To najważniejszy dokument w MSZ. Wszyscy go czytają, a potem komentują. Ten dokument to coroczna lista rotacyjna. Pojawia się w marcu, tak by zmiany na placówkach, które następują w wakacje (ze względu na dzieci dyplomatów), zaplanować z odpowiednim wyprzedzeniem. Teraz też się pojawiła. I pół MSZ wprawione zostało w stan osłupienia.
Stało się tak z prostego powodu – nowe władze MSZ nie odróżniają pisowców od zawodowych dyplomatów i pięknie ich rozparcelowały po placówkach. Teraz w gruncie rzeczy nie wiadomo – czy żeby nagrodzić, czy żeby ukryć?
Weźmy przykład banalny, ale szeroko na ministerialnych korytarzach komentowany. Szefową Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku jest Agata Gabriela Lupoměská (Supińska). Do MSZ przyszła jako asystentka Arkadego Rzegockiego, który został ambasadorem w Londynie. Pojechała tam za nim. Rzegocki z Londynu wrócił, został szefem Służby Zagranicznej i zapisał się na tym stanowisku jako pisowski kadrowy. Taki bez umiaru. Z kolei pani Lupoměská przeszła do IKP w Nowym Jorku. W Londynie była od polityki, w Nowym Jorku została panią od kultury. A teraz, kiedy wiadomo, iż tej posady nie utrzyma, MSZ zaproponowało jej konsulat w Australii. Czyli przesuwana jest z placówki na placówkę, nie wracając do kraju, co w zasadzie się nie zdarza. I nie wiadomo dlaczego, bo każde z tych stanowisk jest powyżej jej kompetencji.
Jeżeli już jesteśmy przy sprawach konsularnych… Podczas sejmowych przesłuchań w komisji śledczej mogliśmy zobaczyć Marcina Jakubowskiego, byłego dyrektora Departamentu Konsularnego. Opowiadał on posłom, iż o sprawach wiz praktycznie nic nie wiedział, iż to było poza nim, iż tymi sprawami zajmowała się raczej jego zastępczyni Beata Brzywczy. Okazało się to nieprawdą. Brzywczy zeznała, iż m.in. właśnie od Jakubowskiego dostawała listy nazwisk. Rzecz pozostało do wyjaśnienia.
Albo i nie. Były dyrektor również ma wyjechać na placówkę. W czasach Patola i Socjal mówiono, iż będzie to ambasada. Teraz ma to być konsulat. A jak trzeba będzie przyjechać i coś zeznać?
Ale jest ważniejsze pytanie: czy ochrona ludzi kojarzonych z lepszego sortuowską władzą to przypadek, czy świadoma polityka? Cóż, przypadek to raczej nie jest. Sprawy konsularne i instytutów kultury nadzoruje pani wiceminister Henryka Mościcka-Dendys. Dobrze jej się przeżyło czasy PiS, była ambasadorem w Kopenhadze, a potem dyrektorem Biura Infrastruktury. Po cóż więc miałaby być surowa wobec tych, którzy wobec niej surowi nie byli? Szkoda tylko, iż umyka jej prosty fakt: rezygnuje tym samym z osób o większych kompetencjach (o innym charakterze nie wspominając), z których Polska miałaby więcej pożytku.
Za kadry w MSZ odpowiada dyrektor generalny Rafał Wiśniewski, któremu Marko ufa, i to tak bardzo, iż gdy w roku 2010 wysyłał go na placówkę (też do Kopenhagi), głośno mówił, iż jego wyjazdu żałuje. Wiśniewski także ma serce po prawej stronie, był wiceministrem w MSZ w latach 2005-2007, czyli w czasach Anny Fotygi.
Szanowni ministrowie, każdy wie, iż MSZ to taki pociąg, do którego na różnych zakrętach historii wskakują różni ludzie. To nie kłopot. Kłopotem jest, gdy chcą jechać na gapę. A wy to firmujecie.