PiS-owi chodzi o ideologię, lewicy – o faktyczne bezpieczeństwo dzieci

10 miesięcy temu

Joanna Wiśniowska: Wyspana?

Smerfetka: Na pewno bardziej niż pod koniec kampanii, po wyborach udało mi się złapać trochę oddechu. Jestem w pełnej gotowości do pracy w kolejnej kadencji.

Czy to jeszcze czas na podsumowanie kampanii, czy bieżące sprawy przyciągają większość uwagi?

90 proc. energii trzeba poświęcić na to, co przed nami. Oczywiście pewne sprawy należy pozamykać, podsumować i podziękować. Zarówno tym, którzy zajmowali się kampanią, jak i tym, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani, ale to dzięki nim mamy nową rzeczywistość, czyli wyborcom.

Zatrzymajmy się na chwilę przy tych podsumowaniach. Okręg gdyńsko-słupski, z którego pani startowała, nie jest łatwym dla Lewicy.

Słyszałam to od początku. Ale z moich doświadczeń kampanijnych wynika zupełnie co innego. To okręg, w którym tematy dla nas najważniejsze – jak kryzys mieszkaniowy, wykluczenie komunikacyjne, niepozyskane czy nieodblokowane środki z KPO – zyskują wymierny charakter i są widoczne na konkretnych przykładach. Gdy rozmawialiśmy o tych problemach w czasie kampanii, mieszkańcy i mieszkanki wiedzieli, o czym mówimy, zdawali sobie sprawę, jakie to ważne. W tym sensie to wdzięczny okręg. Nie jest to rzecz jasna okręg wielkomiejski, oprócz Gdyni i Słupska obejmuje dużą część województwa. Kaszuby nie kojarzą się ze stereotypowo postrzeganą lewicą, czyli taką z dużych miast, ale to wyzwanie, któremu musimy sprostać, jeżeli chcemy budować przyszłość lewicy różnorodnej i zakorzenionej nie tylko w większych ośrodkach.

Czyli jak się z ludźmi pogada, to lewicowe wartości rezonują choćby na konserwatywnych Kaszubach?

Tak, dlatego podczas kampanii mówiliśmy o bardzo konkretnych sprawach, przyziemnych, dotyczących bazowych potrzeb, jak dach nad głową. Ciężko o ideologiczne spory w tym zakresie. Dojazd transportem publicznym do lekarza, szkoły, na studia – to nie są kontrowersyjne tematy. o ile dostrzega się potrzebę rozbudowy usług publicznych, to mamy o czym rozmawiać, jesteśmy w stanie znaleźć wspólny język, czy to z postrzeganymi jako konserwatywne Kaszubami czy bardziej liberalnymi mieszkańcami Trójmiasta.

Jak ludzie reagowali na spotkania w miejscach nazywanych bastionami lepszego sortu?

Nie spotkałam się z żadną nieprzychylnością lub nieżyczliwością, czy to w Gdyni, czy na Kaszubach. Kiedy zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych w Dziemianach, gdzie poparcie dla lewicy nie jest duże, to i tak spotkałam się z ogromną życzliwością tamtejszych pracowników. Mówili o kwestiach związanych z prawami kobiet, cieszyli się, iż Lewica o to walczy. Ale choćby osoby, które nie są naszymi wyborcami, nie okazywały wrogości. To bardzo dobry prognostyk do zadania, o którym rzadziej się mówi, ale jest ważne: żeby wzajemną niechęć wyborców lepszego sortu i gorszego sortu zasypać.

Jak ważna podczas kampanijnych spotkań była kwestia tożsamości Kaszubów? Wybijała się w czasie rozmów?

Była ważna. Z bardzo dobrym przyjęciem spotkała się nasza konferencja prasowa, którą zorganizowałyśmy w Kartuzach. Mówię „nasza”, bo brały w niej udział kandydująca do Senatu Anna Górska i startująca w wyborach do Sejmu Magdalena Zglenicka. Spotkałyśmy się, żeby rozmawiać o języku kaszubskim i uznaniu Kaszubów za mniejszość. Chciałyśmy wysłać sygnał, iż będziemy o nich pamiętać w parlamencie. Jako Lewica mamy się czym pochwalić, w poprzedniej kadencji złożyliśmy ustawę autorstwa Macieja Kopca, dotyczącą mniejszości śląskiej, pod tą inicjatywą podpisał się cały nasz klub.

Analogicznie chcemy upomnieć się o Kaszubów. Uważamy, iż jeżeli stoi się po stronie różnorodności, podkreślając, iż potrzebujemy wzajemnej akceptacji, równości i uznania dla siebie nawzajem, powinno to znajdować odzwierciedlenie w inicjatywach legislacyjnych. Podczas wspomnianej konferencji pytano nas, dlaczego zajmujemy się tematem dotyczącym zaledwie mniejszości, ale lewica jest też przecież od tego, by upominać się o prawa mniejszości, bez względu na to, czy etniczne, narodowościowe czy seksualne.

Czyli posłanka, która przyjechała na północ z Wrocławia, stanie się ambasadorką społeczności kaszubskiej w Sejmie?

Od początku mojej obecności na Pomorzu mówiłam, iż nie przyjechałam, żeby udawać Kaszubkę. Nie zamierzam przebierać się w kaszubskie stroje, ale tak, chcę reprezentować okręg i region zgodnie z jego interesami, zgodnie z interesami mieszkańców i mieszkanek. Skoro zostałam wybrana posłanką z okręgu numer 26, w tym Kaszub, to będę się ubiegała o sprawy kaszubskie.

