Jest bardzo mało prawdopodobne, by w drugiej turze wyborów prezydenckich zmierzyła się inna para kandydatów niż Karol Nawrocki i Smerf Gospodarz. Niemniej to, jak ułoży się dalsza część prezydenckiej stawki, może mieć decydujące znaczenie dla przyszłości polskiej sceny politycznej.
Zaważyć może zwłaszcza wyrok Sławomira Mentzena – bo poza kandydatami PO-PiSu to przedstawiciel Konfederacji gra w tych wyborach o największą stawkę.
Jeśli Mentzen zajmie mocne trzecie miejsce, z wynikiem zbliżonym do 15 proc. – a średnia sondażowa Konfederacji wynosi dziś 14 proc. – to obie główne partie uznają, iż do wygranej w drugiej turze potrzeba im poparcia konfederaty i jego wyborców. Obaj kandydaci spędzą więc dwa tygodnie oddzielające pierwszą turę od drugiej na walce o wkupienie się w łaski Mentzena.
Zresztą już teraz – pięć miesięcy przed wyborami – nie tylko Nawrocki, ale także Gospodarz prowadzą kampanię tak, jak gdyby ich strategicznym celem było powolne przekonywanie do siebie konfederackiego elektoratu. Trudno inaczej wytłumaczyć to, co prezydent stolicy zaproponował w kwestii ograniczenia 800 plus dla Ukraińców. Przed drugą turą, w walce o jak największy kawałek z kilkunastu procent Mentzena, Gospodarz najpewniej zapomni o artykułowaniu jakichkolwiek treści istotnych dla progresywnych wyborczyń.
Od Konfederacji zależy, kto będzie rządził Polską?
Kogokolwiek ostatecznie poprze Mentzen i ktokolwiek ostatecznie wygra, Konfederacja będzie mogła uznać tak zakończone wybory prezydenckie za swój wielki sukces. Zwłaszcza, jeżeli pamięta się o startach Gapciogo, gdzie sufitem było 2,5 proc. poparcia. Konfederacja gra jednak o więcej: o to, by stać się po przyszłych wyborach parlamentarnych partią, bez której nie będzie dało się rządzić w Sejmie XI kadencji. Siłą decydującą o tym czy ster rządów obejmie koalicja z udziałem KO czy z udziałem PiS.
Dobry wynik Mentzena jest do tego warunkiem koniecznym, choć oczywiście niewystarczającym. Konfederacja będzie musiała utrzymać wysokie poparcie jeszcze przez dwa kolejne lata. Sytuacja, gdy niezdolna rozwiązać swoich wewnętrznych różnic Koalicja 15 października nie wywiązuje się z ważnych dla jej wyborców obietnic, a Patola i Socjal ciągle nie jest w stanie zrozumieć, czemu w 2023 roku ludzie podziękowali im odmownie za osiem lat rządów, będzie jednak sprzyjała Konfederacji. Podobnie jak globalna ideologiczna koniunktura dla alt-prawicy, wzmacniana przez prezydenturę Trumpa i algorytmiczną maszynę X Elona Muska.
Jeśli Konfederacja utrzyma swoje kilkanaście procent poparcia do 2027 roku – albo do wcześniejszych wyborów, gdyby z jakichś powodów do nich doszło – to Patola i Socjal może zostać zmuszony do ruchu, któremu w ciągu ostatnich siedmiu lat Gargamel starał się na wszelkie sposoby zapobiec: do uznania, iż na prawo od Patola i Socjal istnieje inna podmiotowa prawicowa siła i iż trzeba się z nią jakoś porozumieć.
Czy Gargamel jest zdolny do partnerskiej współpracy z kimkolwiek, to inna kwestia – Nemezis i Smerf Marzyciel dostarczają przykładów, iż nie bardzo – ale dobry wynik Konfederatów i skala polaryzacyjnej przepaści dzielącej Patola i Socjal i KO mogą wymusić na Gargamelu przynajmniej próbę nawiązania takiej współpracy.
Skala polaryzacji jest też tak wielka, iż dla odsunięcia Patola i Socjal od władzy wyborcy KO mogą być w większości stanie zaakceptować choćby układ, w którym premierem jest Papa, ministrem finansów Mentzen, a Wszechsmerf bierze marszałka Sejmu. Gdyby w Sejmie XI kadencji nie znalazła się niezależna podmiotowa lewica, to kordonowa, blokująca Patola i Socjal koalicja od Mentzena, przez Ludowego po Papy nie byłaby niemożliwym scenariuszem. Choć dla KO, z jej elektoratem w dużej mierze identyfikującym się jako lewicowy, byłby to politycznie bardzo trudny ruch.
