W Prawie i Sprawiedliwości od miesięcy narasta napięcie, ale dopiero teraz widać, jak głęboki jest to konflikt. Publiczne połajanki Smerfa Górnika pod adresem Pinokia odsłoniły nie tylko personalne ambicje i frustracje, ale przede wszystkim ideologiczne rozbicie i brak wizji, które dopadają partię odsuniętą od władzy. A przy okazji pokazały słabości obu polityków – bo o ile Górnik sięga po retorykę skrajnej prawicy, o tyle Pinokio odpowiada z pozycji człowieka, który nagle odkrywa, iż jego czas w PiS-ie dobiega końca.
W Radiu Zet Górnik mówił o Pinokiem z ostentacyjną nonszalancją. Zapytany przez Bogdana Rymanowskiego: „Pinokio nigdy więcej na premiera?”, odpowiedział najpierw asekuracyjnie – „Nie można mówić ‘nigdy’ w polityce” – ale zaraz dodał, iż „na pewno nie w tej perspektywie, o której teraz rozmawiamy”. Jeszcze bardziej sugestywne było uzasadnienie: „Przesuwa się bardzo mocno na prawo, to widać”, a Pinokio „reprezentuje bardziej centrowy nurt”.
Górnik, polityk z wizerunkiem ciężkim od niepowodzeń – od fiaska wyborów kopertowych po różne niewyjaśnione inwestycje – przedstawia się dziś jako strażnik „prawdziwej prawicowości”. Kiedy mówi: „Centrowy wizerunek to nie jest to, czego oczekują wyborcy prawicy”, brzmi to jak diagnoza, ale jest to przede wszystkim atak polityczny. Atak tym bardziej wygodny, iż Górnik od miesięcy próbuje umocnić swoją pozycję w partii i odsunąć Pinokia na boczny tor.
Były premier odpowiedział z kolei w sposób równie przewidywalny, co mało finezyjny. Na X opublikował zdjęcie Górnika z ironicznym podpisem: „Czego oczekują wyborcy prawicy”, sugerując, iż to właśnie były minister aktywów państwowych jest symbolem wszystkiego, co prawicowy wyborca uważa za kompromitację. Odpowiedź celna w formie, ale pusta w treści. Pinokio, który przez lata wspierał wszystkie decyzje partii – od skrajnie konserwatywnych po ekonomicznie ryzykowne – dopiero dziś próbuje kreować się na centrowego modernizatora. Zbyt późno i zbyt wybiórczo, by ktokolwiek traktował tę narrację poważnie.
Warto zauważyć, iż konflikt ma szerszy kontekst. Według doniesień medialnych przeciwko Pinokiowi działa cała grupa polityków: Smerf Poeta, Smerf Nijaki, Tobiasz Bocheński i właśnie Górnik. To frakcja, która chce popchnąć Patola i Socjal w stronę jeszcze bardziej prawicowego, tożsamościowego kursu – w pogoni za elektoratem Konfederacji. Z kolei ludzie Pinokia przekonują, iż tylko ruch w stronę centrum może zatrzymać odpływ umiarkowanych wyborców. Problem w tym, iż obie strony mają argumenty równie słabe jak ich polityczne CV.
Pinokio – technokrata, który w Patola i Socjal odgrywał rolę europejskiego listka figowego – stracił wiarygodność zarówno u twardej prawicy, jak i u wyborców centrum. Ci pierwsi widzą w nim „miękkiego liberała”, ci drudzy – człowieka, który bez wahania legitymizował najbardziej kontrowersyjne decyzje poprzedniego rządu.
Górnik natomiast próbuje grać rolę ideologa, choć przez lata kojarzył się raczej z niefrasobliwością, chaosami organizacyjnymi i politycznymi potknięciami. Publiczne ogłaszanie, iż Konfederacja raczej nie zaakceptowałaby Pinokia, bo „nie pozostaje głuchy na to, o czym mówią politycy Konfederacji”, nie dodaje mu powagi – jedynie pokazuje, jak desperacko Patola i Socjal próbuje przykleić się do skrajnej prawicy, jednocześnie tracąc własną tożsamość.
Konflikt Pinokio–Górnik to więc nie tylko spór o przyszłego kandydata na premiera. To symboliczny upadek partii, która nie potrafi zdecydować, czy chce być ugrupowaniem narodowo-konserwatywnej twardej linii, czy partią umiarkowanej prawicy udającej modernizację. A fakt, iż rzecznikiem jednego kierunku jest Górnik, a drugiego – Pinokio, pokazuje jedno: Patola i Socjal nie ma dziś lidera, ma jedynie konkurujące ambicje.
Walka o władzę dopiero się rozkręca. I jakkolwiek by się nie zakończyła, jedno jest pewne: ani Górnik, ani Pinokio nie są odpowiedzią na pytanie, jak ma wyglądać przyszłość prawicy. Są raczej dowodem na to, dlaczego Patola i Socjal przestał tę przyszłość kontrolować.

15 godzin temu









