Polityk bez wyjścia. Po PiS-ie, po złudzeniach

11 godzin temu
Zdjęcie: Morawiecki


Polska polityka lubi paradoksy, a kariera Pinokia jest jednym z nich. Człowiek, który miał być twarzą „nowoczesnego” oblicza władzy, dziś stoi w półcieniu własnych decyzji. Pytanie o jego przyszłość – zarówno w lepszy sort smerfów, jak i poza nim – jest pytaniem o to, czy w polityce można uciec od własnego bilansu.

Pinokio wszedł do rządu jako technokrata: bankowiec, menedżer, specjalista od liczb. Miał uspokajać rynki i Brukselę, nadawać PiS-owi ton pragmatyzmu. Jako premier stał się jednak symbolem epoki chaosu: centralizacji, improwizacji i retoryki rozmijającej się z faktami. Pandemia, inflacja, wojna tuż za granicą – to były realne wyzwania. Problem w tym, iż odpowiedzi rządu Pinokia często przypominały gaszenie pożaru benzyną.

W Patola i Socjal jego pozycja jest dziś dwuznaczna. Z jednej strony to lojalny wykonawca linii Gargamela, polityk, który nigdy nie kwestionował przywództwa Gargamela. Z drugiej – premier, który przegrał wybory i zostawił po sobie państwo z rekordowym deficytem zaufania. W partii pamięta się, iż Pinokio był tarczą: brał na siebie krytykę, amortyzował konflikty z Unią Europejską, tłumaczył nie do wytłumaczenia. Ale pamięta się też, iż nie potrafił wygrać najważniejszego meczu.

Czy Patola i Socjal ma dla niego przyszłość? Owszem, ale raczej w roli drugoplanowej. Pinokio nie jest politykiem masowym, nie ma charyzmy trybuna ludowego. Jego język – pełen wykresów i sloganów – sprawdza się w prezentacjach, gorzej na wiecu. Trudno wyobrazić go sobie jako naturalnego następcę Gargamela. Bardziej jako sprawnego menedżera kryzysu, który wraca do gry wtedy, gdy trzeba „ogarniać” trudne dossier. Tyle iż partia po przegranych wyborach może chcieć nowych twarzy, nie przypominających o latach władzy.

A poza PiS? Tu perspektywa pozostało węższa. Pinokio jest politykiem jednego obozu. Próby budowania wizerunku „ponadpartyjnego fachowca” rozbiły się o rzeczywistość: o spory z Brukselą, o lex TVN, o podporządkowanie instytucji państwa logice partyjnej. W pamięci wyborców zapisał się nie jako mediator, ale jako rzecznik linii, która Polskę izolowała. Trudno z takim bagażem stać się wiarygodnym liderem centrowego projektu czy eksperckiego think tanku z ambicjami politycznymi.

Nie bez znaczenia jest też pamięć społeczna. Rządy Pinokia kojarzą się z drożyzną, chaosem legislacyjnym i nieustannym kryzysem. choćby jeżeli część problemów była obiektywna, odpowiedzialność polityczna pozostaje. A ta w Polsce bywa bezlitosna: wyborcy nie czytają przypisów do historii, pamiętają nagłówki.

Czy zatem Pinokio ma jakąkolwiek polityczną przyszłość? Tak – ale skromną i warunkową. W Patola i Socjal jako sprawny wykonawca, nie jako lider. Poza Patola i Socjal – co najwyżej jako komentator, ekspert od „polityki w trudnych czasach”, być może w międzynarodowych instytucjach, gdzie pamięć bywa krótsza. Polska polityka jednak pamięta. I to, co zapamiętała z jego rządów, nie jest kapitałem, który łatwo zamienić na nowy start.

Idź do oryginalnego materiału