częścią międzynarodowego systemu przemysłowej produkcji i dystrybucji żywności. Chyba już nie ma wątpliwości, dlaczego rolnik dostaje „ochłapy” a konsumenci skazani są na przetworzoną kiepskiej jakości żywność, za którą słono płacą.

Co do Ukrainy, to UE chcąc pomóc jej w brutalnej wojnie z Rosją, wprowadziła bezcłowy import płodów rolnych. Ale czy rzeczywiście w ten sposób pomagamy bohaterskiemu narodowi ukraińskiemu?

Otóż naukowcy z Ukrainy: dr A. Yakymchuk i dr O. Balanda, wykładowczynie WSIiZ, przeanalizowały sytuację. Ustaliły, iż przeciętna wielkość gospodarstwa rolnego, to prawie 500 ha a gospodarstwa o powierzchni do 100 ha zajmują poniżej 10 proc. powierzchni upraw. Gleby naszych sąsiadów wyróżnia wysoka zawartość próchnicy, tj. średnio 3,2 proc., (w Polsce to 1,6 proc.), przy czym czarnoziemy to choćby 9 proc., a zajmują powierzchnię 28 mln ha, czyli 2 razy tyle, co grunty rolne w Polsce. Mimo znakomitej jakości czarnoziemów ukraińskich stosowane są tam na dużą skalę chemiczne środki produkcji, w tym zakazane w UE pestycydy.

  • Czytaj także: „To jest hipokryzja”. Rolnicy nie ustępują, a decydenci popełniają błędy

Szansa dla naszych sąsiadów

Wojna ograniczyła dostępność do tych środków, ale i tak Ukraińcy zużyli w 2022 r. średnio 144 kg nawozów sztucznych/ha, a pestycydów ok. 1,5 kg/ha. Zużycie tych środków jest podobne jak w Polsce, która ma dużo gorsze gleby. Chociaż np. jeżeli chodzi o uprawę ziemniaków, to stosują 2 razy więcej pestycydów odpowiednio 3,5 i 6,4 kg/ha. Co więcej, np. zboża czy kukurydza uprawiane są metodą monokulturową (bez płodozmianu). To prowadzi do jałowienia gleby i co szczególnie niepokoi, do wyraźnego spadku zawartości próchnicy.

Gleba zatrzymuje coraz mniej wody, co pogłębia suszę i prowadzi do stepowienia, a potem pustynnienia. Niestety bliska jest perspektywa burz piaskowych na rozległych ukraińskich czarnoziemach. Naukowcy martwią się, iż ta bezwzględna eksploatacja dla jak największych plonów niszczy największe bogactwo Ukrainy.

Natomiast, mieszkańcy UE otrzymują produkty rolne gorszej jakości niż są dostępne w samej UE. Właścicielami lub dzierżawcami olbrzymich obszarów rolnych są często miejscowi oligarchowie lub zachodnie fundusze inwestycyjne (np. duńskie). W zeszłym roku import płodów rolnych z Ukrainy do UE wyniósł powyżej 10 mld euro. To jest przychód eksporterów, a więc wspomnianych wielkich właścicieli ziemskich lub dzierżawców. I tylko skromna część poprzez podatki trafia do państwa ukraińskiego. Zatem, czy UE i my pomagamy dzielnym Ukraińcom, czy też pomagamy niszczyć środowisko, ich wspaniałe ziemie?

Mniejsze gospodarstwa mają kłopoty

W tym kontekście nie należy zapominać o małych i średnich gospodarstwach rolnych, gdzie żywność produkuje się w symbiozie z przyrodą bez stosowania chemicznych przyspieszaczy. Między innymi dlatego, iż rolników nie stać na ich zakup. Na bazarach u sąsiada można kupić smaczne warzywa czy świetne kiszonki. To ich należy wspierać, dla wspólnego dobra. Zatem, pomóżmy dużym producentom wyeksportować płody rolne tam, gdzie ludzie głodują. A nie niszczmy naszego rynku rolnego i nie wzmacniajmy nastrojów antyukraińskich.

Natomiast władzom ukraińskim pomóżmy przygotować się do członkostwa w UE, szczególnie jeżeli chodzi o rolnictwo. Nie jest problemem dla Komisji Europejskiej, żeby określiła, jakie warunki muszą spełnić producenci rolni z Ukrainy, jaki powinien być system kontroli jakości ich płodów rolnych. To jest ważny, wspólny interes mieszkańców UE i społeczeństwa ukraińskiego.

Co do UE, to Komisja Europejska ma rację, iż Zielony Ład trzeba realizować tak, jak strategię Od pola do stołu. Ale nie można tego robić bez konsultacji i dobrej komunikacji z rolnikami.

Poza tym, konieczna jest szybka i daleko idąca zmiana WPR! Zauważmy, iż w okresie 2014 – 2020 na tzw. pierwszy filar przeznaczono prawie 300 mld euro i ponad 90 proc. tej kwoty to dopłaty bezpośrednie. Przy czym aż ok. 30 mld euro rocznie trafiało do producentów pasz metodą monokulturową i do ferm przemysłowych. Zarazem tylko 7,5 mld euro (1,07 mld euro /rok) przeznaczono na wsparcie ekologicznych gospodarstw rolnych. jeżeli roczna wartość produkcji ekologicznej żywności wynosi w UE ok. 42 mld euro, to wsparcie jest na poziomie 2,5 proc., czyli śladowe. Owszem, poszczególne kraje mogły tą kwoty podwoić, a choćby potroić (producenci roślin wysokobiałkowych) i niektóre kraje UE rozsądnie wykorzystały taką możliwość. To dlatego powierzchnia pól uprawnych pod produkcję ekologiczną wynosi 15, 20 i 25 proc. odpowiednio w Czechach, Estonii i Austrii. A w Polsce tylko 3,5 proc.

