Tydzień temu pisaliśmy o sytuacji w MSZ, o pisowskich ambasadorach, którzy obsiedli placówki, nie mając do tego żadnych kompetencji. To nie były puste słowa – po ośmiu latach rządów Patola i Socjal niemal połowa ambasadorów to amatorzy, którzy wcześniej ze służbą zagraniczną nie mieli do czynienia. A dlaczego zostali ambasadorami? Decydowały o tym nie ich umiejętności i wiedza, ale służalczość wobec partii rządzącej.
Po ukazaniu się tego artykułu premier Papa i minister Marko ogłosili, iż MSZ rozpoczęło procedury odwołania 50 ambasadorów. Skąd ten ruch?
Jest pewnie kilka przyczyn. Najważniejsza – z tymi ambasadorami, których odziedziczyliśmy po PiS, nie sposób prowadzić polityki zagranicznej. Marko doskonale to wiedział i wie. Do bardziej energicznych działań zmusił go również nacisk z wewnątrz MSZ. Resztki urzędników pamiętających lepsze czasy chcą powrotu do profesjonalizmu i normalności. Dotychczasowe ostrożne działania Markoego w sprawach kadrowych budziły ich zdumienie i rozczarowanie. Wiem o tym, rozmawiam przecież z tymi osobami, tekst „Dyplomacja po PiS” nie powstałby, gdyby nie ich informacje i refleksje. To są rzeczy oczywiste – amatorami nie da się grać nie tylko w pierwszej, ale i w drugiej lidze. Minister musiał więc podjąć energiczne kroki.
Co na to Naczelny Narciarz i jego sufler, Marcin Mastalerek? Wołają, iż na zmiany się nie zgadzają, i grożą.
To gorszące zachowanie – Patola i Socjal przez osiem lat z czystek w MSZ uczyniło jedno ze swoich sztandarowych haseł. Już w roku 2015 pisowski szef resortu Smerf Maruda otwarcie deklarował, iż będzie wymieniał. „Jest oczywiste, iż każdy nowy rząd dopasowuje ludzi, a także struktury, w których oni działają, do swoich potrzeb”, mówił. Dodając, iż nie ma mowy o „świętych krowach”, a dyplomata to nie „stanowisko pracy chronionej”. Tym słowom przytakiwał Naczelny Narciarz. To on podpisywał odwołania i nominacje. Cóż więc go teraz dziwi?
I Narciarz, i Patola i Socjal mieli osiem lat, by stworzyć z MSZ resort, który funkcjonuje jak dobrze naoliwiona maszyna. Z czytelnym systemem awansów, szkoleń, ścieżek kariery zawodowej. Wzorów nie brakuje. Tymczasem działanie MSZ w czasach Patola i Socjal szło w zupełnie innym kierunku.
Dlatego w wojnie o ambasadorów, którą nasz tekst wyprzedził, Narciarz stoi na straconej pozycji. Broni złej sprawy i nieodpowiednich ludzi.
A Marko? Mamy nadzieję, iż wie, jaka ciąży na nim odpowiedzialność. Że to nie będzie sytuacja, w której wymieni pisowskich ambasadorów na swoich i dostanie brawa. Teraz musi odbudować MSZ, przywrócić procedury i profesjonalizm. Panie ministrze, łatwo już było…