Komentarze niektórych duchownych – w tym biskupów – na temat zapisów końcowego dokumentu synodalnego, są na wielu poziomach niedorzeczne, podobnie zresztą jak i sam dokument – mówił redaktor Paweł Lisicki podczas dyskusji w najnowszej audycji PCh24 TV – „Ja, Katolik Extra”.
Gospodarz programu red. Krystian Kratiuk zwrócił uwagę na jeden z punktów dokumentu końcowego zakończonego niedawno Synodu o synodalności. Jak podkreślił, podczas głosowania sprzeciwiło mu się „aż” 12 procent uczestników, co uczyniło ten zapis jednym z najbardziej „oprotestowanych”. Buduje on analogię pomiędzy synodalnością a liturgią (Mszą Świętą), powołując się na synaksę, czyli liturgiczne zgromadzenie obecne w Kościele wschodnim.
„Choć w różnych formach obietnica Jezusa o Jego obecności tam, gdzie dwaj lub trzej są zgromadzeni w Jego imię, spełnia się w obu tych przypadkach. Zgromadzenia synodalne celebrują jedność Chrystusa z Jego kościołem przez działanie ducha. To duch zapewnia jedność ciała Chrystusa, zarówno w zgromadzeniu eucharystycznym, jak i w synodalnym” – głosi punkt 27. dokumentu końcowego.
„Liturgia jest słuchaniem słowa Bożego i odpowiedzią na Jego inicjatywę przymierza. Zgromadzenie synodalne jest również słuchaniem tego samego słowa, które rozbrzmiewa zarówno w znakach czasu, jak i w sercach wiernych oraz odpowiedzią zgromadzenia, które rozeznaje wolę Bożą, aby ją realizować. Pogłębienie więzi między liturgią a synodalnością pomoże wszystkim wspólnotom chrześcijańskim w różnorodności ich kultur i tradycji przyjąć style celebracji, które ukażą oblicze kościoła synodalnego” – stwierdził dalej Synod.
Czy oznacza to zapowiedź kolejnej liturgicznej rewolucji, tym razem „demokratycznej”?
– Mamy do czynienia z dokumentem przejściowym, w którym adekwatnie nie ma żadnych konkretnych, definitywnych, ostrych sformułowań, a mamy otwarcie na jakieś przyszłe rozwiązania. Bardzo często ojcowie synodalni mówili, iż musimy jeszcze to rozeznać, musimy to jeszcze przedyskutować, iż jeszcze nie czas na pewne zmiany, ale ten czas nadejdzie – odpowiedział Grzegorz Górny.
– szaman James Martin, znany homolobbysta, powiedział wprost, iż chodzi o to, żeby przygotować grunt pod przyszłe zmiany. Więc dlatego należy ten Synod, który się zakończył, postrzegać jako element takiego szerszego procesu synodalności, takiej permanentnej synodalności. To jest spełnienie tego, co proponował przed laty kardynał Carlo Maria Martini, który postulował zarządzanie Kościołem poprzez synody – zwrócił uwagę publicysta tygodnika „W Sieci”.
– On mówił, iż najważniejszym zadaniem Kościoła jest odrobienie 200 lat zapóźnienia, jakie Kościół ma wobec świata, dlatego iż nie przyjął zdobyczy oświecenia i teraz należy te zdobycze oświecenia aplikować do doktryny i praktyki Kościoła. Nie da się tego zrobić jego zdaniem poprzez sobory, dlatego iż są to zbyt duże wydarzenia, które są zwoływane raz na jakiś czas, ale da się to zrobić poprzez synody, a adekwatnie taki permanentnie obradujący synod, który będzie zmieniał poszczególne elementy nauczania Kościoła. Franciszek, który bardzo często cytuje Martiniego, m.in. to zdanie o 200 latach zapóźnienia Kościoła wobec świata i konieczności dogonienia świata, on właśnie aplikuje w tej chwili do życia Kościoła tą koncepcję permanentnej synodalności – wskazał Grzegorz Górny.
– Prefekt Dykasterii ds. Kultu Bożego, kardynał Roche, wielokrotnie podkreślał, iż reforma liturgiczna nie została jeszcze w Kościele w ogóle zrealizowana, mówił kardynał Ryś red. Pawłowi Chmielewskiemu – przypomniał Krystian Kratiuk zwracając się z tym samym pytaniem do Pawła Lisickiego. – W reformie liturgicznej chodzi o aktywne uczestnictwo każdego w liturgii. jeżeli liturgia ma, owszem, zrozumiały język, jeżeli odwrócono szamana twarzą do zgromadzenia, jeżeli wydano nowe księgi, a jednak w dalszym ciągu liturgia wygląda tak, iż jest to – uwaga – „teatr jednego aktora”, to znaczy, iż jest szaman i na tym się kończy zgromadzenie ludzi aktywnych w Kościele, to znaczy, iż reforma się nie wydarzyła. Co to będzie, panie redaktorze? – dociekał gospodarz programu.