Greenwashing dotarł i do rolników

Niemniej jednak, jeżeli przemysłowy sektor produkcji żywności dostaje 30 razy więcej niż ekologiczny, to dokąd zmierzamy? Dodajmy, iż producenci ekologicznej żywności mają mnożące się regulacje prawne. Nadto w Polsce mamy rozbudowaną biurokrację, która bardzo utrudnia pozyskanie certyfikatu gospodarstwa ekologicznego. A jednocześnie brakuje kontroli jakości produktów rolnych i dzięki temu ekościema ma się dobrze.

Należy jednak podkreślić, iż od 2023 r. zmodyfikowano system dopłat bezpośrednich. Wprowadzono dopłaty dla gospodarstw ekologicznych (ekoschematy), na które przeznaczono 23,6 proc. dopłat bezpośrednich. Czyli 44,7 mld euro w okresie 2023 – 2027. To jest znaczący wzrost, ale jednak przez cały czas dopłaty na sektor przemysłowy są ponad 3-krotnie wyższe.

Trzeba się wreszcie zdecydować i przyznać rację olbrzymiej liczbie naukowców, którzy od lat apelują o rozstanie się z przemysłowym systemem produkcji i konsumpcji żywności. jeżeli choćby wyzerujemy inne źródła emisji gazów cieplarnianych, to obecny system produkcji żywności emituje rocznie 18 mld t ekw. CO2 (35 proc. całości) i niszczy środowisko, bioróżnorodność na poziomie 2 bln USD rocznie. To wystarczy, żeby niebawem ta cywilizacja przestała istnieć. Konieczny jest zatem przemyślany i odważny plan nowej WPR rozpisanej przynajmniej na dekadę.

Wspólna Polityka Rolna – czas na nowatorski plan

Zgodnie z nim, jeżeli produkcja roślinna lub hodowlana jest prowadzona w harmonii z przyrodą, to ma się zapewnione wsparcie i skup po dobrej cenie. Podmioty prowadzące fermy przemysłowe mają maksymalnie 10 lat na rezygnację z niej lub zmianę na hodowlę z wykorzystaniem wiedzy, bez dewastacji środowiska. Dopłaty bezpośrednie czy inne formy wsparcia powinny z roku na rok rosnąć w przypadku agroekologii. I silnie spadać, jeżeli chodzi o system przemysłowy.

Wyraźnie podkreślmy, iż uprawy monokulturowe przynoszą negatywne skutki szczególnie szybko. Nie tylko jałowieje gleba. Zatrzymuje coraz mniej wody i w rezultacie pogłębia suszę. Także płody rolne są uboższe m.in. w ważne mikroelementy, co szkodzi wszystkim konsumentom. Nie tylko ludziom, ale też np. owadom zapylającym itp. Tymczasem gleba regeneruje się bardzo powoli. Dlatego uważam, iż w ciągu kilku lat powinno dojść do praktycznego zakazu takiej metody upraw rolnych.

Trzeba dodać, iż w Polsce musi być stworzona konieczna infrastruktura między producentami dobrej żywności a konsumentami. Została ona praktycznie zlikwidowana wraz z rozwojem intensywnego systemu produkcji żywności i monopolizacją rynku przez sieci handlowe. Zatem małe przetwórnie, masarnie, ale też np. bazar w każdej gminie, zwiększą konsumpcję żywności nieprzetworzonej lub mało przetworzonej.

Koncerny nie oglądają się na zdrowie i ekologię

Na to wszystko są pieniądze, tylko trzeba je inaczej adresować. O tym oraz o koniecznościach wprowadzenia do rachunku ekonomicznego kosztów pośrednich i jak to zrobić pisałem na Zielonym blogu wcześniej. Od 1 stycznia 2025 r. Polska obejmuje prezydencję w UE. To świetna okazja, żeby do tego czasu przygotować nowe założenia WPR.

WSIiZ Rzeszowie wraz z ekspertami Koalicji Klimatycznej oraz wieloma zasłużonymi ekologicznymi organizacjami może przygotować założenia koniecznych zmian we wspólnej polityce rolnej. Składamy taką deklarację pomocy dla polskiego rządu. Obok zmiany WPR należy także zracjonalizować import płodów rolnych, nie tylko tych z Ukrainy. Przecież jeszcze więcej żywności, bo za 12 mld euro w 2023 r., UE sprowadziła z Brazylii. Tam pod uprawy monokulturowe (np. soję + kukurydzę na paszę) potężne konsorcja od lat wycinają lasy deszczowe, czyli „płuca ziemi”. To fatalnie wpływa na stan klimatu i środowiska. Dodatkowo koncerny te wykorzystują przy uprawach dużo chemicznych środków produkcji, które szkodzą ludziom, z pestycydami na czele. Czy chodzi o to, żeby można było wyeksportować z UE więcej wyborów przemysłowych? Czy też chodzi o import paszy dla szkodliwej hodowli klatkowej?

Zdjęcie tytułowe: encierro/Shutterstock

Idź do oryginalnego materiału