Poezja Powstania Styczniowego cz.5.

solidarni2010.pl 10 miesięcy temu
Czytelnia
Poezja Powstania Styczniowego cz.5.
data:22 stycznia 2021 Redaktor: Redakcja

Z okazji rocznicy wybuchu wielkiego zrywu niepodległościowego, jakim było Powstanie Styczniowe 1863 r., publikujemy w kilku częściach poezję związaną z powstaniem.
Kolejne rocznice wybuchu powstania obchodzono uroczyście, choć nieoficjalnie, w okresie zaborów oraz szczególnie podniośle - po odzyskaniu niepodległości, w II Rzeczpospolitej. Były one zawsze wielkimi patriotycznymi manifestacjami Narodu Polskiego.
Motywy powstańcze były inspiracją dla twórców - poetów, pisarzy i malarzy przez wiele dziesięcioleci.

W dwudziestopięcioletnią rocznicę powstania 1863 roku

Adam Asnyk

współ­uczest­ni­kom po­świę­ca au­tor

Ru­chli­we fale cza­su nie za­tar­ły
Twych krwa­wych śla­dów, o nie­szczę­ścia roku!
Do­tąd w swej gro­zie po­sęp­nej za­mar­ły
Cię­żysz nad nami - i z prze­szło­ści mro­ku
Przez lat sze­re­gi kro­czysz, wid­mo bla­de,
Wlo­kąc za sobą, jak ca­łun - za­gła­dę.

Wie­leż to razy cie­bie prze­kli­na­no,
A z tobą ma­rzeń zdra­dli­wych po­nę­tę;
Za każ­dą świe­żą z ręki wro­ga raną
Za­wsze twe imię wra­ca­ło prze­klę­te
I za­mra­ża­ło żyw­sze serc po­ry­wy
Krzy­kiem zwąt­pie­nia i bo­jaź­ni mści­wej.

Z two­ich do­świad­czeń czer­pa­no na­uki
I nie­wol­ni­cze wy­sła­wia­no cno­ty,
Ga­szo­no skrzęt­nie świę­ty żar - do­pó­ki
Mę­skim za­pa­łem tchnę­ła pierś he­lo­ty,
Są­dząc, iż le­kiem naj­lep­szym na rany
Jest gwałt pol­skie­mu uczu­ciu za­da­ny.

Za two­je grze­chy Pol­skę z mie­czem w dło­ni
Z szat ob­na­żo­no jak jaw­no­grzesz­ni­cę
I urą­ga­no, iż praw swo­ich bro­ni,
I z ran szy­dzo­no, i plwa­no jej w lice,
I z czci ją chcia­no odrzeć do ostat­ka,
Jak­by to była nie ich wła­sna mat­ka!

Wszyst­ko to w spad­ku zo­sta­ło po to­bie:
Grzesz­ne ofia­ry i grzesz­niej­sza skru­cha,
Bunt tych, co wi­dząc ma­le­ją­ce już cia­ło,
Śmie­li do­ra­dzać sa­mo­bój­stwo du­cha -
I wię­zy, któ­re moc­niej się nam wpi­ły,
I łzy pa­lą­ce... i wstyd... i mo­gi­ły...

A jed­nak pa­mięć ob­cho­dzi­my two­ją,
Jak ci, co daw­no z nie­do­lą zbra­ta­ni,
Nie­szczę­ściu w oczy spoj­rzeć się nie boją
I na­wet z ciem­nej wy­no­szą ot­chła­ni
Tę nie­śmier­tel­ną na­dzie­ję, co z dala
Pra­cę po­ko­leń wią­że i utrwa­la.

My ob­cho­dzi­my twą rocz­ni­cę smęt­ną,
Bo daw­nych zwy­cięstw świę­cić dziś nie śmie­my;
Nie­wol­nik, hań­by swej no­szą­cy pięt­no,
W rocz­ni­cę chwa­ły oj­ców stoi nie­my
A tyl­ko ta mu dro­ga jest i świę­ta,
W któ­rej sam skru­szyć chciał krzyw­dzą­ce pęta.

