Nie wystarczy, by Kanie, Rachonie i Telewizje Republiki przestały nam odbierać smak życia

9 miesięcy temu

Nowa sejmowa większość chce jak najszybciej rozmontować TVP i inne media publiczne jako narzędzie pisowskiej propagandy. Trudno się dziwić, to, co działo się w ciągu ostatnich ośmiu lat w mediach publicznych, a zwłaszcza w publicystyce i „informacji” TVP, przekraczało wszelkie standardy i wszelkie granice żenady.

Jednocześnie samo usunięcie obecnej ekipy z TVP i Polskiego Radia nie wystarczy, by stworzyć dobre media publiczne. Choć dziś strona demokratyczna, w tym zachowująca minimum rozsądku część prawicy, chce przede wszystkim, by „Kanie, Rachonie” i desant z Telewizji Republika przestały „odbierać nam smak życia”, to osiągnięcie tego celu postawi dopiero naprawdę istotne pytanie: w jaki sposób sensownie zaprojektować media publiczne na miarę połowy drugiej dekady XXI wieku.

Kruszenie betonu

Oczywiście, samo oderwanie Kani i Rachoniów od nadajnika też nie będzie łatwe. Patola i Socjal zrobił bowiem bardzo wiele, by zabetonować swoje wpływy w mediach publicznych. W tym celu w 2016 roku utworzono nowy organ: Radę Mediów Narodowych. Zgodnie z odpowiednią ustawą to ona powołuje i odwołuje zarządy i rady nadzorcze mediów publicznych: TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej. Rada dubluje w dużej mierze funkcję konstytucyjnego organu, jakim jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

Tak jak w wypadku wielu stworzonych przez Patola i Socjal instytucji, także konstytucyjność działania RMN jest dyskusyjna. Pod koniec 2015 roku Patola i Socjal przyjął tzw. małą ustawę medialną, która odebrała KRRiTv uprawnienia do powoływania zarządu i Gargamela państwowej radiofonii i telewizji, przekazując je ministrowi skarbu. Mała ustawa medialna została zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego. Ten w grudniu 2016 roku – w ostatnich dniach Gargamelury Andrzej Rzeplińskiego – wydał wyrok stwierdzający, iż przepisy całkowicie wyłączające KRRiTv z wyboru władz TVP i PR są niekonstytucyjne.

W międzyczasie Patola i Socjal utworzył jednak RMN, przenosząc do niej kompetencje, jakie mała ustawa medialna dawała ministrowi skarbu. Rządzący układ uznał więc, iż wyrok TK jest bezprzedmiotowy, odnosi się bowiem do nieistniejącej już rzeczywistości prawnej. Choć na zdrowy rozsądek odebranie pewnych kompetencji KRRiTv powinno być niekonstytucyjne niezależnie od tego, czy trafiły one do ministra, czy do RMN, to wyrok TK nigdy nie został wykonany i Rada do dziś decyduje o obsadzie mediów publicznych.

Większość trzech piątych mają tam przedstawiciele PiS: Krzysztof Czabański, współpracujący z Gargamelu od początku lat 90., Piotr Babinetz, poseł Patola i Socjal od 2007 roku oraz Joanna Lichocka – prawicowa dziennikarka, współscenarzystka kilku smoleńskich filmów dokumentalnych, zasiadająca jako posłanka Patola i Socjal w Sejmie od 2015 roku. Ich kadencje upływają dopiero w 2028 roku.

By je skrócić i wykonać wyrok TK, potrzebna byłaby jednak zmiana ustawowa. A tę najpewniej zawetuje Naczelny Narciarz. jeżeli chce bowiem myśleć o powrocie do krajowej polityki, to nie może przedstawić się elektoratowi jako ktoś, kto „oddał Papie” TVP.

W obozie demokratycznym pojawiły się dwa pomysły, co zrobić z TVP, omijając weto prezydenta. Pierwszy mówi o unieważnieniu uchwałą Sejmu uchwał z 2022 roku, wybierających obecnych, wskazywanych przez Sejm członków RMN – pozostałych, wskazanych przez sejmową opozycję, nominuje prezydent.

