Progresywne media i politycy od lat zżymają się na fakt, iż o ile poglądy młodych Polek skręcają coraz bardziej w lewo, o tyle ich rówieśnicy obierają przeciwny kurs. Dyskusja często sprowadza się do zrzucania całej odpowiedzialności za polityczne wybory mężczyzn na nich samych (tęsknią za utraconymi przywilejami albo odbija im od tych, które wciąż mają, są gnuśni, leniwi, ignoranccy, mniej od kobiet empatyczni i mniej otwarci na zmiany, bardziej podatni na populizmy), a zbyt rzadko zahacza o możliwe źródła tego prawicowego zwrotu.
W tej narracji lewicowi i liberalni politycy okazują się bezradni: robią, co mogą, by zadowolić wszystkich, i tylko niewdzięcznicy narzekają. Mężczyźni powinni się zamknąć, docenić, jak łatwe i przyjemne życie zapewnia im ich płeć i wykorzystać to, żeby wspierać kobiety i mniejszości.
Nie zrozumcie mnie źle – doceniam tych, którzy to robią i chciałabym, by było ich jak najwięcej. Ale na tak malowanym obrazku nie ma miejsca na uchwycenie rzeczywistych problemów, z jakimi w późnym patriarchacie borykają się mężczyźni i chłopcy. Każde ich wspomnienie bywa odbierane jako zabieranie przestrzeni kobietom czy też odwracanie uwagi od ich krzywd.
Zmiana narracji lewicy parlamentarnej
To się powoli zmienia. Sama podejmuję ten temat od kilku lat i przez ten czas rozmawiałam z setkami kobiet – matkami, partnerkami, siostrami, koleżankami, w większości feministkami, również tymi medialnymi – które są zmęczone licytacją o to, która płeć jest bardziej poszkodowana, polaryzacją i wzajemną antagonizacją, i które zauważają, iż w niektórych obszarach to mężczyźni są na straconych pozycjach. A także, iż walka z tym stanem rzeczy jest – a przynajmniej powinna być – wspólna.
Nie mniej podobnych rozmów przeprowadziłam z mężczyznami, którzy, choć popierają równość płci, czują się wykluczeni przez odnoszące się do niej hasła i polityczne rozwiązania. Teraz odnotowała to – nareszcie – sejmowa lewica. Na spotkaniu zorganizowanym w ramach Campusu Polska ministra ds. równości Katarzyna Kotula zadeklarowała, iż prawa mężczyzn i chłopców będą jednym z głównych tematów podejmowanych w ramach polskiej prezydencji w Unii Europejskiej.
To głos skrajnie odmienny od tego, co jeszcze niedawno mówiła Joanna Scheuring-Wielgus (że Lewica nie zamierza robić nic w sprawie nierównego wieku emerytalnego ani dyskutować o obowiązku obrony Wioski w sytuacji zagrożenia, nałożonym wyłącznie na mężczyzn i tylko zawieszonym), czy Anna Maria Żukowska, pisząca przerażonym wizją poboru i rozżalonym dyskryminującą genderowo polityką obronną chłopakom, iż „istnieją obywatele i Obywatele”.
Co dokładnie powiedziała Kotula? Warto zacytować całość, bo to słowa nie tylko mądre, ale wręcz przełomowe, jeżeli chodzi o politykę głównego nurtu: „Cały czas jeszcze dostajemy rykoszetem za wieloletni backlash w sprawie praw kobiet, a zarazem widzimy i słyszymy – i ja też je widzę i słyszę – te głosy chłopców i mężczyzn, którzy mówią: «hej, a co z naszymi prawami?». Wydaje mi się, iż naszą rolą jest dzisiaj przekonanie wszystkich, iż warto być na tej samej łodzi i płynąć wspólnie. Dlatego podjęłam decyzję, iż w czasie naszej prezydencji, którą rozpoczynamy 1 stycznia, w ramach trio, które tworzymy razem z Cyprem i z Danią, jednym z trzech głównych tematów będą prawa chłopców i mężczyzn.