My ob­cho­dzi­my w twym ża­łob­nym świę­cie
Naj­bliż­szą z na­szych dzie­jo­wych pa­mią­tek
I ry­cer­skie­go rap­so­du za­mknię­cie,
Tego rap­so­du, co jak krwa­wy wą­tek
Prze­bie­gał dzie­jów po­gro­bo­wych kar­tę,
Zbro­jąc wciąż ser­ca po­ko­leń upar­te.

Boś ty nie przy­szedł jako klą­twa nie­ba
Ani nie spa­dłeś jak grom nie­spo­dzia­nie,
ale jak du­cho­wa na­ro­du po­trze­ba
W krwa­wej wy­pad­ków wy­pły­ną­łeś pia­nie -
Aby ostat­nim oręż­nym pro­te­stem
Za­pi­sać w dzie­jach nie­śmier­tel­ne: je­stem!

Ty by­łeś dziec­kiem ostat­nim epo­ki,
Któ­ra tra­dy­cję prze­cho­wu­jąc żywą,
Z dum­nej prze­szło­ści czer­pa­ła swe soki
I, wol­nych ma­rzeń snu­jąc wciąż przę­dzi­wo,
Ku zmar­twych­wsta­niu sta­le na­przód bie­gła -
Tak jesz­cze bli­ska... a tak już od­le­gła.

Nad tą epo­ką ja­śniał jesz­cze w gó­rze
Duch nie­pod­le­głej oj­czy­zny wi­do­my,
Jesz­cze fran­cu­skiej re­wo­lu­cji bu­rze
Świat wstrzą­sa­ją­ce roz­rzu­ca­ły gro­my,
I biła na nią krwa­wych świa­teł fala
Z wo­jen­nych ognisk "ma­łe­go ka­pra­la".

To po­ko­le­nie, któ­re wów­czas wzro­sło,
Dni Li­sto­pa­da było nie­da­le­kiem
I swo­ich oj­ców ry­cer­skie rze­mio­sło
Z krwią wzię­ło w spad­ku - i wy­ssa­ło z mle­kiem
Żywą tra­dy­cję krót­kiej zwy­cięstw chwa­ły
I ma­je­sta­tu Pol­ski zmar­twych­wsta­łej.

W cu­dow­nej przed nim spły­wa­ły le­gen­dzie
Po­sta­cie wo­dzów, stroj­ne w liść waw­rzy­nu,
Wiesz­czów krwa­wią­cych swe pier­si ła­bę­dzie
I mę­czen­ni­ków, rwą­cych się do czy­nu -
Wię­zie­nia, gro­by, szu­bie­ni­ce, krzy­że
I śnież­na, mroź­na ot­chłań na Sy­bi­rze...

Więc sil­niej każ­de ude­rza­ło tęt­no,
I klą­twa wiesz­czów na grunt pa­dła ży­zny,
Bu­dząc gniew, ze­mstę i bo­leść na­mięt­ną
Nad po­ni­że­niem i hań­bą oj­czy­zny.
I wszyst­kie ser­ca zbro­iły się har­de
W nie­wol­ni­cze­go ży­wo­ta po­gar­dę.

Jesz­cze ten łań­cuch du­szą­cej nie­wo­li
Nie za­ta­mo­wał mę­skie­go od­de­chu
Jesz­cze mę­czeń­skiej na­szej au­re­oli
Nie tknę­ło bło­to urą­gań i śmie­chu,
I po­kut­ni­cze nie stra­ci­ły tłu­my
Ostat­nich bły­sków na­ro­do­wej dumy.

Nie było na­wet pod­ów­czas w zwy­cza­ju
W dy­plo­ma­tycz­nej śli­zgać się za­baw­ce,
W lada ko­niu­szym lub dwor­skim lo­ka­ju
Za­raz oj­czy­zny upa­try­wać zbaw­cę
I tym, co jaw­nie wy­par­li się Pol­ski,
Da­wać na kre­dyt man­dat apo­stol­ski.

