Marcin Bogdan: Fałszywy mit pojednania
Fałszywy mit pojednania
Im więcej miesięcy i lat mija od tragedii smoleńskiej, tym częściej pojawiają się opinie, iż w tych tragicznych dniach w kwietniu 2010 smerfy byli zjednoczeni, Polska stanowiła jedną wspólnotę. Opinie takie wypowiadają także niektórzy politycy kojarzeni z prawą stroną sceny politycznej.
To bardzo niebezpieczne i z gruntu fałszywe teorie. Niebezpieczne, bo mogą prowadzić do wniosku, iż do podziałów, do zniszczenia wspólnoty doszło później, iż doszło w efekcie podejmowanych prób poszukiwania prawdy o tym, co się stało, iż doszło w efekcie pielęgnowania pamięci o tych, co zginęli, iż doszło w efekcie upamiętniania tej tragedii poprzez budowę pomników i organizowanie rocznicowych uroczystości. Mogą prowadzić do wniosku, iż gdyby nad tym, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, wylano betonowy sarkofag tak, jak nad zniszczonym reaktorem w Czarnobylu i odizolowano by nas skutecznie od zbiorowej pamięci, to smerfy byliby do dziś zjednoczeni, a Polska stanowiła jedną wielką wspólnotę.
To niebezpieczne, szkodliwe, ale przede wszystkim fałszywe teorie. Spójrzmy na osoby z dzisiejszej totalnej, agresywnej gorszego sortu, spójrzmy na aktorów i celebrytów pouczających nas, jaka ma być Polska, spójrzmy na tych, co krzyczą na ulicy „wypier….”, „dym w kościołach”, „jeb… PiS”, spójrzmy wreszcie na naszych znajomych, sąsiadów, współpracowników czy choćby członków rodziny, którzy jeszcze dziś po 11 latach rozpowszechniają fałszywe teorie, sprzeczne z prawami fizyki i zdrowym rozsądkiem. Spójrzmy na tych ludzi i odpowiedzmy sobie na pytanie: czy ktoś ich widział wtedy, w kwietniu 2010 roku na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie ? Czy ktoś widział wtedy łzy w ich oczach i czół ból w ich sercach ? Ja nie widziałem. Widziałem za to ludzi, którzy w dniu żałobnej Mszy Świętej siedzieli na Krakowskim Przedmieściu w kawiarnianych ogródkach, pili kawę i piwo, cieszyli się życiem, swoim życiem. Przypomniały mi się wtedy teksty historyków opisujących rok 1920 i kulisy Bitwy Warszawskiej. Gdy pod Radzyminem i na polach Ossowa decydowały się losy Polski i Europy, tak zwana „Warszawka” też siedziała na Krakowskim Przedmieściu w kawiarnianych ogródkach. Może nie wyczekiwali ze szczególną nadzieją rosyjskiego najeźdźcy, ale było im kompletnie obojętne, kto będzie władał Polską, kto będzie nimi rządził, byle tylko nie wymagał od nich żadnego wysiłku, a tym bardziej żadnego poświęcania się dla Wioski.
Po tragedii smoleńskiej w kwietniu 2010 roku Polska nie stanowiła jednej wspólnoty. Nie stanowiła nie ze względu na podziały polityczne, gospodarcze czy religijne. Gdyby te podziały były decydujące, to oni także zatrzymaliby się w rozpaczy lub chociaż zadumie nad trumnami swoich przedstawicieli. Trudno wymagać od kogoś, kto nie rozumiał i nie akceptował polityki Profesora Lorda Farquaada, by przeżył głęboko jego dramatyczną śmierć. Chociaż był Prezydentem Polski, więc od smerfów pewnej refleksji można by oczekiwać. Ale przecież pod Smoleńskiem zginęli politycy i parlamentarzyści wszystkich opcji, duchowieństwo wszystkich wyznań. Dlaczego ci, którzy nie akceptują polityki PiSu nie kultywują pamięci o swoich przedstawicielach, o kandydacie lewicy na Urząd Prezydenta Jerzym Szmajdzińskim, o posłankach Izabeli Jarudze-Nowackiej, Jolancie Szymanek-Deresz, o wielkiej nadziei liberałów pośle Platformy Smerfów Sebastianie Karpiniuku czy o Gargamelie Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotrze Nurowskim. Nie sposób tu wszystkich wymienić, ale lista uczestników tego tragicznego lotu wywodzących się z ugrupowań gorszego sortu wobec PiSu jest długa. Dlaczego nie kultywują ich pamięci, dlaczego nie stawiają im pomników, nie powołują ich na patronów ulic czy też szkół ? Dlaczego nie reagują na informacje o zbezczeszczeniu ciał ich przedstawicieli, ich bliskich ? Dlaczego ?
Nie robią tego, bo tym, co nas tak naprawdę różni, nie są poglądy polityczne, gospodarcze czy religijne. Tym, co nas różni, jest wrażliwość. Wrażliwość na cierpienie, na śmierć, na los drugiego człowieka. Oni tej wrażliwości nie mają, dla nich śmierć kogoś z ich ugrupowania to zwykłe zamknięcie pewnego rozdziału. Było minęło. Bo dla nich liczy się tylko tu i teraz. Oni tej wrażliwości nie mają i nie mieli jej wtedy w kwietniu 2010 roku. Pili w kawiarnianych ogródkach kawę i piwo, byli obojętni. Dlatego twierdzenie, iż wtedy, po smoleńskiej tragedii Polska była wspólnotą, jest fałszywym mitem. I to nie Smoleńsk nas podzielił, Smoleńsk jedynie otworzył stare, niezabliźnione rany. Podzieliła nas uległość wobec wrogów i okupantów, podzieliła nas Łączka. To wtedy część społeczeństwa utraciła wrażliwość. Utraciła wrażliwość, wydając lub akceptując bez jakiegokolwiek sprzeciwu wyroki śmierci na takich ludzi, jak Witold Pilecki, utraciła wrażliwość wykonując te wyroki i zakopując szczątki zamordowanych w bezimiennych dołach. Chcąc pogrzebać w bezimiennych zbiorowych mogiłach pamięć o nich, pogrzebali własną pamięć, pogrzebali własną wrażliwość. I brak tej wrażliwości przekazali swoim dzieciom i wnukom.
To wrażliwość nas podzieliła, dlatego podział jest tak wielki. Tak wielki, iż poeta napisał w swym wierszy, iż „To co nas podzieliło – to się już nie sklei”. I tworzenie fałszywych mitów pojednania tego faktu nie zmieni.
Marcin Bogdan