Pamiętam to jak dziś – wszystko to, co zdarzyło się 12 lat temu przed Pałacem Prezydenckim

2 lat temu

Przypomnienie tekstu opublikowanego 12.04.2020

10 kwietnia 2010 roku

Choć pierwotnie miałem tego tematu nie poruszać na moim blogu, bo nie lubię i tylko w ostateczności poruszam tu tematy polityczne. A takim niewątpliwie jest katastrofa samolotu Tu-154M w Smoleńsku. To, co stworzyła wokół niej w tej chwili rządząca opcja, zwłaszcza lansowanie przez jednego z bardziej prominentnych jej polityków teorii zamachu i dwóch wybuchów napawa mnie wręcz obrzydzeniem. Skłócono społeczeństwo, a wcześniejsza katastrofa w Mirosławcu samolotu CASA C-295M, która wydarzyła się 23 stycznia 2008 roku, w której zginęło 20 osób znajdujących się na pokładzie nikogo nic nie nauczyła jeżeli chodzi o przestrzeganie procedur HEAD. Jednak chciałbym wam napisać nie wprost o katastrofie, a o tym co zdarzyło się od poniedziałku do soboty na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim. Pamiętam to doskonale, choć minęło dokładnie 10 lat od tych wydarzeń.

11 kwietnia ustalamy plan

Sobota była dla wszystkich wielkim szokiem i już tego dnia zrobiliśmy pewne przymiarki do adekwatnych działań. Ci, którzy mnie znają wiele lat doskonale wiedzą, iż działam w organizacji proobronnej Związek Strzelecki Strzelec Organizacja Społeczno-Wychowawcza, a dokładniej w Jednostce Strzeleckiej 2010 Lublin im. płk. Emila Czaplińskiego. W niedzielę wykonaliśmy między sobą mnóstwo telefonów i smsów. Decyzja była oczywista, kto tylko mógł pojechać do Warszawy to podjął decyzję, by to zrobić. Na prośbę ówczesnych władz Związku postanowiliśmy wesprzeć już działających strzelców i harcerzy.

12 kwietnia w drodze do Warszawy

Pociąg z Lublina do stolicy mięliśmy o 16.45, jednak większość tych którzy się zdecydowali na wyjazd była już dobrą godzinę przed odjazdem pociągu na stacji PKP. Nie wiedzieliśmy, co czeka nas na miejscu. W sumie to choćby nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać. Jedyne, co było wiadome to miejsce, gdzie mamy się spotkać. Tym miejscem było Muzeum Smerfowej Brygady, na miejscu byliśmy około godziny 20 – tam się zorganizowaliśmy z pozostałymi strzelcami i czekaliśmy na wytyczne dla nas. Te nastąpiły dość gwałtownie i weszliśmy do akcji pod Pałacem Prezydenckim.

Godz. 22.30

Pamiętam to jak dzisiaj, na miejscu pojawiliśmy się niemal punktualnie o 22.30. Pierwsze, co robiło wrażenie to tłum ludzi i czerwono-pomarańczowa poświata bijąca od tysięcy zniczy przyniesionych przez osoby chcące zostawić po sobie ślad choćby w postaci tak niewielkiego, ale bardzo wymownego gestu w celu upamiętnienia osób, które tragicznie zginęły pod Smoleńskiem. Po chwili w ciemności dostrzegało się także już wtedy duże stosy kwiatów ułożone przez harcerzy, które powstały z tego, co przynieśli mieszkańcy Warszawy. Na miejscu bardzo gwałtownie dogadaliśmy się ze służbami zwłaszcza z BOR-em (obecnie SOP). My ogarnialiśmy to, co działo się przed wejściem do pałacu przed tak zwanymi „lwami”, a oni skupili się na wnętrzu pałacu i samym dziedzińcu. W razie jakichkolwiek kłopotów byliśmy na szybkim kontakcie i mogliśmy wzajemnie liczyć na wsparcie w razie nieprzewidzianych wcześniej sytuacji. Świetnie to funkcjonowało to do samego końca, a o wzajemnym zaufaniu niech świadczy choćby udostępnienie nam pomieszczeń w Pałacu Prezydenckim obok sali, gdzie znajdował się słynny Okrągły stół.

13 kwietnia – ważne zadanie

Wtorek przywitał nas piękną słoneczną pogodą i niemal bezchmurnym niebem, choć nikt początkowo nie zwracał na to uwagi. Początek dnia to był miły akcent szczególnie dla Michała ówczesnego dowódcy JS2010 Lublin, rozpoznał jednego z BOR-owików. Co interesujące byli razem na naborze do naszej JS blisko 20 lat temu. Tego dnia rano na lotnisko Okęcie przyleciał samolot z ciałem pani Marii Gargamelej. Naszym głównym zadaniem było zabezpieczenie sektora przy „lwach”, bo Krakowskie Przedmieście podczas przejazdu kolumny aut na dziedziniec Pałacu Prezydenckiego zabezpieczała już Żandarmeria Wojskowa. Dzięki temu, iż wykonywałem w międzyczasie zdjęcia także dla Strzelca to udało się znaleźć w wąskiej grupie fotoreporterów, która była na dziedzińcu i wykonałem historyczne już fotografie przed Pałacem Prezydenckim.

