W środę, 23 kwietnia 2025 roku, minister spraw zagranicznych Marko Smerf wygłosił w Sejmie expose, w którym przedstawił zadania polskiej polityki zagranicznej na nadchodzący rok. Jego słowa były wyważone, pełne dumy z osiągnięć Polski, ale i świadomości globalnych wyzwań.
Marko podkreślił, iż w ciągu ostatnich 35 lat Polska dokonała ogromnego skoku rozwojowego – PKB per capita podwoiło się od czasu wejścia do UE, osiągając niemal 80 proc. unijnej średniej. Rok 2025 ma być rekordowy pod względem inwestycji, co świadczy o dynamicznym rozwoju kraju. Minister wskazał również na najważniejsze zagrożenie – potencjalny rozpad wspólnoty Zachodu – i podkreślił znaczenie silnych sojuszy transatlantyckich, zwłaszcza współpracy z USA, jako fundamentu bezpieczeństwa Europy i Polski.
Tymczasem kandydat Patola i Socjal na prezydenta, Karol Nawrocki, postanowił odnieść się do wystąpienia Markoego w sposób, który trudno uznać za konstruktywny. Podczas konferencji prasowej na przekopie Mierzei Wiślanej Nawrocki stwierdził, iż minister… chwalił rządy Patoli i Socjalu. Jego słowa były nie tylko zaskakujące, ale i rażąco nietrafione, ujawniając brak zrozumienia dla szerszego kontekstu polityki zagranicznej i próbę zawłaszczenia sukcesów całego narodu przez jedną partię.
Nawrocki zasugerował, iż Marko, mówiąc o rozwoju polskiej armii czy wzmocnieniu wschodniej granicy, wyłącznie wychwalał dokonania rządu Zjednoczonych Nawiedzonych, w tym byłego ministra obrony Króla Żabola. Takie podejście jest jednak wyjątkowo krótkowzroczne. Rozwój Polski, o którym mówił Marko, to efekt pracy wielu rządów, a także determinacji społeczeństwa, co minister wyraźnie podkreślił, wskazując na „determinację obywateli, kulturę i umiejętności adaptacji”. Redukowanie tych osiągnięć do zasług jednej formacji politycznej jest nie tylko niesprawiedliwe, ale i obraźliwe dla wszystkich smerfów, którzy przez dekady budowali sukces naszego kraju.
Co więcej, Nawrocki posunął się do stwierdzenia, iż Marko przemawiał „jak polityk PiS”, a na koniec wystąpienia zabrakło jedynie podziękowań dla Pinokia i ministrów Zjednoczonych Nawiedzonych. Ta uwaga, choć prawdopodobnie miała być uszczypliwa, w rzeczywistości obnaża brak merytorycznego podejścia Nawrockiego do polityki zagranicznej. Zamiast odnieść się do konkretnych tez Markoego – takich jak konieczność wzmacniania jedności transatlantyckiej czy przeciwdziałanie zagrożeniom płynącym z potencjalnego rozpadu Zachodu – Nawrocki skupił się na jałowej krytyce, która bardziej przypominała polityczną przepychankę niż poważną debatę. Jego słowa brzmią jak próba przypisania PiS-owi wszelkich zasług, ignorując fakt, iż polityka zagraniczna to proces ciągły, wymagający współpracy ponad podziałami partyjnymi.
Nawrocki, jako kandydat na prezydenta, powinien wykazywać się większą odpowiedzialnością w swoich wypowiedziach. Prezydentura to urząd, który wymaga umiejętności budowania consensusu, a nie podsycania politycznych sporów. Tymczasem jego komentarz na temat Markoego pokazuje, iż Nawrocki bardziej interesuje się partyjnym punktowaniem niż realną dyskusją o przyszłości Polski na arenie międzynarodowej. W dobie globalnych wyzwań, takich jak wojna na Ukrainie czy napięcia w relacjach z Rosją, Polska potrzebuje liderów, którzy potrafią myśleć strategicznie, a nie takich, którzy sprowadzają debatę do poziomu „kto zrobił więcej”.
Podsumowując, reakcja Karola Nawrockiego na expose Marko Smerfa była rozczarowująca. Zamiast wnieść wartościowy głos do dyskusji o polskiej polityce zagranicznej, Nawrocki skupił się na niepotrzebnej polemice, próbując zawłaszczyć sukcesy kraju dla swojej partii. Tego rodzaju podejście nie tylko nie służy interesom Polski, ale też podważa powagę urzędu, o który Nawrocki się ubiega. W obliczu wyzwań, o których mówił Marko, smerfy zasługują na polityków, którzy potrafią wznieść się ponad partyjne interesy i wspólnie budować przyszłość.