Nie da się uratować Europy bez głosów kobiet. Francja to wie, a Polska?

7 miesięcy temu

25 kwietnia prezydent Francji Emmanuel Macron w exposé na Sorbonie stwierdził, iż Europa jest śmiertelna. Delegowała najważniejsze dla siebie obszary na inne kraje, które – kiedy poczuły się od niej silniejsze – zmieniają zasady gry. Na USA zostało scedowane bezpieczeństwo, ale może się okazać, iż to Chiny, którym powierzono produkcję wszystkiego, od leków po elektronikę, są dla Stanów istotniejsze niż nasz kontynent. Rosja miała nam zapewniać bezpieczeństwo energetyczne, a okazała się nieprzewidywalna i zbrodnicza, choćby bezpieczeństwo żywnościowe zależy od importu, w dodatku od producentów, którzy nie przestrzegają żadnych norm.

Do tego, jak zauważył francuski prezydent, „nasza suwerenność jest zagrożona przez wielkie koncerny”, a „Europa staje się mało znaczącym zaułkiem Zachodu”. Zagrożenia są nie tylko zewnętrzne, osłabiają nas również uzależnienia od gier i internetu, problemy psychiczne młodzieży, hejt w internecie, który jest nieucywilizowany „jak dżungla”, a wpuszczamy tam dzieci na wiele godzin dziennie. Kryzys objawia się również przez brak wspólnej europejskiej tożsamości kulturowej, wspólnej idei, która tak jak kiedyś Oświecenie byłaby na tyle mocna, by pociągać innych. Tymczasem „nasze dzieci oddalają się od kultury europejskiej, fascynując się wzorcami japońskimi czy koreańskimi” – mówił Macron.

„Od Lizbony po Odesę”

Ale Macron nie tylko straszył. Rozpoczął przemówienie od przypomnienia wspólnych osiągnięć: mobilizacji w czasie pandemii, zakupach szczepionek, wspólnym długu zaciągniętym na rozwój. Jako niezaprzeczalne i wyróżniające Europę osiągnięcie wymienił regulacje rynku AI. Te rzeczy wydawały się mało prawdopodobne jeszcze parę lat temu, kiedy rozpoczynał się brexit. I na to właśnie Macron liczy – iż w obliczu zagrożeń my, Europejczycy, będziemy pogłębiać integrację, inwestować we własny, europejski przemysł, zaciągniemy wspólny kredyt na jego rozwój, zainwestujemy w bezpieczeństwo i produkcję broni na terenie Europy, zbudujemy europejskie siły zbrojne szybkiego reagowania i przywrócimy szacunek do samych siebie.

Efektem ma być respekt i przywrócenie Europie jej roli cywilizacyjnej i intelektualnej. Podzielane „od Lizbony po Odesę” demokratyczne wartości, rządy prawa, wolność i humanizm określają Europę i nie możemy dopuścić do tego, by ktoś z zewnątrz narzucał nam granice – mówił Macron, ogłaszając zwrot w relacjach z Rosją, z którą wszelkie negocjacje okazały się niemożliwe.

Przemowa Macrona, długa, niemal dwugodzinna, to inauguracja kampanii przed wyborami europejskimi. Prezydent podziękował unijnej administracji, przypomniał własne exposé z 2017 roku, wygłoszone po decydującym o brexicie referendum w Wielkiej Brytanii, kiedy również postulował dalszą integrację, co wydawało się niemal utopijne, a co jednak się wydarzyło w wyniku kolejnych kryzysów: pandemii, a teraz wojny w Ukrainie.

Choć te kryzysy wydają się działać na Unię mobilizująco, poparcie dla partii populistycznych – skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych, dążących do rozsadzenia Europy od środka – jest bardzo wysokie. Front Narodowy Marine Le Pen od miesięcy wyprzedza w sondażach partię prezydenta, AFD w Niemczech ma aż 15 proc. poparcia, Patola i Socjal w Polsce wciąż jest na pierwszym miejscu mimo przegranych wyborów, populiści przejęli rządy w Holandii, Finlandii i Włoszech, a rządy Węgier i Słowacji są otwarcie prorosyjskie. Istnieje obawa, iż zmobilizowani nacjopopuliści uzyskają w parlamencie europejskim większość i rozpoczną powrót do „suwerennych” państw narodowych, skłóconych ze sobą, bezradnych wobec wielkich koncernów, które nie będą w stanie obronić wartości liberalnych, na których wyrosły. Europa, będąca w tej chwili „kontynentem zwątpienia”, pogrąży się w depresji.