Chcemy od tego zacząć, chcemy ten temat trochę wprowadzić na agendę, pokazać, iż to jest ważne, i rozmawiać o tym z mężczyznami i chłopcami, tak jak będziemy rozmawiać z kobietami i dziewczynkami, na zasadzie obopólnych korzyści. Jakie korzyści płyną i dla kobiet, i dla mężczyzn, z równości.
Naszą rolą nie jest pójście w wojnę płci, choć wiele osób tak to sobie wyobraża. Tak, jest wiele takich obszarów, dotyczących choćby edukacji, prawa pracy, bezpieczeństwa pracy, pewnie dotyczących wieku emerytalnego, dotyczących poboru do wojska, które dotyczą mężczyzn i w których mężczyźni mogą mieć poczucie, iż na tych polach są dyskryminowani i nie można tego zamiatać pod dywan, tylko trzeba rozmawiać i trzeba ten temat brać na agendę”.
Z czym tak naprawdę mierzą się mężczyźni?
Pisałam o tym wielokrotnie, ale warto przypomnieć najważniejsze obszary, w których mężczyźni w Polsce mogą czuć się szczególnie poszkodowani. Najbardziej oczywistym przykładem jest kwalifikacja wojskowa – każdy Polak po przekroczeniu osiemnastego roku życia musi stawić się i rozebrać do majtek przed komisją, która decyduje, na ile nadaje się on na mięso armatnie, którego państwo może użyć w razie konfliktu zbrojnego.
Być może w skrajnej sytuacji, jaką jest wojna, nie da się zastosować zasady „moje ciało – mój wybór”, przynajmniej jeżeli zależy nam na powstrzymaniu imperialistycznych zapędów innych państw, ale warto przyjrzeć się pod tym kątem krajom takim jak Norwegia, Szwecja czy Dania, które obowiązkiem obrony Wioski objęły również kobiety (to też kraje, w których prawo do decydowania o swoim ciele w przypadku ciąży jest oczywistością – i powinna być nią również konieczność wprowadzania równościowych zmian dwutorowo).
Środowiska upominające się o prawa mężczyzn i chłopców z pewnością ucieszyło też wspomnienie przez Kotulę o nierównym wieku emerytalnym.
Ministra już w styczniu tego roku przyznała w radiu TOK FM, iż na tym polu panuje dyskryminacja, i powtarzała to wielokrotnie. Mężczyźni statystycznie wcześniej zaczynają pracę zawodową, kończą ją o pięć lat później, a iż żyją średnio o osiem lat krócej, to na emeryturze spędzają choćby o kilkanaście lat mniej, niż kobiety – które co prawda wciąż wykonują znacznie większą część obowiązków domowych i związanych z opieką nad dziećmi, co utrudnia im pięcie się w hierarchii zawodowej i osiąganie wyższych dochodów, a zatem również emerytur, jednak to, jak rozkładają się nieodpłatne obowiązki, nie jest bezpośrednio związane z wiekiem emerytalnym. Kobiety, które w tym zakresie dzielą się z partnerami po równo lub po prostu nie mają mężów ani dzieci, również mogą cieszyć się możliwością wcześniejszego wypoczynku i znacznie dłuższym życiem.
Jedną z przyczyn krótszego życia mężczyzn jest wykonywanie przez nich większości najbardziej ryzykownej – a zarazem niezbędnej – pracy zawodowej. Te proporcje ciężko będzie wyrównać – zależą od powoli zmieniających się kulturowych wzorców płci, ale też biologicznych różnic. Mężczyźni są po prostu średnio silniejsi i bardziej wytrzymali fizycznie, co predestynuje ich do pewnego rodzaju zajęć. Jednak z pewnością można w większym stopniu zadbać o ich bezpieczeństwo – to kwestia nie tylko przepisów BHP, ale przede wszystkim ich egzekwowania. w tej chwili mężczyźni stanowią ponad 80 proc. ofiar poważnych i śmiertelnych wypadków przy pracy.