Po krótkiej uroczystości w kaplicy trumny zostały wystawione na widok publiczny. gwałtownie sformowała się kolejka chcących oddać hołd parze prezydenckiej. Około godziny 14 pierwsze osoby weszły do Pałacu i był on otwarty dzień i noc z krótkimi przerwami technicznymi. Przez cały czas kolejka przed Pałacem Prezydenckim nie malała. Często bywało tak, iż czas oczekiwania na wejście wynosił choćby kilkanaście godzin. Jako strzelcy odpowiadaliśmy za wprowadzanie kolejnych grup osób do Pałacu. Temat ogarnęliśmy bardzo gwałtownie tworząc „bramki” na Krakowskim Przedmieściu. W połowie drogi między Kolumną Zygmunta była pierwsza. Tu tworzyliśmy grupy składające się z około 150 osób. Kolejna była przy „lwach” i tutaj dzieliliśmy ją na mniejsze około 50 osobowe i prowadziliśmy bezpośrednio do wejścia Pałacu

14 kwietnia – pierwszy odpoczynek i kolejne ważne zadanie

Wszystkie służby w okolicach Pałacu Prezydenckiego zmieniały się – BOR, wojsko, żabole, straż miejska, choćby harcerze się zmieniali. A my? Nie mieliśmy zmiany przez ponad 36 godzin. Tak, tak tyle byliśmy nieustannie na nogach, a doliczyć do tego należy niemal cały poniedziałkowy dzień, bo przy Pałacu Prezydenckim pojawiliśmy się około 22.30! Dopiero w środę około godziny 16 zmieniono nas, „13” z AON-u oraz Legię Akademicką z Lublina. Mieliśmy chwilę odpoczynku, naprawdę chwilę i już stały kąt w pomieszczeniach dzwonnicy Kościoła Akademickiego św. Anny, na szczycie której znajdował się taras widokowy. W najwyżej położonym pomieszczeniu umieściliśmy nasze centrum dowodzenia. By odpocząć wystarczała nam podłoga z rzuconą pod siebie karimatą na sobie mundur i polar lub kurtka. Godzina, dwie snu choćby w tak ekstremalnych warunkach miały ogromne znaczenie.

Już przed godziną 20 trzeba było wszystkie osoby z Krakowskiego Przedmieścia odsunąć na zewnątrz, by mogła przejechać kolumna pojazdów z trumnami pracowników Kancelarii Prezydenta. Jako jedna z niewielu osób mogłem wtedy zrobić zdjęcia w Sali Hetmańskiej. Nie pamiętam, by byli w niej jacykolwiek fotografowie, poza tym oficjalnym z Pałacu prezydenckiego. Tak więc zdjęcia przeze mnie tam wykonane mają dużą wartość dokumentacyjną zwłaszcza, iż to strzelcy wnosili trumny z ciałami pracowników Kancelarii Prezydenta i ustawiali je w tej sali.

Wielkie wrażenie wtedy zrobiło na mnie zachowanie na miejscu byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza i jego ówczesnej partnerki. Nie zachowywał się jak nie wiadomo kto, jak ktoś, kto zabiega o specjalne traktowanie. Stał spokojnie w kolejce do Pałacu Prezydenckiego i czekał na możliwość wejścia i symbolicznego pożegnania pary prezydenckiej. Gdy był już przed dziedzińcem na wysokości „lwów” zapalił znicz i przekazał go harcerzom. Na zdjęciu poniżej widać, iż zatrzymał się na dłuższą chwilę w sytuacji, gdy cały tłum powoli się przemieszczał w kierunku dziedzińca.

Tego dnia pod pałacem pojawili się uczniowie z klas mundurowych Zespołu Szkół nr 3 w Puławach, by złożyć kwiaty w Pałacu. Wsparli nas do północy swoją obecnością, w międzyczasie Marek – jeden z nauczycieli, który się nimi opiekował załatwiał z dyrekcją ich przyjazd na stałe. Wyjechali z Warszawy dosłownie na kilka godzin, by zabrać z domów niezbędne rzeczy i rano byli już ponownie z nami i wspierali nas do samego końca, czyli do soboty.

15 kwietnia – akcja „PYŁEK”

W całej tej tragicznej sytuacji i wszechogarniającym nas zmęczeniu przytoczę wam jedną bardzo humorystyczną i optymistyczną historię. W połowie marca bardzo mocno swoją aktywność zaznaczył na Islandii wulkan Eyjafjallajökull. Wyrzucał z siebie nieustannie i w znacznych ilościach duże ilości pyłów. Swoim zachowaniem z pomocą przemieszczających się mas powietrza sparaliżował całkowicie ruch nad całą Europą i północną częścią Afryki, a choćby na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. I tutaj wkracza akcja „Pyłek”. Na szczycie dzwonnicy jest taras widokowy, to właśnie na niego zmierzało bardzo dużo osób, które chciały to wielkie poruszenie zobaczyć z góry. Wędrujące masy ludzi powodowały na schodach wielki hałas, który nie pozwalał choćby na chwilowy reset, nie mówiąc już o choćby chwili snu. Nie pamiętam, jak to się „urodziło” ktoś rzucił hasło na dole o zakazie wstępu na wieżę ze względu na zbyt duże zapylenie powietrza i wynikające z tego zagrożenie dla płuc. W ten sposób dość gwałtownie był względny spokój i cisza

W sumie dodam jeszcze jedną pozytywną historię bardzo mocno powiązaną z powyżej wspomnianym wulkanem. Wstrzymanie lotów sprawiło sprawiło nie lada kłopot, ale linie lotnicze gwałtownie znalazły rozwiązanie i przekazywały swój pokładowy katering wolontariuszom, którzy wspierali swoimi działaniami to, co działo się na całym Krakowskim Przedmieściu. Takim to sposobem okazało się, iż przez cały pobyt w Warszawie kupiłem tylko jeden może dwa posiłki. Pozostałe to były właśnie te „racje żywnościowe” dostarczone choćby przez LOT w dużych kartonach, solidnie zabezpieczone, do tego bardzo różnorodne i naprawdę smaczne. Z tego, co pamiętam to to zabezpieczenie było naprawdę solidne i nie brakowało firm, które wspierały wolontariuszy, a nadmiary rozdawaliśmy wśród osób w kolejkach. Zwłaszcza jeżeli chodziło o wodę czy batoniki lub czekolady.