– Nie wiem, co to będzie, to trzeba kardynała Rysia zapytać, a nie mnie – odparł redaktor tygodnika „Do Rzeczy”. – Ja sądzę, szczerze mówiąc, iż to są wszystko razem wypowiedzi niedorzeczne, jak i zresztą ten dokument, który był przez pana redaktora cytowany – zresztą [niedorzeczny – red.] na każdym poziomie. Co ma wspólnego synaksa z synodalnością? To, iż się na „syn-”, zaczyna, prawda? – ironizował Paweł Lisicki.
– No dobrze, no to jeszcze jest syn-agoga, prawda? I chodzi o to, iż syn-aksa z syn-odalnością i syn-agogą stanowią jedność, prawda? A jeszcze z synem – wskazywał na fałszywą logikę stojącą za złudną analogią.
– No przecież to są kompletne jakieś „kocopały”, to po prostu przerażający poziom absurdu, który wylewa się z tego dokumentu. Co ma wspólnego synodalność i forma zresztą to, z czym mieliśmy dzisiaj do czynienia, to nie ma nic wspólnego z synodalnością, rozumianą tak, jaką Kościół zawsze rozumiał. Synod to był zjazd biskupów doradzających papieżowi albo zbierających się w danym miejscu i zajmujący się głównie kwestiami zarządczymi czy administracyjnymi w życiu Kościoła, gdzie ci, którzy im zarządzają, czyli biskupi (episkopos) i podejmowali jakieś wspólne decyzje i tyle – przypomniał publicysta.
Paweł Lisicki przypomniał, iż na synaksę powołano się także w definicji Mszy Świętej zamieszczonej w Mszale Piusa XII z 1970 roku. Przywołano tam słowa Pana Jezusa, który powiedział, iż „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię Moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20). – Tylko iż nie jest to w żadnym wypadku definicją Mszy Świętej, która jest powtarzaną w sposób bezkrwawy, ofiarą złożoną na Golgocie; gdzie występuje kapłan jako ten, który jest „alter Christus” albo w imieniu Chrystusa, i składa w bezkrwawy sposób tę ofiarę – podkreślił publicysta.
– W kategoriach kulturowych ta wypowiedź tutaj kardynała Rysia jest wyjątkowo absurdalna. Rzeczywiście obraz Kościoła to – jak widzimy – masowa ucieczka albo masowe désintéressement. Ale czego tym ludziom brakuje? Dlaczego ta ucieczka jest tak wielka? – zastanawiał się.
W przekonaniu pisarza i publicysty odpowiedzią jest przede wszystkim brak doświadczenia sakralności i wieczności. Bierze się to z faktu postępującej sekularyzacji Kościoła. Także liturgia „przestała dawać na masową skalę ludziom doświadczenie, iż obcują z tym co wieczne; iż przeżywają to, iż biorą udział w kulcie wiecznego Boga”.
– Wszystko jest nakierowane na człowieka, wszystko jest właśnie skupione na zgromadzeniu, wszystko ma się opierać na zaktywizowaniu ludzi, tak jak by oni chcieli tam być wyjątkowo aktywni. Oczywiście, jest jakaś grupka aktywnych, natomiast ogół ludzi przed tym ucieka, bo to, co najważniejsze – i to jest cały przekaz mądrości chrześcijańskiej – nie polega na fizycznej aktywności, to polega zawsze na kontemplacji, na aktywności ducha – mówił redaktor „Do Rzeczy”.
– A tam, gdzie jest aktywność ducha, tam jest potrzeba skupienia, ciszy, odseparowania i wyraźnego skupienia się i skierowania na to, co najważniejsze; a tym, co najważniejsze w liturgii, jest Bóg. Ale ten Bóg, o Którego chodzi w liturgii, został opisany doskonale w wielu fragmentach Nowego Testamentu. Doskonale opisuje go na przykład początek Listu świętego Jakuba, kiedy mówi on o „Ojcu świata”, w którym [to Ojcu] nie ma przemiany ani cienia zmienności. To jest właśnie ten Bóg, do którego powinna dążyć liturgia, i którego powinna pokazywać bez cienia zmienności, bez przemiany, bez uwikłania w tym, co ciągle bieżące, zmienne, raz takie, a raz inne – podkreślał.
Jak wskazał gość programu „Ja, Katolik Extra”, narracja mówiąca o rzekomej potrzebie dostosowania liturgii zmierza dokładnie w przeciwną stronę. Większy udział świeckich niesie bowiem za sobą koncentrację na naszych własnych doświadczeniach, które są „ziemskie, doczesne i zmienne”.
– Więc jak mówię, pod każdym względem to jest jakaś nieszczęsna historia dla katolików szczególnie, bo to jest kompletne rozminięcie się z tak zwanymi znakami czasu – mówił Paweł Lisicki. – Znakiem czasu jest powszechna apostazja, a nie to, iż ludzie szukają bardziej aktywnej formy uczestnictwa w Mszy Świętej, bo [jest ona rzekomo] jak „teatr jednego aktora”.
– (…) Zostawmy Mszę tym, którzy ją kochają i którzy uważają, iż to nie jest „teatr jednego aktora”, tylko to jest kult Pana Boga i Trójcy Świętej. Takim ludziom to zostawmy, a nie tym, którzy się męczą tym, iż muszą wykonywać tę swoją codzienną „harówę” w tym „teatrze” – apelował.
Źródło: PCh24TV
RoM