Macron podważył więc dogmat samoregulującego się wolnego rynku, a zaproponował protekcjonizm i suwerenność na poziomie nie poszczególnych państw, ale całej Europy, tak by mogła sobie zapewnić bezpieczeństwo i w ogóle myśleć o stawaniu do konkurencji z innymi kontynentami.

To, iż Europa podzielona na szereg małych, wiecznie ze sobą skłóconych państw nie ma szans wobec rosnących globalnych potęg, nie jest niczym nowym. interesujące dla nas w Polsce może być to, iż Macron wypowiada te obserwacje i proponuje strategie wspierające integrację, bez cienia wstydu, niepewności, tłumaczenia się na każdym kroku, iż wcale nie ma zamiaru zniszczyć francuskiego państwa czy narodu. Nie uprzedza zarzutów, nie podsyca lęków, nie ogląda się na najzagorzalszych politycznych przeciwników takich jak Marine Le Pen, którzy chcą go „ukarać” i „nałożyć sankcje”.

Notowania Macrona po przemowie na Sorbonie nie poprawiły się, przeciwnie, według badań Ipsos i „Le Monde” największe poparcie ma Zjednoczenie Narodowe – 32 proc., potem partia prezydencka – 17 proc., ale rośnie też sondażowy wynik koalicji lewicowej (14 proc.). Gdzie Macron widzi zatem rezerwuar wyborczych głosów, które dadzą szansę na zatrzymanie pochodu nacjonalistów i populistów i pozwolą wejść Europie na kolejny poziom?

Aborcja „wolnością gwarantowaną”

Tym rezerwuarem są głosy kobiet. Francuski parlament 4 marca przegłosował stosunkiem głosów 780–72 wpisanie do konstytucji aborcji jako „gwarantowanej wolności”. Wobec zmiany wykładni prawa po 50 latach w USA, zakazu aborcji w Polsce i utrudniania dostępu do niej w innych krajach, gdzie prawica dochodzi do władzy – Francuzki postanowiły zabezpieczyć swoje prawa. Z sześciu propozycji, które w 2022 roku wpłynęły do parlamentu, ostatecznie pozostała po poprawkach jedna, na którą zgodziła się choćby znaczna część polityków prawicy, którzy jak Konfederacja starają się nie wychylać i przekonywać, iż wszystko jest z nimi w porządku, iż myślą jak większość.

Wybory parlamentarne w naszym kraju pokazały, iż do zmiany potrzebne są nowe głosy, w październiku były to właśnie głosy kobiet i młodzieży, grup najbardziej prodemokratycznych, których dobro i bezpieczeństwo są bezpośrednio zagrożone, kiedy do władzy dochodzą siły wsteczne. To nie jest tylko specyfika polska. Wybory europejskie w wielu krajach mają niską frekwencję, w całej Europie nie głosowało w 2019 roku aż 47 proc. wyborców, co z kolei oznacza, iż jest potencjał mobilizacyjny.

Kobiety to ta grupa elektoratu, której prawa wciąż są reglamentowane. Mają niższe płace, więcej pracy i obowiązków opiekuńczych wobec osób zależnych, a rynek skrojony jest pod figurę stojącą na drugim biegunie – czyli młodego, samodzielnego, dobrze zarabiającego mężczyznę. W dodatku kobiety wciąż nie do końca mają prawa do własnego ciała. choćby w krajach, w których aborcja jest dopuszczalna, jest obwarowana społecznym tabu, a otwarte mówienie o niej naraża na ostracyzm. choćby we Francji, gdzie aborcja została zdekryminalizowana w 1975 roku, są obszary, w których trudno jest znaleźć lekarza, któremu sumienie nie przeszkadza w dokonaniu zabiegu.