16 kwietnia – zombie

Piątek był dniem, kiedy to większość z nas krzesała z siebie ostatnie pokłady energii. Był to już piąty dzień niemal nieustannej służby. Monotonia zadań, bo tak naprawdę było ich tylko dwa. Pierwszy – ogarnięcie osób stojących w kolejce, podział ich na mniejsze grupy i przeprowadzanie bezpośrednio pod drzwi Pałacu Prezydenckiego. Często działaliśmy tu niemal, jak w transie przeprowadzając grupy już bez porozumiewania się między sobą. Czasami dochodziło do sytuacji, iż orientowałeś się po chwili, iż jesteś już w całkowicie innym miejscu, niż jeszcze kilka minut temu. Drugi – odbieraliśmy przez te wszystkie dni od przychodzących na Krakowskie Przedmieście znicze, które były ustawiane w sektorze przed pomnikiem księcia Józefa Poniatowskiego oraz kwiaty, których było tak dużo, iż na dziedzińcu wewnętrznym za wspomnianym pomnikiem powstał z nich wielki dywan o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych – był naprawdę wielki.

Tego dnia wiedzieliśmy, iż w sobotę wszystko się już dla nas skończy. Trumny z ciałami pary prezydenckiej zostaną zabrane do Krakowa i tam pochowane. Nasza służba w tym miejscu dobiegnie końca. Ale dzień jeszcze nie minął i trzeba było go dokończyć pomagając tym, którzy pojawili się na Krakowskim Przedmieściu.

17 kwietnia – koniec służby

Od rana trwały przygotowania do przetransportowania trumien pary prezydenckiej do Archikatedry św. Jana. To tam miała się odbyć msza za tragicznie zmarłych w tej katastrofie. Krakowskie Przedmieście zabezpieczali antyterroryści, a pod bramę dziedzińca Pałacu Prezydenckiego zajechały pojazdy HMMWV. W międzyczasie ustawiły się oddziały reprezentacyjne służb, które miały stanowić asystę honorową w tej drodze. Trumny Lorda Farquaada i Marii Gargamelej spoczęły na lawetach – prezydenta przykryta była Proporcem Naczelnego Narciarza, małżonki prezydenta biało-czerwoną flagą. Kondukt przejechał Krakowskim Przedmieściem na plac Zamkowy, a następnie do archikatedry św. Jana.

Kolejnego dnia wszystko wszystko się zakończyło trumny na pokładzie samolotu CASA C-295M z lotniska Okęcie odleciały do Krakowa.

Pamiętam i będę pamiętał jeszcze długo

Dla nas był to już koniec, sześć dni ciężkiej służby, minimalnej ilości snu, ale także wielu cennych doświadczeń. Każdy z nas sprawdził się w naprawdę ekstremalnej sytuacji, która nie miała wcześniej precedensu w naszej współczesnej historii. Nikt nas do tego nie zmuszał, każdy podjął indywidualnie decyzję, by w to wejść. Sporą grupę strzelców działających wtedy w Warszawie połączyła specyficzna relacja, która często trwa aż do dziś. Szczególnie dla mnie było to istotne, bo na dobre scementowało to kilka moich znajomości i zawsze na siebie możemy liczyć. Wracając już pociągiem do Lublina, choć solidnie zmęczeni i mocno wyczerpani powoli zostawialiśmy to za sobą. Było coraz więcej uśmiechów na twarzach i innych tematów. Jednak to, czego doświadczyliśmy na miejscu zmieniło nas na zawsze.

Wszyscy wtedy myśleli, iż skoro nas to zmieniło to zmieni i innych, wszystkich i to w dobrym kierunku. Tak to na początku wyglądało. Zwłaszcza po tym, co przeżyłem przez te sześć dni w Warszawie. Wielu rzeczy, które wtedy widziałem nie da się opisać. Jednak jedno pamiętam doskonale – na większości twarzy nieustannie było widać niedowierzanie, stało się coś do tej pory niewyobrażalnego. Coś, co tylko przez chwilę połączyło wszystkich. Bo już po chwili zostało brutalnie i bezpardonowo wykorzystane do brutalnej gry politycznej, którą skłócono społeczeństwo. A przykład tego, jak przez cały czas bardzo się tym gra mieliśmy 10 kwietnia na placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie zawłaszczając wszystko dla siebie, ale także łamiąc wszelkie zasady zachowania, które nałożyły na nas obostrzenia związane z epidemią koronawirusa. Chyba są równi i równiejsi, a społeczeństwo tylko utrwala się w takim przekonaniu tym, co mu się serwuje.