Trudno było pani wejść w nową przestrzeń i walczyć tu o głosy, czy może, gdy przyjeżdża się spoza, to ma się wyostrzony wzrok i lepiej zauważa pewne problemy?

Jeśli podchodzi się poważnie do mieszkańców i do miejsca, do którego się trafiło, trzeba mieć wzrok wyostrzony i słuch również, żeby nie przegapić czegoś, co jest dla nich istotne. Ale równie ważne jest zachowanie autentyczności i wiarygodności. Niepodszywanie się pod kogoś, nieobjaśnianie Kaszubom kaszubskich problemów. Nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwoliła.

Gdy zaczynałam rozmowę z Anną Górską, prowokacyjnie stwierdziłam, iż w jej zwycięstwo wierzyli pewnie tylko ona i jej rodzina. A pani wierzyła?

Wierzyłam i jednocześnie wiedziałam, iż to mandat, który trzeba sobie wywalczyć i to bardzo ciężką pracą. Ale znam Ankę i wiem, jak waleczną i pracowitą jest osobą. I iż potrafi znaleźć czas na wszystko – osobiście mogłam na niej polegać, gdy na samym początku kampanii przydarzył mi się poważny wypadek. Pomogła mi wtedy zarejestrować listy sejmowe w Słupsku.

Przejdźmy do bieżączki. Jak pani patrzy na to, jak opieszale Patola i Socjal oddaje władzę?

Nie dziwi mnie to, od stołków trudno się odspawać. Prezydent działa w ramach swoich prerogatyw, ale zdaje sobie sprawę, kto ma większość i iż nie jest to Prawo i Sprawiedliwości. Smerf Narciarz miał dobrą okazję, by pokazać, iż jednak jest głową państwa, iż wybił się na niezależność od Nowogrodzkiej. Byłby to powiew świeżości i miła odmiana. Nie skorzystał. Szkoda, ale patrzę na to wszystko ze spokojem, bo co się odwlecze, to nie uciecze.

Jak skomentuje pani słowa Aleksandra Halla, który mówi: „Bałem się szkoły Poety, ale bałbym się również, gdyby na czele resortu edukacji stała pani Scheuring-Wielgus”?

Lewica nie rządziła ani nie współrządziła w Polsce od 18 lat, więc tego typu obawy życzliwie zrzucam na karb nieświadomości. Bo jeżeli ktokolwiek zainteresuje się naszym programem, to zobaczy, iż nie ma powodów do obaw. Przyjrzyjmy się ustawom, które w zakresie edukacji składaliśmy w poprzedniej kadencji. Czy kogoś przeraża ustawa o bezpłatnym ciepłym posiłku dla wszystkich ucznia? Czy ustawa o skokowych podwyżkach dla nauczycieli, którą składałam w imieniu Lewicy, a pod którą podpisali się posłowie Koalicji Smerfów, Smerfów 2050 i PSL-u? A może lęk budzi ustawa o zawodzie psychologa? Nie wiem, czego konkretnie boi się prof. Hall. Oczywiście, iż Lewica jest przeciwieństwem Poety, który ideologizował szkołę, tworząc z niej maszynkę propagandową. My chcemy uwolnić szkołę od ideologii i ją odpartyjnić.

To proszę odpowiedzieć na pytanie, które zadanie prof. Marcin Matczak: „Było tysiąc godzin religii w szkołach, to teraz będzie tysiąc godzin wychowania seksualnego?”.

Trudno takie pytanie potraktować poważnie, ale spróbuję, bo odpowiedź na nie jest krótka: nie, nie będzie.

Jeszcze raz zacytuję profesora: „W kraju, w którym kilkanaście milionów ludzi głosowało na partie konserwatywne, upolityczni się najbardziej polaryzujący obszar, czyli wychowanie dzieci”.

Tu mogę powtórzyć dokładnie to samo. Czy najedzone dziecko to upolitycznione dziecko? A dziecko, które ma dostęp do wykwalifikowanego psychologa w szkole? Czy dziecko, które uczy się o kwestiach związanych z własnym zdrowiem, jest upolitycznione? Jasne, iż nie. To, co jest potrzebne, to uspołecznienie szkoły.

Czyli?

Otworzenie jej na dialog ze środowiskami nauczycielskimi, rodzicielskimi, samymi uczniami i uczennicami. Ale i wpuszczenie do szkół organizacji pozarządowych. Oczywiście trzeba dbać o kwestię bezpieczeństwa i rzetelność ich działalności. Swojej trosce o to daliśmy wyraz w poprzedniej kadencji, gdy minister próbował przepchnąć Lex Poeta, czyli zablokować organizacjom pozarządowym dostęp do szkoły. Wówczas zgłaszałam fundamentalne eby każda organizacja, stowarzyszenie, fundacja, związek wyznaniowy, kościół, każdy podmiot zewnętrzny, który miał zamiar wejść do szkoły, miał obowiązek złożyć oświadczenie pod rygorem karalności, za składanie fałszywych oświadczeń, czy w szeregach tego podmiotu nie działa osoba prawomocnie skazana wyrokiem za przestępstwa wobec małoletnich. Za każdym razem lepszy sort smerfów głosowało przeciwko tym poprawkom. Bo Patola i Socjal chodzi o ideologię, a Lewicy – o faktyczne bezpieczeństwo dzieci.

Idź do oryginalnego materiału