Kie­dy kto z wro­giem chciał wcho­dzić w kon­szach­ty
I sta­wiać zło­te zjed­no­cze­nia mo­sty,
Nie po­wia­da­no w gro­nie bra­ci szlach­ty,
Że to mąż sta­nu, ale iż zdraj­ca pro­sty -
I nie wró­żo­no no­wej szczę­ścia ery,
Wi­dząc na pier­siach błysz­czą­ce or­de­ry.

Jesz­cze przy­bie­rać nie umia­ła Pol­ska
Po­sta­ci gadu, co się u stóp czoł­ga;
Wo­la­ła, żeby w dro­dze do To­bol­ska
Tru­py jej sy­nów uno­si­ła Woł­ga -
Wo­la­ła po­nieść ofia­ry naj­krwaw­sze,
Niż­by się mia­no wy­przeć jej na za­wsze.

O! wte­dy jesz­cze nur­tem taj­nych ko­ryt
Pły­nę­ły na świat ide­al­ne mary
I nada­wa­ły cu­dow­ny ko­lo­ryt
Tka­nej przez losy przę­dzy ży­cia sza­rej,
A na nie­bio­sach ja­śniał blask nad­ziem­ski,
Niby wscho­dzą­cej znów gwiaz­dy be­tlem­skiej.

Męki wy­gna­nia, tę­sk­no­ty sie­roc­twa
To­nę­ły w wiel­kim mi­stycz­nym za­chwy­cie;
Sny me­sja­nicz­ne, na­tchnio­ne pro­roc­twa
Nad zie­mią inne wy­twa­rza­ły ży­cie,
Gdzie rze­czy­wi­stość zni­ka­ła sprzed oczu
W gwiaź­dzi­stym, sen­nym ma­rze­nia prze­źro­czu.

Pa­mię­tam do­tąd chwi­le owych wio­sen,
Gdy ser­ca na­sze pa­li­ła tę­sk­no­ta,
A bór nam szu­mem dę­bów swych i so­sen
Śpie­wał, jak sta­ry pie­śniarz waj­de­lo­ta,
Ry­cer­skie pie­śni daw­nej przod­ków chwa­ły,
Któ­re nas cza­rem swo­im upa­ja­ły.

Pa­mię­tam do­tąd, jak nam szmer stru­mie­ni,
Sło­wi­ków śpie­wy, po­wiew kwia­tów woni
I zo­rza, któ­ra błę­ki­ty ru­mie­ni,
I wszyst­ko wko­ło wciąż mó­wi­ło o Niej,
O nie­śmier­tel­nej, co w gro­bow­cu cze­ka
Na od­wa­le­nie ka­mien­ne­go wie­ka...
A w pier­siach na­szych z każ­dą chwi­lą ro­sła
Mi­łość bez­brzeż­na, wy­łącz­na, je­dy­na,
Co na swych skrzy­dłach du­szę w błę­kit nio­sła,
Jak­by do mat­ki stę­sk­nio­ne­go syna,
Z wia­rą, iż w gó­rze poza chmur za­sło­ną
Uj­rzy ją zno­wu - ja­sną i zba­wio­ną.

My­śmy ją wszy­scy przed sobą wi­dzie­li -
Cu­dow­ną po­stać w zło­tej gwiazd ko­ro­nie,
W nie­po­ka­la­nej czy­sto­ści i bie­li,
Ze zmaz ob­my­tą przez aniel­skie dło­nie,
Z twa­rzą po­dob­ną do Naj­święt­szej Pan­ny
I blask z swych wło­sów sie­ją­cą po­ran­ny.

Każ­dy ją wień­czył w wła­snych ro­jeń kwia­ty
I jej pięk­no­ści od­czu­wał ina­czej,
Każ­dy w od­mien­ne ubie­rał ją sza­ty -
ale nikt nie wąt­pił, iż po dniach roz­pa­czy
Nad­pły­nie w bla­sków ró­ża­nych po­wo­dzi
I swą pięk­no­ścią cały świat od­mło­dzi.