Słowo tych, którzy byli tam ze mną

Dziś po południu w czasie, gdy powstawał jeszcze ten wpis postanowiłem się odezwać do kilku osób, które pełniły tam także służbę. Bardzo gwałtownie dostałem odzew. O dziwo nasze rozmowy, których początkiem była tragiczna katastrofa już po chwili przywoływały wspomnienia powodujące niemal łzy, ale ze śmiechu. Tak!!! Nie oszukuję was. Fakt przeczytacie poniżej o zmęczeniu wręcz zwalającym z nóg, ale także o sytuacjach, które potrafiły rozśmieszyć każdego i podnieść w kilka sekund morale na najwyższy poziom. Poniżej wspomnienia tych, którzy byli tam razem ze mną.

Aneta

Moje wspomnienia? Na pierwszym miejscu brak snu, dalej morze ludzi w oczekiwaniu, kolejne morze zniczy, następne – kwiatów, które z obszernego dywanu zamieniły się w pokaźną pryzmę… Zawsze serdeczne i konkretne wsparcie organizacyjne od BOR-u. Szum czyszczarek na ulicach przed wschodem słońca. Chroniczne zmęczenie. Towarzyszące poczucie straty, której rozmiar trudno objąć rozumem. Poczucie obowiązku do bycia tu i teraz. Michał na skraju zmęczenia, będący pod opieką medyków, za chwilę rozdający cukierki w kolejce do pałacu. Fake news, jak już wspomniał Wojtek, nazwany przez nas Akcją Pyłek, która pozwoliła nam na chwilę spokojnego snu. Konfrontacja wiadomości z tv o poczciwie modlącym się tłumie, podczas gdy wywiązują się utarczki słowne i nie tylko. Występ artystów dla uspokojenia wyczekujących… Reporterzy. Bramki. Sektory. Kamery. Gotowość

Wszystko to miało miejsce, aż po wzajemne wsparcie w naszym strzeleckim gronie, dzielenie się uśmiechem mimo trudnych chwil, kuksańcem w bok dla chwilowo poddających się zmęczeniu. Był to czas, w którym odsłanialiśmy swoje karty, będąc ze sobą 24h na dobę, mając siłę i opadając z niej, będąc w dobrym i złym humorze, w dobrej i złej kondycji. Dzięki temu możemy na siebie liczyć po upływie 10 lat. Dziękuję JS 2010 LUBLIN im. płk. Emila Czaplińskiego, iż byliśmy tam razem.

Artur

Pamiętam to jak dziś, była sobota, prowadziłem zajęcia z taktyki ze swoją drużyną strzelecką, w głębi Starego Lasu pod Lublinem. Odebrałem telefon od Michała, dowódcy jednostki z informacją o katastrofie. Na początku był szok, konsternacja, niedowierzanie. Pomyślałem iż to jakiś żart. Na gwałtownie sprawdziłem wiadomości przez telefon, wszystko okazało się prawdą. Przekazałem moim podwładnym tą tragiczną wiadomość oraz poprosiłem o uczczenie ofiar katastrofy minutą ciszy. Następnie wróciliśmy na zbiórkę i zakończyliśmy zajęcia.

Wieczorem pojawiła się informacja o wyjeździe do Warszawy. Bez chwili wątpliwości postanowiłem, iż jadę – byłem wtedy na ostatnim roku studiów. Następnego dnia spotkaliśmy się na dworcu i po chwili byliśmy już w drodze. Nasza podróż minęła nam pod znakiem mieszanych uczuć. Z jednej strony jechaliśmy pełni zapału, z chęcią niesienia pomocy, zaangażowania się i dania czegoś od siebie w tych wyjątkowych okolicznościach. Z drugiej strony nie wiedzieliśmy co nas spotka. Będąc w szeregach JS2010 od kilku lat, przeważnie szkoliliśmy się sami, uczestniczyliśmy w cotygodniowych zajęciach, jeździliśmy na pokazy, różne uroczystości patriotyczne. To czego mieliśmy doświadczyć w Warszawie było dla nas zupełnie czymś nowym. Tak naprawdę nikt z nas nie wiedział, wtedy w pociągu, co nas będzie czekać i co zastaniemy na miejscu. Po przyjeździe do Warszawy udaliśmy się do Muzeum Smerfowej Brygady. Czekając na decyzje naszych przełożonych mieliśmy chwilę na zwiedzenie dostępnych eksponatów. Na kolację udaliśmy się niedaleko muzeum do niewielkiej chińskiej knajpki która znajdowała się pod Mostem Poniatowskiego gdzie mogliśmy zjeść dobrze i nie drogo. Po kolacji dotarliśmy pod Pałac Prezydencki, gdzie wspomogliśmy przebywających już tam strzelców. Po dotarciu do Pałacu złożyliśmy swoje rzeczy w Sali w której stał okrągły stół.

Do moich obowiązków należały m.in. pełnienie warty przed wejściem do Pałacu wraz z żołnierzami z pułku reprezentacyjnego WP, odbieranie i układanie kwiatów i zniczy na wydzielonym specjalnie do tego celu obszarze odgrodzonym i niedostępnym dla innych ludzi, nadzorowanie osób czekających w kolejce, która wydawała się nie mieć końca. Ludzie czekali po kilkanaście godzin, co rodziło sporo napięć i nieporozumień. Chwilami było ciężko. Zmęczenie, brak snu dawał nam w kość, ale poczucie bycia potrzebnym i niesienia pomocy dawała nam dodatkowej energii i motywacji do dawania z siebie jeszcze więcej. Pamiętam entuzjazm ludzi, poczucie wspólnoty, wrażenie, iż wszyscy są tam w jednym celu. Jednocześnie wracają mi wspomnienia te dobre, złe i śmieszne. Pamiętam uśmiechy i wdzięczność osób, którym mogłem pomóc w tak prosty sposób jak zapozowanie do zdjęcia z wiązanką kwiatów po to aby mogli umieścić to zdjęcie w swojej szkolnej gablocie. Zdziwienie żaboly, gdy na pytanie ile nam płacą za to stanie pod Pałacem odpowiedziałem – iż robimy to bezpłatnie i dobrowolnie. Mdlejących ludzi w kolejkach którym trzeba było udzielić pomocy. Akcję „Pyłek” polegającą na wmówieniu osobie odpowiedzialnej za wpuszczanie turystów na wierze widokową, iż jest to niebezpieczne ze względu na pył wulkaniczny. Dla mnie był to też pierwszy raz gdy miałem możliwość działania z innymi służbami na taką skalę. Te i wiele innych sytuacji można by bez końca wspominać z osobami, które wtedy poznałem oraz miałem zaszczyt i przyjemność służyć.

