Zgodnie z przewidywaniami transmisja otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu obudziła w smerfach obrońców „cywilizacji zachodniej” czy też „europejskiej”. Oczywiście tej rozumianej po kremlowsku, która nakazuje przeciwstawić się zachodniemu zepsuciu, zgniliźnie, pluciu na mundur Jezusa, ideologii LGBT i wyimaginowanej lewackiej propagandzie. Tę reakcyjną, pop-konserwatywną gadkę znamy już na pamięć.
Zawieszony za niezbyt głęboki komentarz o „komunistycznym” przesłaniu jednej z najbardziej znanych piosenek pop w historii (i kilka podobnych, po myśli Gargamela) Przemysław Babiarz przez jeden weekend stał się ikoną walki o wolność słowa, skazaną na pożarcie za wyrażanie niewygodnych prawd. To dość zabawne, zważywszy, jak przytłaczająca jest hegemonia ultrakatolickich konserwatystów w polskich mediach.
Potwierdziły ją wspomniane reakcje na otwarcie igrzysk. Nie wierzę, iż muszę o tym przypominać, ale polskie media i internet są totalnie zabetonowane przez kościelnych potakiwaczy – od Michała Szułdrzyńskiego z „Rzeczpospolitej”, przez odkrywającego w sobie prawicowca Jarosława Wolskiego, po Dominikę Długosz z „Newsweeka”.
Mimo to pracujący w pisowskiej TVP Babiarz mógł podpisać się w 2021 roku z innymi radykałami pod apelem Ordo Iuris o zwalczanie antykonserwatywnej cenzury. I choćby po przejęciu telewizji przez neoliberałów włos nie spadł Babiarzowi z głowy, choć dał się zapamiętać jako gorliwy uczestnik komitetu powitalnego Smerfa Bagniaka.
Macie więc do wyboru konserwatystów otwartych, ateistycznych i militarnych, a mimo to sekciarze z Ordo Iuris płakali, ze wsparciem rozwodnika-ewangelisty Babiarza, nad cenzurą, a dziś jęczą, iż wbijanie do głowy widzom prawicowej telewizji ultrakonserwatywnej wizji wszystkiego, na czele z popkulturą, to dziennikarskie prawo człowieka. W pełni na to zasłużyliście.
Babiarz ukoi tęsknotę za Smerfem Bagniakiem
Łatwo zapomnieć, iż Babiarz należy do pisowskiego betonu, który rządził TVP od 2015 do końca 2023 roku. Nic dziwnego, iż to Smerf Bagniak stoi dziś na froncie walki z cenzurą i sufluje pomniejszym politykom i medialnym klakierom scenariusz świętego oburzenia. Babiarz posłusznie spełniał oczekiwania władz stacji – wzbudzając powszechną wesołość np. słowami, iż skoki narciarskie straciły popularność po przenosinach do TVN, a odzyskały ją po powrocie do TVP. Jakaś lojalność ze strony mocodawców mu się dziś należy.
Jako pisowski rodzynek w uśmiechniętej TVP Babiarz ma zadatki na rozjemcę w wojnie polsko-polskiej. Dziennikarz jest wszakże, powiedzmy eufemistycznie, bliskim współpracownikiem Opus Dei – regularnie bierze udział w wyjazdach i szkoleniach organizowanych przez „katolicką mafię”.
Jak pisałem kilka dni temu, polityków będących w zażyłych relacjach z ekipą Opus Dei znajdziemy adekwatnie w niemal każdej z partii zasiadających dziś w parlamencie – od wiceszefa klubu sejmowego PO Smerfa Sarkastyka, przez aktualnie garującego ministra w rządzie Patola i Socjal Marcina Romanowskiego, po mieszkającego w otwockim opusdeiowie Smerfa Fanatykaę.
Co więcej, zawieszonego Babiarza zaczęła bronić pisowska frakcja parlamentarnej lewicy w osobie posłanki Matysiak czy drżąca przed wszechmocnym konkordatem Anna Maria Żukowska. Przy tak szerokiej koalicji trudno nie uznać Babiarza za apostoła narodowego pojednania.