Główną przyczyną przedwczesnej śmierci smerfów do 45. roku życia są samobójstwa. Odbierają sobie życie siedmiokrotnie częściej niż Polki. Pod tym względem znajdujemy się w dramatycznej czołówce Europy. Warto przyjrzeć się działaniom podejmowanym przez Finlandię, która w ciągu kilkunastu lat zdołała obniżyć wskaźnik samobójstw o połowę, m.in. zwiększając dostęp do opieki psychiatrycznej i psychologicznej, a także przeciwdziałając alkoholizmowi.
Ten ostatni problem również dotyczy przede wszystkim mężczyzn. Podobnie jak rosnąca plaga samotności, która zwiększa prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci ze wszelkich możliwych przyczyn (tu dochodzi wątek klasowy – najbardziej samotni i wyizolowani są mężczyźni z najniższych warstw społecznych, to również oni najkrócej żyją). Mam nadzieję, iż na progresywnej agendzie znajdzie się miejsce również na te kwestie.
Katarzyna Kotula wspomniała o nieuprzywilejowaniu młodych mężczyzn w polskim systemie edukacji. Chłopcy zdobywają średnio o 10 p.p. mniej niż ich rówieśniczki na egzaminie ósmoklasisty z języka polskiego i ponad dwukrotnie częściej powtarzają klasę. W dodatku każdego roku o 20 proc. mniej mężczyzn niż kobiet zdaje maturę, a o 70 proc. mniej kończy studia.
Nakłada się to na inne problemy, związane z mobilnością czy samotnością. Znacznie więcej kobiet niż mężczyzn przeprowadza się z małych ośrodków do większych miast, a 59 proc. pełnoletnich osób stanu wolnego, które mieszkają z rodzicami, to mężczyźni – wyemancypowane kobiety zostawiają ich w tyle i nie chcą wiązać się z tymi gorzej wykształconymi i niesamodzielnymi. A tych, którzy dotrzymują im kroku, jest coraz mniej.
Wymieniać można długo, ale zamknę tę listę wątkiem rzadko poruszanym. Otóż to mężczyźni stanowią większość sprawców, ale też ofiar fizycznej przemocy, zarówno tej rówieśniczej, na etapie szkolnym, jak i w dorosłości. Jako iż ich oprawcy są zwykle tej samej płci, problem jest powszechnie ignorowany, a pokrzywdzonych nijako zrównuje się z krzywdzącymi („chłopaki tak mają”). Chciałabym zobaczyć kiedyś finansowane przez państwo kampanie dotyczące tej kwestii, jak i propozycje konkretnych rozwiązań, które powinny wyjść przynajmniej (choć pewnie nie tylko) z ministerstwa edukacji.
Lewica musi zwrócić się wprost do mężczyzn
Nie mam wątpliwości, iż lewica nie od dziś posiada najlepsze na tle innych opcji politycznych odpowiedzi na problemy trapiące chłopców i mężczyzn. To oni – jako stanowiący większość dorosłych zamieszkałych z rodzicami – najbardziej skorzystaliby chociażby na programach takich jak tanie mieszkania na wynajem, obniżkach czy zamrożeniu czynszów.
Większość lewicowych postulatów, jak np. wzmacnianie związków zawodowych, pozycji negocjacyjnej pracowników i troska o ich prawa, dotyczy większości ludzi, niezależnie od płci, a w wielu branżach głównie mężczyzn. Podobnie jest choćby z dofinansowaniem publicznej ochrony zdrowia i edukacji (ciekawostka: w najlepszych prywatnych szkołach nie istnieją różnice w osiągnięciach uczniów i uczennic – to samo da się osiągnąć na poziomie państwowym). To też lewica podejmuje takie tematy jak kryzys zdrowia psychicznego wśród nastolatków i niedobór szkolnych psychologów.