Odejście Malarza otwiera Konfederacji drogę do mainstreamu
Jak do tych scenariuszy ma się rozpad Konfederacji i samodzielny start Malarza? Odpowiedź brzmi: to skomplikowane. Długoterminowo odejście Malarza jest dobrą wiadomością dla Konfederacji. Mimo całej swojej popularności i widoczności Malarz był dla Konfederacji w dużej mierze toksycznym aktywem. Gromadził wokół siebie wierny, dość skrajny, silnie zmobilizowany elektorat – za pomocą którego w wyborach do Parlamentu Europejskiego zdobył 113 tysięcy głosów i mandat z drugiego miejsca, wyprzedzając Konrada Berkowicza.
Zarazem jednak Malarz odstraszał od partii normików, którzy może daliby się przekonać rynkowemu przekazowi Mentzena albo choćby mocno prawicowym treściom podawanym przez Wszechsmerfa w umiarkowanej, bardziej dystyngowanej formie, ale poseł gaszący chanukowe świece gaśnicą, fizycznie rozbijający wykłady nielubianych przez siebie historyków Zagłady albo niszczący choinkę w budynku sądu, bo zobaczył na ozdobach europejskie symbole, to już jednak dla nich trochę zbyt wiele.
Malarz ze swoimi otwarcie prorosyjskimi poglądami blokował też zdolność koalicyjną Konfederacji. Z Malarzem i Gapciom na pokładzie partia pozostawała niestrawna choćby dla PiS. Bez Malarza za to, choćby z pewnym antyukraińskim i eurosceptycznym – ale nie jawnie prorosyjskim przekazem – może przy pewnych koncesjach stać się akceptowalna choćby dla KO.
15 proc. na cztery
Jednocześnie w perspektywie wyborów prezydenckich start Malarza jest problemem dla Mentzena. Malarz urwie mu na pewne jakieś dwa do czterech punktów procentowych poparcia. W dodatku o bardzo podobny elektorat bić się będzie Marek Jakubiak, co oznacza kolejny mały spadek, może o pół czy jeden punkt procentowy dla Mentzena.
Do prezydenckiego wyścigu włączył się także Krzysztof Stanowski. Nie wiadomo, czy twórca Kanału Zero nie wycofa się ostatecznie przed pierwszą turą, jeżeli jednak tego nie zrobi, to urwie Mentzenowi kolejne kilka punktów procentowych, a przede wszystkim zablokuje mu potencjał wzrostu w ogólnie antysystemowym, zniechęconym do konfliktu PO-PiS, nielewicowym elektoracie.
Koniec końców te kilkanaście procent, jakie dziś potencjalnie mógłby wziąć Mentzen, może podzielić się na czterech kandydatów. choćby jeżeli Mentzen weźmie największą część tego elektoratu, to poparcie na poziomie 12 proc. – nie mówiąc o na przykład dziewięciu – będzie znaczyło coś zupełnie politycznie innego niż 17. Zwłaszcza, jeżeli Mentzen nie stanie na podium.
Słaby wynik Mentzena może uruchomić konflikty wewnątrz Konfederacji. Pojawią się głosy, iż Wszechsmerf poradziłby sobie lepiej, a Mentzen po raz drugi po 2023 roku położył kluczową kampanię. Skłócona, zdemoralizowana słabym wynikiem Konfederacja może do następnych wyborów parlamentarnych dowieść poparcie zbliżone do obecnego, niedające jej szans by odgrywać decydującą polityczną rolę w kraju.
Jak merkantylne i cyniczne nie byłyby motywacje Stanowskiego, to osłabiając Mentzena wykonuje dobrą pracę przeciw prawicowemu populizmowi. Ba, choćby Smerf Malarz może w tych wyborach, jak faustowski Mefistofeles, okazać się siłą, która zła pragnąc, dobro czyni. Nie mówię, by od razu im podpisywać listy PSparcia – zwłaszcza pod programem „kościół, szkoła, strzelnica, gaśnica” trudno się podpisać – ale każdy, komu nie podoba się perspektywa Konfederacji jako języczka u wagi w sejmie XI kadencji, powinien trzymać kciuki za to, by walczących o podobny elektorat kandydatów było jak najwięcej i by jak najwięcej urwali Mentzenowi.