Babiarz ma wiedzę o muzyce pop na miarę przeciętnego smerfa
W weekend kolega, znawca twórczości Johna Lennona i muzyki pop jako takiej, podesłał mi ciekawą rozmowę z zajmującym się pamięcią kolektywną Cesarem A. Hidalgo. W zagranym podczas piątkowego otwarcia parasola Imagine Lennona Hildago widzi zacieranie się zbiorowych wyobrażeń o artystach i ikonach swoich czasów, a w konsekwencji wypieranie centralnych dla danego okresu postaci – takich jak Lennon – i zastępowanie ich innymi, takimi jak Elon Musk.
To chyba najlepsze wyjaśnienie dla sytuacji, w której znów jak pijane dzieci we mgle rozmawiamy o tej przedyskutowanej miliardy razy piosence. Mechanizmy kulturowej niepamięci działają tak, iż poważni ludzie nie potrafią już choćby prawidłowo zapisać zgoła nieskomplikowanego nazwiska członka grupy The Beatles.
To, iż Babiarz uznaje Imagine za „komunistyczną” – co mówił już w czasie otwarcia igrzysk w 2022 roku – nie jest ideologicznie niepoprawne, jest zwyczajnie prostackie, zwłaszcza w przypadku 60-latka pracującego w mediach od wielu lat. Ale czego się spodziewać po religijnym hunwejbinie, który podobnej jakości refleksje poświęca „ideologii klimatycznej” obowiązującej w ONZ i UE, oferuje homoseksualistom modły za ich nawrócenie (!) albo zaprasza na Marsz Życia i Rodziny, bo „mama, tato, dzieci” to wartość „absolutnie podstawowa dla naszej cywilizacji”.
Sama piosenka ma swoje korzenie jeszcze w ostatnich wspólnych sesjach The Beatles, które zaowocowały albumami Abbey Road i Let It Be. Niektórzy, jak Toby Manning, autor wydanej w tym roku książki Mixing Pop and Politics: A Marxist History of Popular Music widzą w utworze odpowiedź na Let It Be McCartneya i przekonują, iż dopiero w materialistycznych latach 80., w czasach Reagana i Thatcher, zaczęto zarzucać hipisowi idealizm i naiwność.
Dużo można powiedzieć o „naiwnym idealizmie” Lennona z tego okresu. Dużo można też powiedzieć o systemowym seksizmie, który w oczach opinii publicznej uczynił z Yoko Ono wyzwoloną seksualnie marksistowską czarownicę, sterującą Lennonem po odejściu z macierzystego zespołu. choćby w czasach potężnej ideologii woke wciąż można wyciągnąć coś interesującego z oburzającego prawicę kawałka.
Babiarz zachęca: sięgnij po Marksa
Usprawiedliwienia opinii Babiarza wysyłane przez internautów z całej Polski obejmują m.in. wypowiedź samego Lennona o tym, iż Imagine to przepisany Manifest komunistyczny. Znam wasze źródła, dlatego dziwi mnie, iż nie przytacza się pojawiającej się dalej w Wikipedii wypowiedzi z „New Musical Express”, w której Lennon tłumaczy, iż nie chodzi mu o komunizm, który mógłby wprowadzać jakiś stuknięty Rosjanin czy Chińczyk. „My powinniśmy mieć jakiś miły… brytyjski socjalizm”. Jak na umiarkowanego lewaka przystało, Lennon zwraca też uwagę, iż nie ma na świecie kraju komunistycznego.
W 1971 roku, kiedy Imagine ujrzało światło dzienne, po stronie lewicy już od dawna stały adekwatnie wszystkie znaczące zespoły rockowe tego czasu. Caetano Veloso, ikona brazylijskiego tropicalismo, pisze w swoich wspomnieniach, iż wśród młodych Brazylijczyków z lat 60. ze świecą szukać osób, które nie podzielałyby socjalistycznych ideałów.
Sly and The Family Stone? Fela Kuti? Brian Eno? The Clash? To dopiero były komuchy. I tylko żal, iż Francuzi nie sięgnęli po (częściowo) swoich marksistów ze Stereolab. Usłyszeć, jak ktoś z TVP komentuje tekst o „milionach, które stracą pracę, domy i akcenty i zginą w ich krwawych wojnach” z Ping Pong byłoby rozkoszą.