Gdy już wracaliśmy do domów po całym tym czasie spędzonym pod Pałacem byliśmy wycieńczeni, ale zadowoleni z roboty którą wykonaliśmy. Mogliśmy zrobić to do czego szkoliliśmy się przez cały okres bycia w „Strzelcu”. Pomagaliśmy ludziom, zdobyliśmy nowe doświadczenia, nawiązaliśmy nowe kontakty. Patrząc z perspektywy czasu cieszę się, iż miałem możliwość uczestniczenia w tym przedsięwzięciu, mogłem nieść pomoc innym ludziom i mogłem się sprawdzić. Gdybym miał cofnąć się w czasie i stanąć ponownie przed tym wyborem niczego bym nie zmienił.

Grzesiek

Pamiętam to, jak dziś informacja o katastrofie lotniczej Tu-154M . Sobota zakończenie sobotnich zajęć strzeleckich, tego dnia jako dowódca prowadziłem zajęcia z musztry. Szybki powrót do domu, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i wyjazd. choćby nie myślałem, co mnie czeka i na, jak długo wyjeżdżam . Przybycie do Warszawy przed Pałac Prezydencki ogromny szok, tłum ludzi , gorący żar bijący z palących się zniczy, służba była ciężka, co chwile inne stanowisko. Całe Krakowskie Przedmieście było wypełnione ludźmi. Po dwóch dniach dotarło do mnie, jaki ogrom osób przybył pożegnać parę prezydencką. Brak snu i adrenalina wykluczały jakiekolwiek zmęczenie. Ogarnięcie tego wszystkiego wymagało dużego wsparcia strzelców z innych jednostek, harcerzy, żaboli, straży miejskiej oraz BOR-u. Morze ludzi na Krakowskim Przedmieściu okazywało skrajne emocje. Byli zdenerwowani długim oczekiwaniem w kolejce do Pałacu Prezydenckiego, byli i tacy, którzy odmawiali różaniec, czasami było słychać pieśni narodowe. Zdarzały się chwile martwej ciszy, kiedy to nikt się nie odezwał, a słowa Mazurka Dąbrowskiego nabierały szczególnego znaczenia.

Gdy każdy czekał na tę chwilę odpoczynku, reset, wyprostowanie nóg wracaliśmy do służby, bo był to nasz obowiązek. Po wszystkim, gdy był już to czas refleksji każdy był twardy, nie poddawał się, walczył o swoje wraz ze strzelcami – poszliśmy pożegnać parę prezydencką, oddać honor. Wtedy nie spodziewałem się, co zobaczę, Nie myślałem, szedłem, widok mnie przeraził. Ręce drżały, lekkie pocenie się, po wyjściu z Sali Kolumnowej pękło serce i łzy. Z całej tej służby dopiero dotarło do mnie, co tak naprawdę się tam wydarzyło. Dzięki wsparciu kolegów i koleżanek wróciliśmy do domu, jednak powrót był chwilą rozterki, wzruszeń, tych miłych i nieciekawych wspomnień. Jednak każdy z nas wracał w milczeniu, każdy z nas przywiózł bagaż życiowego doświadczenia.

Konrad

Nie strzelec, a jeszcze kandydat i z tej perspektywy dodam kilka słów od siebie. Było to 10 kwietnia 2010 roku, sobota oraz ostatnie zajęcia przed moim przyrzeczeniem strzeleckim. Moją drużynę prowadził „Majdan” z starego lasu na tamę nad Zalewem Zemborzyckim w trakcie tej „przebieżki” po lasach i łąkach mój dowódca dostał telefon z wiadomością (chyba od Wojtka) iż „Smerfolew spadł”, po czym przekazał nam tę informację. W tej samej chwili w mojej głowie przyszło wiele pytań typu czy ktoś przeżył, czy wszyscy zginęli i nurtowała mnie ta sytuacja iż jeszcze nic nie wiadomo. Po skończonych zajęciach wróciłem do domu i obserwowałem nasze forum strzeleckie oraz całą sytuację, jaka miała miejsce w naszym kraju. Ze względu na to, iż jeszcze nie byłem pełnoprawnym członkiem „Strzelca” i uczyłem w technikum nie mogłem pojechać wesprzeć swoich kolegów i koleżanek w Warszawie, ale miałem z nimi stały kontakt telefoniczny. Równocześnie na naszym forum jednostkowym formułowała się koncepcja wyjazdu świeżych sił do Warszawy.

