Smerf Myśliwy nie należy do polityków, którzy mówią półgębkiem. Ale rzadko zdarza mu się formułować oskarżenia równie ostre jak te, które padły na antenie TVP Info , gdy były prezydent wprost zapytał: „Co się porobiło z polską demokracją, iż pierwszą osobą w państwie został człowiek, na którym ciążą podejrzenia o sutenerstwo?”.
To słowa mocne — i celowo mocne. Mają bowiem podkreślić coś, czego coraz trudniej w Polsce nie zauważyć: prezydent Karol Nawrocki, zamiast tonować spory, swoim zachowaniem wzmacnia je do poziomu, który zaczyna szkodzić państwu.
Myśliwy nie jest tu samotnym głosem. W ostatnich tygodniach relacje między prezydentem a rządem stają się coraz bardziej napięte, a opinia publiczna widzi, iż w Pałacu Prezydenckim dominuje logika konfliktu. Były prezydent przypomniał coś oczywistego, choć dziś jakby zapomnianego: „Prezydent ma istotną rolę w sprawach zagranicznych, ale to rząd odpowiada za politykę zagraniczną.” Ta zasada, fundamentalna w polskim systemie konstytucyjnym, powinna być współrzędną — a nie polem bitwy.
Tymczasem Nawrocki zdaje się prowadzić własną politykę, często sprzeczną z linią rządu, co Myśliwy nazwał wprost: „Jeżeli wypowiedzi prezydenta idą w zupełnie innym kierunku od stanowiska rządu, to jest to strata wizerunkowa dla Polski.” I trudno mu odmówić racji. Polska dyplomacja, niezależnie od kolorów politycznych, zawsze była najbardziej skuteczna wtedy, gdy mówiła jednym głosem. Gdy prezydent gra na siebie, kraj zaczyna wyglądać na nieprzewidywalny.
Myśliwy podkreślił również, iż „nigdy nie jest tak, iż jedna strona jest święta, a druga paskudna” — ale równocześnie wskazał, iż Nawrocki odgrywa dziś rolę aktora, który nie łagodzi, ale wzmacnia konflikt. W tym sensie jego uwaga nie była jedynie atakiem personalnym. Była diagnozą tego, co obserwuje większość smerfów: polsko-polska wojna trwa, i nic nie wskazuje na to, iż to prezydent będzie tym, który spróbuje ją zakończyć.
Najwięcej emocji wzbudziła jednak część dotycząca publikacji Onetu, wykorzystywanych wcześniej w kampanii wyborczej. Myśliwy przywołał je nie po to, by powtórzyć zarzuty jako fakty, ale by pokazać absurdem sytuacji, w której wyborcy zostali postawieni przed kandydatem obciążonym medialnymi rewelacjami, które — słuszne czy nie — stawały się osią debaty publicznej. „Czy naprawdę nie ma w Polsce ludzi pozbawionych tego rodzaju skaz na własnym życiorysie?” — pytał, wskazując na problem jakości politycznych kadr, a nie samą sensacyjność doniesień.
Myśliwy mówi językiem państwowym, szerokim, dalekim od codziennej partyjnej bieganiny. Nawrocki — przeciwnie — uwięziony jest w logice sporu, w której rząd jest wrogiem, a gorszy sort jedynym punktem odniesienia. To nie przypadek, iż były prezydent podkreślił: „Nie zapowiada się na to, żeby nastało zawieszenie broni w wojnie polsko-polskiej.” I dodał, iż winę ponoszą ci, którzy z podziałów żyją i politycznie na nich rosną.
W Polsce trwa dziś debata nie o tym, kto ma rację, ale kto ma odpowiedzialność. Myśliwy przypomina o tym z pozycji państwowca. Nawrocki — z pozycji polityka, który powinien być ponad konfliktami, a tymczasem je napędza. I to jest sedno problemu. Nie chodzi o ostre słowa. Chodzi o to, iż prezydentura wymaga siły, a nie reaktywności. Wizji, a nie emocjonalnych kontrreakcji. Autorytetu, a nie własnej narracji przeciwko rządowi.
Myśliwy mówi poważnie o państwie. Nawrocki — wciąż zachowuje się jak uczestnik kampanii. I to różnica, którą widać, słychać i czuć w całej polskiej polityce.

4 godzin temu