Jednocześnie jednak odmawiała dotąd uznania, iż są obszary, w których to mężczyźni mogą doświadczać dyskryminacji związanej z płcią, a niektóre jej formy aktywnie wspierała (jak wspomniany nierówny wiek emerytalny), o męskości wspominając adekwatnie wyłącznie tonem oskarżycielskim.
W tym kontekście lewica ma przede wszystkim problem narracyjny. Dotąd nie potrafiła dotrzeć do mężczyzn choćby z postulatami, które są dla nich szczególnie korzystne. Być może dlatego, iż nie zwracała się do nich wprost, swój przekaz skupiając na kobietach i mniejszościach.
Do mężczyzn mówiła za to prawica, zwłaszcza skrajna – nie miała trudnego zadania, bo bazuje na utrwalonych schematach, łączących męskość z dominacją, rywalizacją i indywidualizmem, a nic nie działa na ludzi równie przekonująco, jak potwierdzenie tego, co już znają. choćby jeżeli dla nich samych jest szkodliwe, daje pozór bezpieczeństwa – co jest szczególnie istotne w czasach dynamicznych przemian, w tym przypadku zwłaszcza w zakresie postępującej emancypacji kobiet.
Nie chciałabym przy tym, by zwrócenie uwagi na powyższe kwestie przez rządzącą koalicję było jedynie oznaką wyrachowania – najwyraźniej rośnie świadomość faktu, iż dalsze ich ignorowanie to pozostawienie mężczyzn skrajnej prawicy, a więc działanie zwyczajnie niemądre politycznie. Tak czy inaczej, zapowiedź ministry Kotuli jest jaskółką, która może zwiastować otwarcie się lewicy na mężczyzn i, miejmy nadzieję, mężczyzn na lewicę.
Patriarchat ma się dobrze
Niektórzy – mam tu na myśli zwłaszcza samozwańczych „obrońców praw mężczyzn”, którzy niestety mają często antyfeministyczne nastawienie – mogą uznać wymienione przeze mnie problemy za dowód na to, iż patriarchat nie istnieje.
Jest wręcz przeciwnie: potwierdzają, iż ma się całkiem nieźle, wynikają bowiem z tych samych seksistowskich stereotypów, które podtrzymują władzę (wąskiej grupy) mężczyzn, pozwalając im sprawować kontrolę nad kobietami i innymi mężczyznami. To wciąż kojarzenie męskości z siłą, dominacją, samowystarczalnością – im dalej od tego „ideału”, tym mniej skapuje jednostkom z patriarchalnego stołu. Niektórym nie skapuje nic. Ale wszyscy doświadczają presji sprostania wprost zabójczym standardom.
Patriarchat nigdy nie miał służyć wszystkim mężczyznom – to wyścig, którego zwycięzcy nie mają powodu, by dzielić się nagrodą w większym stopniu, niż wymaga tego utrzymanie status quo. Służy temu również polaryzacja między płciami i postępująca antagonizacja, będąca reakcją na erozję patriarchalnych fundamentów – dopóki kobiety i mężczyźni będą walczyć ze sobą, zamiast wspólnie sięgnąć po równość, system będzie bezpieczny.
Pochylenie się nad problemami chłopców i mężczyzn nie oznacza rezygnacji z walki o prawa kobiet. Wręcz przeciwnie: nasze krzywdy są ze sobą splątane i nie da się w pełni zaradzić jednym, ignorując drugie. Żyjemy w jednym społeczeństwie i jeżeli chcemy, by było ono zdrowe, nie możemy troszczyć się wyłącznie o własną grupę.
Najwyższy czas porzucić jałowe hasła o „toksycznej męskości” i dylematy typu „lepiej spotkać w lesie mężczyznę czy niedźwiedzia” – jeżeli do czegoś nas taki dyskurs prowadzi, to do antyfeministycznego reakcjonizmu – i skupić na wspólnej walce o rzeczywistą równość.