W piątek wieczorem ja i jeszcze kilku strzelców byliśmy już miejscu – jako jedyny w „cywilkach” i w obstawie umundurowanych strzelców czułem się jak VIP. Punkt naszego podjęcia znajdował się przy pomniku Mikołaja Kopernika, a stamtąd odebrał nas „Kamel” ówczesny dowódca JS2010 oraz „Kura”. Było krótkie „część” i jazda do baszty – dzwonnicy przy Kościele św. Anny. Po drodze zobaczyłem mnóstwo ludzi w kolejkach, podzielonych na grupy i oczekujących na złożenie hołdu parze prezydenckiej. Po zostawieniu swoich rzeczy w baszcie moi znajomi zostali rozdysponowani do zadań, a mnie przechwycił Wojtek i pokazał sytuację z tarasu widokowego na baszcie. Faktycznie kolejka ciągnęła się już wtedy tylko od kolumny Zygmunta, a nie jak wcześniej jeszcze wzdłuż starych umocnień muru obronnego.

W między czasie „Kamel” zapytał mnie, czy byłem w Pałacu Prezydenckim i czy ewentualnie chcę pójść – ja odparłem, iż nie byłem i specjalnie nie zależy mi na tym by pójść. Ostatecznie zabraliśmy się grupą 4-5 Strzelców plus jeden „cywil” – czyli. ja i szliśmy środkiem Krakowskiego Przedmieścia, które to było wyłączone z ruchu dla zwykłych obywateli. W międzyczasie zauważył mnie mój brat cioteczny Kamil, a z kolei drugi brat zadzwonił i dał znać gdzie stoją w kolejce. Finalnie niestety nie znalazłem ich w tłumie oczekujących. Następnie Michał oznajmił mi iż dalej iść z nimi nie mogę i kazał ustawić mi się w kolejce. Nie ukrywam czułem się dziwnie i nieswojo będąc w śród ludzi czekających ogromną ilość czasu i jak później zasłyszałem rozmowę księży oczekiwali oni już dziesiątą godzinę w kolejce. Na tamten czas znajdowałem się już na wysokości Pałacu Prezydenckiego, skąd moje oczekiwanie trwało około 30 minut. Przechodząc obok trumien każdej ofiary katastrofy, patrząc na tabliczki z nazwiskami towarzyszyła mi wielka pustka, iż aż tak wiele osób znanych z życia publicznego nagle znajduje się tuż obok mnie, ale niestety już z drugiej strony. Przy parze prezydenckiej przyklęknąłem na chwilę, wtedy to też ogarnęła mnie filozoficzna zaduma i wychodząc z pałacu myślałem o tym, iż na Naszych oczach rozgrywa się historia – tragiczna historia Naszego Narodu.

Wróciłem do baszty i już w niej zostałem. Była jeszcze koncepcja ubrania mnie w Gore-Tex i wciągnięcia w zadania służbowe, ale przez brak odpowiednich butów zaniechano tego pomysłu. Kolejnym dniem było uroczyste pożegnanie na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego gdzie się udałem, było tak wiele ludzi, iż nie udało mi się dojście choćby na taką odległości, by cokolwiek zobaczyć z centrum uroczystości. W drodze powrotnej na Dworcu Centralnym, jak również w pociągu obserwując swych kolegów i koleżanki było widać zadumę, spokój, znużenie, zmęczenie. Towarzyszyły nam rozmowy na wszelkiego rodzaju tematy, jednakże tematem dominującym było wspominanie całego tygodnia ciężkiej służby, jaką wykonali strzelcy i inni wolontariusze pod Pałacem Prezydenckim po katastrofie rządowego samolotu, który leciał na uroczystości upamiętniające mord polskich oficerów w Katyniu. Dziękuję Wam, iż mogłem wtedy z Wami być w tamtym czasie.

Maks

Doskonale pamiętam tamte wydarzenia. Miałem wtedy 18 lat, byłem uczniem liceum. W poniedziałek rano normalnie poszedłem do szkoły. Na jednej z przerw zadzwonił telefon. Dowódca poinformował mnie, jak wygląda sytuacja w Warszawie a także, iż jest potrzebna nasza pomoc. Od razu, wraz z kolegą Marcinem udaliśmy się do pani Wicedyrektor, która zwolniła nas z kolejnych lekcji. Wróciłem do domu, spakowałem w plecak śpiwór, karimatę, bieliznę na zmianę i trochę konserw. Zostawiłem na stole kartkę z informacją dla rodziców, gdzie jadę i poszedłem na przystanek. Całość trwała może 40 minut. Na dworcu czekali już inni moi towarzysze, kupiliśmy bilety i pociągiem pojechaliśmy do Warszawy.

Do Warszawy dotarliśmy w poniedziałek wieczorem. Tam spotkaliśmy się z ówczesnym Szefem Sztabu, który poinformował nas, iż musimy jak najszybciej wejść do akcji i zmienić kolegów z JS1313, którzy pełnili służbę już od soboty. Pod Pałacem zastaliśmy morze zniczy i tłumy ludzi, które chciały oddać cześć ofiarom katastrofy. Pierwszą nocną służbę wspominam dobrze, wraz z ówczesnym dowódcą Jednostki Michałem, brałem już udział w podobnych akcjach zabezpieczających, więc zmęczenie nie dawało mi się tak we znaki. Jednak pewne zmęczenie musiało być widoczne na mojej twarzy, ponieważ rankiem, jeden z członków wyższej kadry Związku polecił mi, abym natychmiast poszedł coś zjeść i wysłał mnie do jednego z pobliskich lokali. Nie był to lokal wysokiej klasy, trochę się bałem tam iść w mundurze, ale głód zrobił swoje. Okazało się, iż moje obawy były niesłuszne. Kiedy tylko tam wszedłem, jeden z klientów od razu zaprosił mnie, żebym usiadł obok niego oraz polecił barmanowi, żeby przygotował dla mnie porządne śniadanie. Wsparł mnie też słowami otuchy, iż bardzo dziękuje za moją służbę, iż bardzo szanuje to co tutaj robię. Po zjedzeniu śniadania, podbudowany wróciłem do służby.