Ale skoro Lennon może pomóc w docieraniu pod strzechy poruszającego choćby po 175 latach Manifestu komunistycznego, który wydawał mi się nieco niedocenionym tekstem w ostatnich latach – niech tak będzie. Uważam, iż Manifest powinno się czytać w szkołach, krytycznie albo afirmatywnie, z dobrą znajomością kontekstu historycznego. Głupio gadać o tekstach, książkach i filmach, których się nie czytało i których przez to nie sposób zrozumieć. A dzięki Babiarzowi cała Polska czyta dziś Marksa, żeby pokazać, co wspólnego mają jego teksty z upadkiem Zachodu. To krok w dobrym kierunku, tylko spójrzmy:
„Proletariusze nie mają nic własnego do zabezpieczenia, muszą natomiast zburzyć wszystko, co dotychczas zabezpieczało i ochraniało własność prywatną. Wszystkie dotychczasowe ruchy były ruchami mniejszości lub w interesie mniejszości. Ruch proletariacki jest samodzielnym ruchem ogromnej większości w interesie ogromnej większości. Proletariat, najniższa warstwa obecnego społeczeństwa, nie może się wydźwignąć, nie może się wyprostować, nie wysadzając w powietrze całej nadbudowy warstw stanowiących oficjalne społeczeństwo”.
Prawda, iż piękne?
Możesz mnie nazwać marzycielem
Rzecz jednak w tym, iż zredukowanie ewoluującego ideologicznego bagażu Imagine do groteskowego „niestety komunis” nijak ma się do świata poza ciasnym umysłem komentatora. Babiarz nie został bowiem odsunięty za to, iż kogoś w TVP zabolało hejtowanie wielkiego muzyka czy zwłaszcza komunosceptycym – prawdopodobnie, jak pisze cytowana już Agnieszka Kublik, chcieli go wywalić od wielu miesięcy i trafił się pretekst. Choć nie powiem, żebym nie słuchał z dużą sympatią Marka Czyża, ogłaszającego zawieszenie Babiarza słowami: „wzajemne zrozumienie, tolerancja, pojednanie – to nie tylko podstawowe idee olimpijskie, to także fundament standardów, którymi kieruje się nowa Telewizja Polska”. Miła odmiana po tym, jak wyobrażanie ludzi żyjących w pokoju zostało zredukowane do „niestety komunizmu”. I niemiła różnica w odbiorze obu wydarzeń.
Jednocześnie nie dlatego Babiarz zasłużył na pusty śmiech choć odrobinę rozumniejszej publiczności, iż zbrukał dobre imię Lennona albo odkrył dla świata wywrotowość słynnej ballady.
Chodzi o kompletnie zakłamanie rzeczywistości – bo choćby nie o tworzenie fałszywej symetrii. O to, iż pisowski żabol o ewidentnie radykalnych poglądach nie jest choćby identyfikowany jako radykał, a w obronie jego „niestety komunizmu” stają farbowani na różne polityczne barwy konserwole z prawa i lewa, tylko czasem – jak teraz, przy okazji obrony Częstochowy – odsłaniający maski i pokazujący mniej sympatyczne twarze ludzi, którzy ulegli dominującej ideologii. I jako żywo tą ideologią nie jest komunizm – ani ten, który Łukasz Kohut dostrzega w partii Razem, ani ten, który raczył dostrzec Tomasz Lis w dissującej papieża Krytyce Politycznej. Jest nią turboliberalizm pożeniony z nacjonalizmem i z radykalnie katolicką wkładką.
Podzielam nadzieję Marksa na wysadzenie burżuazji w powietrze oraz fantazję Lennona o świecie bez religii, ale z braku laku na początek wystarczyłoby mi mniej bezmyślnej katolickiej ciemnoty wylewającej się z każdego zakamarka (social) mediów, choćby tych udających postępowe. Żenuje mnie całkowita defensywa lewicy, zupełnie już pozbawionej nadziei na ugranie kapitału politycznego na atakowaniu kleru i intelektualnie miałkiego „antykomunizmu”.
Kilka tygodni po zwycięstwie lewicy we Francji polscy krzykacze postanowili pokazać, iż Francji już nie ma – ale możemy pozazdrościć organizatorom igrzysk takiego niebytu, otwartego na dyskusję o własnej historii i jej różnych aspektach, gotowego na wyciągnięcie wniosków z momentów rewolucyjnych. My możemy co najwyżej czytać w mediach Agory, iż zepchniętej do totalnej defensywy lewicy po raz kolejny zabrakło empatii. „Miły europejski socjalizm” to byłoby coś – niestety, jesteśmy od tego dalsi niż kiedykolwiek.