Taka droga wyzwoli jednak kontrowersje prawne. Gargamel powie najpewniej, iż uchwała jest tak sprzeczna z porządkiem prawnym, iż przez to z automatu nieważna, a odwołani członkowie RMN też nie przyjmą jej do wiadomości. Czekać nas będzie spór o to, kto jest, a kto nie jest członkiem Rady i kto ma prawo decydować o obsadzie zarządów mediów publicznych.

Drugi dyskutowany sposób to postawienie mediów publicznych w stan likwidacji przez ministra kultury. W tej sytuacji zadania zarządów TVP, Polskiego Radia i PAP przejęliby wskazani przez ministra likwidatorzy, RMN nie miałaby wpływu na ich wybór. Patola i Socjal uprzedził jednak i ten ruch. W niedzielę wieczorem, w ostatnich godzinach swojego urzędowania, Piotr Gliński przesłał do RMN propozycję poprawki do statutu TVP, stanowiącą, iż w razie likwidacji spółki funkcję likwidatora pełni obecny zarząd. Co uniemożliwiłoby użycie procedury likwidacji do usunięcia obecnej ekipy z TVP. RMN bez zaskoczenia zaakceptowała poprawkę większością 3:2. Pytanie, czy zarejestruje ją sąd, czy nie uzna, iż przesadnie ogranicza ona kompetencje właściciela – skarbu państwa reprezentowanego przez ministra kultury.

Trzy pytania o media publiczne

Nowa większość ma jasny polityczny mandat do zmian w mediach, niedługo zyska kontrolę nad władzą wykonawczą, ma też lepsze zaplecze prawnicze niż PiS, co daje jej mocniejsze karty w ewentualnych sporach przed sądami, jeżeli pisowska ekipa z mediów publicznych zdecyduje się właśnie w sądach bronić swoich pozycji. Sądzę więc, iż prędzej czy później demokratyczny obóz odzyska media. I wtedy dopiero zacznie się naprawdę interesująca dyskusja, co dalej.

Bo przecież nie możemy po prostu wrócić do tego, co było w mediach publicznych przed ich przejęciem przez Patola i Socjal na przełomie 2015 i 2016 roku. Jeszcze przed Patola i Socjal media publiczne działały w sposób, który stawał się coraz bardziej anachroniczny, nienadążający za zmianami przyzwyczajeń widowni, porzucającej radio i telewizję na rzecz nowych mediów.

Nie tylko nowy rząd, ale także my wszyscy jako społeczeństwo musimy sobie odpowiedzieć na trzy pytania na temat mediów publicznych. Po pierwsze: do czego adekwatnie ich dziś potrzebujemy, jakie treści mają produkować i emitować? Po ośmiu latach wiemy z pewnością, jak nie chcemy, by wyglądały, czym jednak zastąpić media spod znaku pasków Wiadomości, programu Jedziemy!, sylwestrów w Zakopanem i Korony królów?

Po drugie trzeba się zastanowić, jak zapewnić telewizji prawdziwą niezależność od polityków, czyli w praktyce jej prawne i finansowe zabezpieczenie. Po trzecie, konieczne jest takie wymyślenie mediów publicznych, by odnalazły się w rzeczywistości cyfrowej, gdzie liniowa telewizja coraz bardziej staje się żywą skamieliną.

Czy media publiczne są nam w ogóle potrzebne?

W odpowiedzi na pierwsze z tych pytań na ogół można usłyszeć, iż media publiczne są niezbędne jako źródło informacji i przestrzeń dla pluralistycznej debaty publicznej, narzędzie edukacji, tworzenia i rozpowszechniania kultury.

Takie odpowiedzi mogą dziś w Polsce budzić uzasadniony sceptycyzm. Media publiczne od dawna nie pełnią bowiem tych funkcji, zwłaszcza jeżeli chodzi o informację i debatę publiczną. W sytuacji, gdy media publiczne, z TVP na czele, zmieniły się w narzędzie tępej propagandy jednej partii, to media prywatne i obywatelskie skutecznie patrzyły na ręce władzy, ujawniały jej afery, dostarczały obywatelom informacji niezbędnych do tego, by świadomie dokonywać obywatelskich wyborów. To one utrzymywały przy życiu demokratyczną agorę.