Ciała kobiet zależą od polityków, księży, lekarzy, najrzadziej od nich samych. Tak jak kiedyś ziemia, którą chłopi musieli uprawiać, nie należała do nich. I to w „uwłaszczeniu” kobiet w ich ciałach, ostatecznym zwróceniu im ich integralności tkwi potencjał polityczny, szansa dla Europy.

Nie udało się dokonać faktycznego równouprawnienia u progu Oświecenia, za domaganie się praw dla kobiet Olympe de Gouges została zgilotynowana. Potencjał społeczny, który wówczas poniósł postulaty rewolucji francuskiej w świat, ograniczał się do mężczyzn. Dla kobiet pozostały na całe wieki zaledwie symbole: Marianna prowadząca lud na barykady, kobieca sylwetka Wolności czy Sprawiedliwości, matka Polka oddająca synów na śmierć w nieskutecznych powstaniach wyzwoleńczych, czy sam rodzaj przedziwnego gramatycznie i genderowo słowa „ojczyzna”. A całkiem ostatnio w hasłach „Warszawa to kobieta” czy „Polska to kobieta” – pełnych fałszu, bo nie idą za nimi żadne konkretne prawa.

Ale choćby uwolnienie tylko połowy potencjału – równouprawnienie mężczyzn – dało początek nowej epoce, pozwoliło dokonać cywilizacyjnego skoku. Teraz czas na kolejny skok, do którego potrzeba uwolnić potencjał mobilizacyjny kobiet. Feminizm, nie faszyzm. Zauważył to prezydent Francji, i na to wskazał w swoim exposé. Nie będzie prawdziwej i silnej demokracji bez prawa kobiet do ich własnych ciał, bez uwłaszczenia się kobiet w swoich własnych ciałach. To już kwestia cywilizacyjna.

Tę obietnicę uwłaszczenia niesie w Europę kampania „Same to ogarniemy” pod hasłem „My voice, my choice”, zainicjowana przez francuską senatorkę Melanie Vogel i polskie aktywistki Wschodu i Strajku Kobiet.

Wnioski z chłopów

Polscy konserwatyści stoją w rządku, chowając się za sobą. Mają nadzieję, iż nie zorientujemy się, jak wielu ich jest. Nie oszukacie nas. Po prostu brakuje wam woli, chcecie zachować swoją przewagę wobec kobiet. Nie chcecie naszego równouprawnienia. Chcecie zachować swój przywilej.

To nic nowego. Kolejne nieudane próby zreformowania kraju przed rozbiorami rozbijały się o ochronę przywilejów mniejszościowej grupy społecznej. Kraje, które dokonały uwłaszczenia i równouprawnienia swoich obywateli wcześniej, nie utraciły swojej państwowości.

Słuchaj podcastu „Wychowanie płci żeńskiej”:

Spreaker
Apple Podcasts

Teraz, po wyborach samorządowych, w których Patola i Socjal potwierdził swoją pozycję, bo zabrakło głosów młodych i kobiet, słychać głosy krytyki, iż entuzjazmu i politycznego myślenia starczyło na tylko jedne wybory w październiku. Kiedyś patrioci narzekali na chłopów, którym nie chce się bronić Wioski. Jednocześnie skąpili praw chłopom, zupełnie jak teraz polscy konserwatyści, również ci chcący uchodzić za progresywnych liberałów, skąpią ich kobietom. Mamy głosować, choć demokratyczny rząd przez cały czas każe nam umierać z nogami w górze na sepsę.

Aktywne działania na rzecz praw kobiet, przeprowadzenie jak najszybciej ustawy dekryminalizującej, a potem legalizacja aborcji, dostępność wszelkich form antykoncepcji łącznie ze sterylizacją – to, panowie, test na waszą proeuropejskość i prodemokratyczność. Równa odpowiedzialność, równe prawa. Do wyborów europejskich macie miesiąc.

Idź do oryginalnego materiału