Wię­ce­śmy ręce do niej wy­cią­ga­li,
Wo­ła­jąc: "Zstę­puj z błę­ki­tów, kró­lo­wo!
Krzyw­dy nę­dza­rzów zważ na pra­wa sza­li
I spra­wie­dli­wość wy­mierz im na nowo,
Za­wieś miecz po­msty nad fał­szem i zbrod­nią
I bądź ludz­ko­ści gwiaz­dą znów prze­wod­nią
My ci pod sto­py cia­ła swe uście­lem,
Abyś sta­nę­ła na nich jak na tro­nie
I praw zgwał­co­nych sta­ła się mści­cie­lem,
Z bło­go­sła­wień­stwem wy­cią­ga­jąc dło­nie
Ku tym, co cier­piąc nie­słusz­nie skrzyw­dze­ni,
Wzy­wa­ją cie­bie z czyść­co­wych pło­mie­ni.

My nic dla szczę­ścia swe­go, nic dla sie­bie
Nie pra­gniem - na­wet nie żą­da­my do­żyć
Chwi­li, gdy z jutrz­nią za­bły­śniesz na nie­bie.
Chce­my na za­wsze w pro­chu się po­ło­żyć
I za swe wia­no wziąć nie­pa­mięć wiecz­ną,
By­łeś Ty ja­sność roz­la­ła sło­necz­ną".

To wszyst­ko te­raz w prze­paść się za­pa­dło,
I już prze­mi­nął czas ry­cer­skiej służ­by;
Z błę­ki­tów ja­sne znik­nę­ło wi­dzia­dło,
Umil­kły wiesz­cze na­tchnie­nia i wróż­by,
A bu­rza nie­szczęść strą­ci­ła nam z gło­wy
Na­wet ostat­ni wie­niec nasz - cier­nio­wy.

Śpiew­ne serc gło­sy, ide­al­ne ha­sła,
Pło­mien­ne sło­wa, mi­stycz­ne za­chwy­ty
Prze­brzmia­ły - lam­pa cu­dow­na za­ga­sła,
Na zie­mię ru­nął ide­ał roz­bi­ty...
I w na­szych oczach roz­pa­dło się w gru­zy

Tę­czo­we pań­stwo ro­man­tycz­nej muzy.

Prąd cza­su in­nym po­pły­nął ko­ry­tem,
Na­sta­ła nowa epo­ka, że­la­zna,
Któ­ra wciąż ziem­skim za­prząt­nię­ta by­tem,
Nie­biań­skich wi­dzeń sło­dy­czy nie za­zna
I tyl­ko w zie­mi wnętrz­no­ściach się grze­bie,
Za­ję­ta my­ślą o co­dzien­nym chle­bie.

Ubo­ga du­chem i uczu­ciem ską­pa,
Do­ko­ła cień swój roz­ta­cza po­nu­ry,
Cięż­ko po cia­łach swo­ich ofiar stą­pa -
I chci­wą dło­nią szar­piąc pierś na­tu­ry,
Pra­gnie za­sło­nę ze­drzeć ta­jem­ni­czą,
Za co­raz nową zdą­ża­jąc zdo­by­czą.

Choć na cho­rą­gwi kła­dzie praw­dy zna­mię
I ludz­kiej wie­dzy skarb­ni­cę bo­ga­ci -
Czy­na­mi swy­mi wiecz­nym praw­dom kła­mie
I fałsz po­da­je w mi­ster­nej po­sta­ci,
I ja­dem zbroi węże i pa­dal­ce,
By zwy­cię­ża­ły w strasz­nej o byt wal­ce.

Na­sta­ła nowa epo­ka, z ob­li­czem
Nie­ubła­ga­nem, lo­do­wa­tem, chmur­nem;
Jej bóg jest owym, nie wzru­szo­nym ni­czem,
Po­że­ra­ją­cym swe dzie­ci Sa­tur­nem -

A jej re­li­gia, dzi­ką tchną­ca gro­zą,
Dra­pież­nej siły jest apo­te­ozą.

Z nową re­li­gią nowi są pro­ro­cy,
Co słab­szym nio­sąc wy­rok uni­ce­stwień,
Gło­szą kró­le­stwo gwał­tu i prze­mo­cy,
I ewan­ge­lię ple­mien­nych roz­be­stwień,
Jako po­cie­chę wska­zu­jąc w roz­bi­ciu
Nę­dzę i ni­cość i w śmier­ci, i w ży­ciu.