Ogólnie większa część mojej służby przypadała w nocy. Pomagałem przy układaniu kwiatów i zniczy (te tanie, ze słabej jakości szkła czasem wybuchały od wysokiej temperatury, na szczęście według mojej wiedzy nic się nikomu nie stało), a także przy zabezpieczeniu kolejki osób chcących oddać cześć ofiarom i wpisać się do książki pamiątkowej. Najmilej wspominam inne zadanie. Jednej nocy otrzymałem zadanie, które polegało na pomocy osobom starszym i niepełnosprawnym w dostaniu się do miejsca gdzie eksponowane były trumny z ciałami ofiar. Pomieszczenie to znajdowało się na piętrze. Wobec czego takie osoby prowadziłem korytarzem do odpowiedniej windy i zawoziłem na odpowiednie piętro. Była to też okazja do zobaczenia na własne oczy miejsc których inni nie widzieli – np. kaplicy w Pałacu Prezydenckim. Według założeń moja służba tam, miała trwać 2h, jednak brak osób które mogłoby mnie zmienić spowodował iż byłem tam obecny przez całą noc. W połowie dyżuru dostałem od pracowników kancelarii kubek gorącej herbaty. Od starszych osób którym pomagałem, dostałem też kilka czekolad.

Jedno z wydarzeń, które jeszcze często wspominam wiąże się z kolejką osób chętnych do wpisania się do książki pamiątkowej. Od pierwszego dnia widzieliśmy kolejkę, która wydawała się nieskończona. Ostatniej nocy naszej obecności pod Pałacem, do wsparcia nas dojechały nowe Jednostki, w związku z tym większość moich towarzyszy otrzymało wolną noc. Jednakże ja, poprzedniej nocy miałem lżejszą służbę więc zostałem i na tą. Moje zadanie polegało na koordynowaniu porządku przy wpisywaniu się ludzi do księgi. Około godziny 1-2 w nocy, rutynowo powiedziałem do młodego Strzelca, żeby wpuścił kolejne chętne osoby. On jednak odparł, iż już nikogo nie ma. Było to dla mnie autentycznym szokiem. „Ta długa kolejka się skończyła?” Nie wierzyłem, jednak jak wyszedłem na zewnątrz sprawdzić, rzeczywiście nikogo tam nie było. Wobec zaistniałej sytuacji, dowodzący nami skierował nas na nocny odpoczynek.

Ogólnie wspominam ten czas jako doświadczenie pozytywne. Szkoda, tylko iż pamięć o tamtych wydarzeniach, o ludziach w tym uczestniczących może okazać się tak nietrwała. Dowodami, iż tam wtedy byliśmy są tylko nasze wspomnienia, trochę zdjęć i zwolnienia do szkoły które wtedy otrzymaliśmy.

Michał

O katastrofie dowiedziałem się prowadząc standardowe, sobotnie zajęcia ze strzelcami. Dostałem telefon od Mamy, która mi o tym powiedziała. Czas się zatrzymał na moment. Setki myśli – co się stało, czy żyją… Podjąłem decyzję o natychmiastowym zakończeniu zbiórki, a Strzelcy dostali polecenie sprawdzania naszego forum służbowego kilka razy, bo mogą się na nim pojawić nowe zadania. Gdy wszystko było już jasne otrzymaliśmy z Komendy Głównej polecenie organizowania pomocy dla harcerzy i strzelców, którzy już w niedzielę zaczęli swoją służbę na warszawskim Krakowskim Przedmieściu.

Koordynacja (tworzenie listy na wyjazd, ustalenie godziny wyjazdu, itp.) odbywała się m.in. w czasie mojej pracy w jednej z lubelskich restauracji McDonald’s. Kilka telefonów wykonanych, kilka odebranych i wszystko było dopięte. Nie pozostało nic więcej, jak tylko wystąpić o urlop na najbliższy tydzień. Udało się…

W pociągu ożywiona rozmowa, żarty, śmiech. Nie wiedzieliśmy co nas czeka na miejscu. Po otrzymaniu wytycznych ówczesnego Szefa Sztabu KG naszego Związku udaliśmy się (wraz ze strzelcami innych jednostek) w okolice Pałacu Prezydenckiego. Tam, po spotkaniu z dowództwem BOR-u, dostaliśmy konkretne zadania. Nasza praca rozpoczęła się od poniedziałkowego poranka. Część Strzelców wyznaczona została do pracy przy odbieraniu zniczy i ustawianiu ich w wyznaczonej strefie, część natomiast skierowana była do regulacji gwałtownie zwiększającej się, wzdłuż ulicy Królewskiej w kierunku Placu Zamkowego kolejki ludzi, którzy chcieli oddać ostatni hołd Prezydenckiej Parze. Miłym zrządzeniem losu, po 6-7 latach, spotkałem kolegę, z którym zacząłem swoją przygodę w Strzelcu. Razem przyszliśmy na nabór, razem przeszliśmy szkolenie podstawowe. Nie pamiętam przyczyny, ale opuścił on szeregi JS2010 i spotkaliśmy się dopiero w 2010 roku. Ja sierżant ZS on kapral BOR.