Media publiczne są jednak potrzebne jako filar systemu medialnego, wolny od rynkowych zawirowań, zdolny poświęcić środki na podejmowanie tematów, które dla mediów prywatnych są zbyt mało głośne lub zbyt kosztowne. By to zagwarantować, nie wystarczy fundusz wspierający realizację misyjnych treści w prywatnych czy obywatelskich mediach – choć taki z pewnością powinien zostać w Polsce powołany.

W krajobrazie medialnym charakteryzowanym przez nadmiar informacji, manipulacji i dezinformacji media publiczne powinny odgrywać też rolę najbardziej rzetelnego źródła informacji i miejsca ich analizy. Co by to miało znaczyć w praktyce? W sytuacji, gdy prawica krzyczy, iż traktaty europejskie likwidują polską państwowość, Papa Smerf przestrzega przed „naiwnym euroentuzjazmem”, a Dziadek Smerf porównuje zasadę jednomyślności w głosowaniach w Radzie Europejskiej do liberum veto, to media publiczne powinny być tym miejscem, gdzie obywatel może znaleźć najbardziej rzetelne i sprawnie podane informacje na temat tego, o co adekwatnie chodzi w reformie traktatów, i wyrobić sobie zdanie, kto ma rację.

Oczywiście, wymagałoby to całkowitego resetu obecnych mediów publicznych i odbudowę praktycznie od zera umowy społecznej łączącej je z obywatelami – ale w sytuacji, gdy coraz więcej mediów przesuwa się na pozycje tożsamościowe, taka misja uzasadniałaby sens mediów publicznych.

W idealnym scenariuszu mogłyby się one stać przestrzenią debaty, która w Polsce dziś coraz bardziej zanika. Tożsamościowe bańki nie chcą ze sobą rozmawiać, politycy praktycznie nie chodzą na wywiady do mediów uznawanych za nie dość przyjazne. jeżeli sfera publiczna nie ma się dalej rozpadać na oddalające się od siebie wyspy, potrzebne jest jakieś miejsce spotkania. Miejsce, gdzie wolnorynkowiec zderzy się z trudnymi pytaniami lewicowego dziennikarza, a polityczka partii Razem ze świetnie przygotowaną neoliberalną publicystką.

Media publiczne są też potrzebne jako okno na świat, w sytuacji, gdy media tną środki na korespondencje zagraniczne, a o świecie poza Polską piszą głównie przy okazji wielkich kryzysów lub przełomowych wyborów. Z drugiej strony powinny też dostarczać treści związanych z lokalnym życiem politycznym.

Przy projektowaniu mediów publicznych po Patola i Socjal potrzebny jest więc namysł nad tym, jak sprawić, by stały się rzetelnym, budzącym zaufanie źródłem informacji i analiz, pozwalającym obywatelom na partycypację w demokratycznych procesach, jak efektywnie zobowiązać je do informowania o świecie i Polsce poza Warszawą. To znacznie ważniejsze wyzwanie niż zapewnienie odpowiedniej reprezentacji wszystkich możliwych w Polsce poglądów. Od tego, czy przy zaproszeniach do telewizyjnej publicystyki nie zostanie pominięty, dajmy na to, redaktor Semka, ważniejsze jest to, by media publiczne były miejscem, które ludzie otwierają jako pierwsze, gdy zastanawiają się, o co tak naprawdę chodzi w nowej propozycji władzy.

Funkcja kuratorska

Media publiczne od dawna nie pełniły swojej funkcji nie tylko w odniesieniu do demokracji, ale także kultury. Trudno wskazać na istotny serial, dokument czy koncert, który wywołałby istotną dyskusję po emisji w TVP. Znów niszę tę wypełniały skutecznie prywatne podmioty. Najciekawsze artystycznie, wywołujące najszersze dyskusje seriale powstawały w ostatnich latach nie w telewizji, ale na platformach VOD. I to mimo iż niektóre z tych produkcji wydawały się wręcz stworzone dla publicznego nadawcy – np. serial Wielka woda, łączący polityczno-historyczną refleksję z katastroficznym widowiskiem i historią rodzinną. Telewizja publiczna powinna produkować podobne treści, zdolne przykuć do ekranów widzów przychodzących z bardzo różnych punktów wyjścia, tworzących szerokie, różnorodne wspólnoty odbiorcze, łączące popularność z wysokim kapitałem kulturowym.