Pod ich cho­rą­gwie spie­szą lu­dzie nowi,
Wi­dząc, iż wia­ra prze­szło­ści za­wio­dła -
Urą­gać czy­stych po­świę­ceń du­cho­wi,
Kru­szyć bra­ter­stwa i wol­no­ści go­dła,
Przed zło­tym ciel­cem ko­rzyć się ty­ra­nii -
Pan­mo­skwi­cy­zmu albo pan­ger­ma­nii.

I u nas przy­szło nowe po­ko­le­nie,
Wpa­trzo­ne w zie­mię z chło­dem i roz­wa­gą,
Pra­gną­ce te­raz na dzie­jo­wej sce­nie
Od­grze­bać z gru­zów rze­czy­wi­stość nagą,
Pod­sta­wę bytu, mniej od daw­nej chwiej­ną,
By na niej zno­wu bu­do­wać ko­lej­no.

W twar­dej nie­szczę­ścia uro­bio­ne szko­le,
Zrze­kło się ma­rzeń zdra­dli­wych sło­dy­czy;
Krę­pu­je skrzy­dła mło­do­ści so­ko­le

każ­dym po­ry­wie z si­ła­mi się li­czy -
I wcho­dzi z prą­dem dzie­jo­wym w przy­mie­rza,
Bio­rąc w ra­chu­bę in­stynkt i moc zwie­rza.

Spra­gnio­ne praw­dy, za nią jed­ną goni,
Choć­by nią mia­ło za­truć czy­ste zdro­je,
Gdyż pra­gnie świe­żej do­szu­kać się bro­ni,
Z któ­rą by mo­gło przy­szłe sta­czać boje -
A w tej po­go­ni - sto­pą nie­oględ­ną
Dep­cze waw­rzy­ny, co na gro­bach więd­ną.

To po­ko­le­nie, mil­czą­ce i smut­ne,
Da­le­ko my­ślą od daw­nych ode­szło;
Oskar­ża ser­ca mi­ło­ścią roz­rzut­ne
I lek­ce­wa­ży ich za­słu­gę prze­szłą,
Nie wie­dząc na­wet, ile w niej się mie­ści
Wiel­kich po­świę­ceń, cno­ty i bo­le­ści.

My­śmy przez pięk­ność, ser­ca­mi od­czu­tą,
W do­bra i praw­dy chcie­li wejść kra­inę,
A oto koń­czym na­sze dni po­ku­tą,
Zbyt śmia­łych lo­tów opła­ku­jąc winę...
Nie może m jed­nak bez go­ry­czy pa­trzeć,
Wi­dząc, jak chce­cie ślad prze­szło­ści za­trzeć.

ale cho­ciaż dro­ga na­sza się roz­cho­dzi,
A chłód wasz lo­dem spa­da nam na ser­ce -
My bło­go­sła­wim wam, ry­ce­rze mło­dzi,
Na­ro­do­we­go dłu­gu spad­ko­bier­cę,
I na trud przy­szłych, mo­zol­nych wy­zwo­leń
Nie­siem ży­cze­nia ga­sną­cych po­ko­leń.

Idź­cie, jak świa­tła przy­stoi czci­cie­lom,
Oświe­cać dro­gi ludz­kie­go po­cho­du
Ku co­raz wyż­szym i ja­śniej­szym ce­lom!
Szu­kaj­cie praw­dy dla swe­go na­ro­du,
Aże­by przez nią po­siąść mógł he­lo­ta
Stra­co­ne pięk­no i do­bro ży­wo­ta.

ale wiedz­cie: praw­da, któ­rej wy szu­ka­cie,
Jest jak Pro­te­usz kry­ją­cy się zdrad­nie,
Któ­ry wciąż swo­je od­mie­nia po­sta­cie,
Gdy śmia­ły nu­rek w głę­bi go na­pad­nie,
I po­ko­le­nia cie­ka­wych że­gla­rzy
Co­raz to nową od­po­wie­dzią da­rzy...

22-24 sty­czeń 1888

foto: pocztówka archiwalna

Idź do oryginalnego materiału