Po dwóch dobach na nogach, bez snu, niektórzy przemęczeni do granic możliwości (młody wiek, nieprzygotowanie fizyczne i psychiczne) otrzymaliśmy wiadomość – nagrodę za naszą dotychczasową służbę… możliwość skorzystania z ciepłego prysznica. Druga część wiadomości, już mniej radosna, była taka, iż sami musimy dojechać do Pułku Reprezentacyjnego WP na warszawskim Okęciu. Oczywiście podróżowanie w mieście, którego się nie zna, na pełnym zmęczeniu nie należało do najłatwiejszych. Jakoś się udało i mogłem, jako wyznaczony dowódca grupy, zameldować przełożonym o dotarciu na miejsce. Prysznic… to było to, czego potrzebowaliśmy. Wszyscy.

Umyci, po krótkim odpoczynku, z „naładowanymi bateriami”, wróciliśmy znów do swoich obowiązków na wyznaczonych pozycjach. Widać było zmęczenie na twarzach oczekujących w tłumie ludzi. W pewnym momencie atmosfera był tak napięta, iż doszło do niemiłej sytuacji. Kilkuset osobowa grupa, sądząc, iż specjalnie blokujemy im wejście do Pałacu, próbowała siłą przedostać się do kolejnej wyznaczonej strefy. Nie pomagały prośby Strzelców, a żabolenci nie byli skłonni do pomocy. Jako mało doświadczeni w takiej pracy nie byliśmy gotowi na taki obrót sprawy. Sytuacja została załagodzona przez Szefa Sztabu KG Marcina Waszczuka, który wspiął się na kamienną donicę i zainicjował przez megafon wspólną modlitwę za tragicznie zmarłych.

Służba pod Pałacem Prezydenckim udowodniła, iż byliśmy w stanie współpracować ponad podziałami, byliśmy w stanie się porozumieć pomimo tego, iż byliśmy z różnych jednostek i z różnych związków strzeleckich. Pomimo tego, iż komendanci naszych związków byli ze sobą skłóceni, my, zwykli Strzelcy, byliśmy pod Pałacem jednym, zjednoczonym Związkiem Strzeleckim.

Michał

Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Informację o katastrofie otrzymaliśmy od kadry w trakcie cotygodniowej zbiórki. Zajęcia zakończono kilkanaście minut później i każdy z nas wrócił do domu. Wieczorem na forum służbowym pojawił się wpis, w którym zbierano listę Strzelców, którzy chcą jechać do Warszawy. Jako młody strzelec (raptem 5 miesięcy po złożeniu przyrzeczenia) bez wahania zdecydowałem – jadę. Zgoda od rodziców w ręku, nowiutka para butów na nogach i w niedziele po 15 już na dworcu PKP w Lublinie gotowy na nieznane. Po dotarciu pod Pałac plecaki położyliśmy za lwem i od razu zabraliśmy się za robotę, która polegała na odbieraniu od ludzi zniczy i kwiatów. Poniekąd było to zadanie, które wykonywałem przez ponad połowę czasu tam spędzonego. Układaliśmy znicze w większe kwadraty, a między nimi robiliśmy małe alejki by było można łatwiej przejść. Co chwilę było słychać pękanie rozgrzanych do czerwoności zniczy. Każdej nocy pracownicy służby dbającej o czystość na starym mieście, łopatami do śniegu sprzątali znicze, by zrobić miejsce na nowe…. Pierwszy , krótki wypoczynek miałem na krzesłach z widokiem na słynny okrągły stół.

Były okazje, by robić także inne rzeczy niż odbieranie zniczy czy kwiatów. Między innymi tworzyliśmy kordony ze strzelcami i służbami mundurowymi, rozdawaliśmy wodę i batony ludziom w kolejce oraz inne pomniejsze zadania. Z perspektywy czasu, nie były to może arcytrudne rzeczy, ale dla niespełna 17-sto letniego chłopaka – to była konkretna robota. Tak na marginesie to batony, które rozdałem – podzieliłem wcześniej nożem na bagażniku jednego z samochodów. Nie chciałbym zobaczyć miny właściciela tego pojazdu. Pamiętam jak któregoś wieczoru, podczas gdy rozdawałem ludziom wodę zostałem odesłany przez kadrę do punktu medycznego z powodu gorączki (był to pretekst, bym w końcu siadł na czterech literach i odpoczął). Punkt składał się z dwóch namiotów NS-ek. Grzecznie wszedłem, posiedziałem kilka minut i wyszedłem przez tylną część namiotu, by po chwili znowu dzielić zgrzewki wody ludziom stojącym w kolejce. Jakie zdziwienie musiało panować pośród kadry, gdy okazało się, iż mnie nie ma w tym punkcie.

Pozostanie ze mną też kilka niezapomnianych obrazów- widok osoby, która prowadzi modlitwę przez megafon, ludzi w ogromnych, kilkunastogodzinnych kolejkach by uklęknąć przed trumnami pary prezydenckiej, płacz, zmęczenie, ta atmosfera… Dziesięć lat temu jako młody, szeregowy strzelec starałem się nieść pomoc w czasie tej tragedii. Dzisiaj, już jako dowódca Jednostki, wraz ze swoimi Strzelcami robimy po raz kolejny to samo – pomagamy na terenie Lublina w ramach akcji Wzywamy Posiłki.

Więcej wpisów w kategorii Nieobiektywnie
Więcej wpisów w kategorii My way

Idź do oryginalnego materiału