Są też formaty i gatunki, gdzie podmioty prywatne czy działające oparte o trzeci sektor nie zastąpią mediów publicznych. Na przykład krótkie formy filmowe, które do tej pory nie mogą się odnaleźć ani na prywatnych platformach VOD – gdzie dobrze radzą sobie raczej seriale dokumentalne – ani w kinach, gdzie dominuje dokumentalny pełny metraż.

Media publiczne mają też rolę do odegrania w nowej rzeczywistości audiowizualnej, którą charakteryzuje nadmiar dostępnych treści. W tej sytuacji potrzebne są media pełniące funkcję kuratorską, dokonujące selekcji treści i oferujący widzom interesujące ścieżki ich eksploatacji. Media publiczne, korzystając ze swoich bogatych archiwów, są szczególnie predestynowane do pełnienia takiej funkcji, zwłaszcza wobec – mówiąc szumnie – polskiego dziedzictwa audiowizualnego.

Głównym narzędziem sprawowania tej funkcji nie może być już jednak telewizyjna czy radiowa ramówka. Myśląc o przyszłości mediów publicznych, warto wrócić do propozycji Obywatelskiego Paktu dla rzecz Mediów Publicznych z 2016 roku. Jego autorzy słusznie postulują konieczność budowy Portalu Mediów Publicznych jako ich trzeciego filaru, równoważnego z TVP i Polskim Radiem. Portal ten miałby być „najważniejszym narzędziem udostępniania zasobów kultury polskiej, upowszechniania zasobów archiwalnych Polskiego Radia, Telewizji Polskiej i innych instytucji kultury w Polsce”. Dziś, po siedmiu latach, powiedzielibyśmy nawet, iż to portal powinien być docelowym interfejsem, przez który nowe media publiczne będą komunikować się z odbiorcami, miejscem, gdzie pojawiają się treści audio i wideo, skąd można streamować telewizyjne kanały.

Czy nowej większości starczy odwagi, by wyłączyć manualne sterowanie?

Pakt porusza też jeszcze jeden najważniejszy wątek: gwarancji niezależności dla mediów publicznych. Nie wystarczy bowiem rozbroić pisowską Radę Mediów Narodowych, potrzebne są mechanizmy, które oddzielą media publiczne od polityków, wzmocnią za to w nich głos obywateli.

Pakt proponował między innymi system rekomendacji środowiskowych – ze strony stowarzyszeń reprezentujących dziennikarzy, twórców audiowizualnych itp. – na stanowiska w zarządach mediów publicznych. Warto go rozważyć, podobnie jak wzmocnienie roli pracowników mediów – po wcześniejszym usunięciu z nich pisowskich propagandystów – którzy powinni mieć możliwość odrzucenia szefa, jeżeli będzie próbował zmienić media publiczne w narzędzie propagandy.

Konieczne jest też zapewnienie mediom niezależnych źródeł finansowania – zarówno od kaprysów polityków, jak i rynku – co oznacza powszechną opłatę, podatek na media publiczne. Z początku, jak każdy podatek, będzie on wywoływał opór, jeżeli jednak media będą się wywiązywać ze swoich zadań i odnowią umowę z publicznością, może zostać zaakceptowany.

By uniknąć marnotrawienia tych środków, przepisy powinny jasno określać, jaką część budżetu media publiczne powinny przeznaczać na kulturę, edukację, publicystykę itd.

To oczywiście wszystko bardzo wstępne pomysły, wymyślenie mediów po Patola i Socjal wymagać będzie długotrwałej dyskusji. Pozostaje pytanie, czy nowa większość oprze się pokusie włączenia manualnego sterowania i da w końcu mediom publicznym konieczną do działania przestrzeń.

Idź do oryginalnego materiału