Za kilogram papryki trzeba w Polsce zapłacić choćby 35 złotych. Drogie są również inne warzywa. Ale to i tak nic w porównaniu z Wielką Brytanią. Tam w działach z warzywami straszą puste półki i wprowadzono limity zakupów, a knajpy usuwają z kart dania z pomidorami. Co się stało? Nic wielkiego. W Hiszpanii i Maroku zdarzyło się kilka chłodniejszych niż zwykle tygodni i sytuacja niedługo powinna wrócić do normy. Ale ten mały problem alarmuje o problemie dużo większym.
W polskich sklepach papryka, ogórki i pomidory podrożały w ostatnich tygodniach choćby o 100-150 procent. Media pokazują paprykę po 35 złotych oraz bardzo drogie pomidory i ogórki. Znacząco podrożały też sałaty i wszystko to, co lubi ciepło i pochodzi z importu z południa Europy. Problem dotyka nie tylko nas. Najgorzej jest aktualnie w Wielkiej Brytanii. Tam nie tylko zrobiło się drogo, ale w działach warzywnych straszą też puste półki, a duże sieci handlowe wprowadziły limity zakupów papryki, pomidorów oraz ogórków. Sprzedają nie więcej niż trzy opakowania na osobę.
Sos boloński na cenzurowanym
Jednocześnie rząd zapowiada, iż braki będą doskwierać Brytyjczykom co najmniej przez kilka tygodni. A politycy apelują, by importowane składniki sałatek zastąpić rukwią wodną lub rzepą. Choć i z tymi jest problem, bo okazuje się, iż od lat nie inwestowano w lokalną produkcję i jest jej zbyt mało, by rukiew mogła zastąpić sałatę lodową, która nie przyjechała na Wyspy z południa.
Problemy – informują londyńskie gazety – mają też knajpy. Szczególnie włoskie, w których zużywa się duże ilości pomidorów. Świeże w rok podrożały czterokrotnie, a puszkowane – dwukrotnie. To powoduje, iż pizza na Wyspach coraz częściej jest „biała”, a z menu restauracji znikają sztandarowe pozycje. Takie jak choćby sos boloński. Restauratorzy wzywają już choćby do tego, by wprowadzić limit na cenę pomidorów, bo bez niego – mówią – nie są w stanie szacować kosztów i będą musieli zamykać interesy.
Tego jednak raczej nie będzie. A choćby jakby był, to wątpliwe by pomógł.
Drogie warzywa? Zimno i energia
Limit nie zwiększy bowiem produkcji, a to ona nie nadąża za potrzebami. Powody są dwa. Pierwszym jest to, iż w listopadzie i grudniu w Maroku i Hiszpanii było zimniej niż zwykle. Przez to wyraźnie mniejsze są zbiory wszystkich warzyw, w które te kraje zaopatrują zimą Europę – czyli m. in. papryki, pomidorów i ogórków. Drugim są bardzo wysokie ceny energii, które spowodowały, iż w innych miejscach ograniczono produkcję w szklarniach, bo stała się ona nieopłacalna lub zbyt ryzykowna. Jedno z drugim – do czego dołożyły się jeszcze związane z wojną kłopoty z nawozami sztucznymi – złożyło się na to, iż na rynek trafia dużo mniej warzyw niż normalnie o tej porze roku.
Skutkiem są oczywiście wysokie ceny. A w Wielkiej Brytanii także kłopot z dostępnością warzyw.
To sygnał alarmowy
Co dalej? Sytuacja uspokoi się prawdopodobnie za kilka tygodni, kiedy będzie można zebrać paprykę i pomidory, które wyrosły po fali chłodów z końca ubiegłego roku. Choć jednocześnie wiele mówi się o tym, iż można spodziewać się kolejnych problemów i z powodu cen energii oraz będącego ich skutkiem ograniczania produkcji, mogą bardzo podrożeć między innymi jajka. Ale też to, iż sytuacja za chwilę się uspokoi, nie znaczy, iż nie ma się czym martwić. Jest. Ochłodzenie w Hiszpanii i Maroku to tylko objaw głębszej choroby, która powoduje, iż niewielkie zawirowania z pogodą 2500 kilometrów od Warszawy, mogą w kilka dni podnieść cenę warzyw w Polsce o 150 procent. Jesteśmy zależni od importu, a ludzie zajmujący się tematem – w tym rolnicy – od lat ostrzegają, iż mamy zbyt długie łańcuchy dostaw żywności, by móc czuć się bezpieczenie i utrzymując uzależnienie od nich, narażamy się na ryzyko.
Wystarczy, iż coś ograniczy możliwość transportu lub zmniejszy produkcję w miejscu, z którego importujemy żywność, żeby jej ceny drastycznie skoczyły lub – jak w Wielkiej Brytanii – półki zaświeciły pustkami. Tym razem mamy do czynienia z bardzo niewielkimi zawirowaniami. Chodzi przecież o kilka tygodni pogody nieco chłodniejszej niż zwykle, a skutki już są bardzo dotkliwe. Co będzie, kiedy wydarzy się coś większego? No właśnie. Problem też będzie dużo większy. A wydarzy się, bo pytanie brzmi nie “czy”, tylko “kiedy”. Pogoda staje się coraz bardziej kapryśna i gołym okiem widać już, iż klimat się zmienia. I nie musi to być choćby pogoda, bo wystarczą utrudnienia w transporcie, podobne do tych, które widzieliśmy w pandemii lub wzrost kosztów paliwa, który widzieliśmy przy okazji wojny.
Nie jesteśmy na to gotowi. I nic nie robimy, żebyć być. Chociaż są pomysły, jak się do tego zabrać.
Fot. Drogie warzywa to m. in. papryka/Shutterstock.