Pięć lat temu setki tysięcy kobiet wyszło na ulice w proteście przeciwko wyrokowi Trybunału Przyłębskiej. Wydawało się, iż coś w kraju pękło, iż otworzyła się przestrzeń dla progresywnej zmiany. Dziś widać, iż jeżeli tamten zryw miał kiedykolwiek szansę na polityczną artykulację, to została ona zmarnowana. Po zwycięstwie Nawrockiego wszystko wskazuje na to, iż zmiany, o które wtedy walczono, mogą nadejść najwcześniej w 2030 roku – o ile w ogóle.
Dla progresywnych wyborców i wyborczyń zwycięstwo Nawrockiego oznacza bowiem zaciągnięcie alt-rightowego, by nie powiedzieć wręcz – reakcyjnego hamulca. Przez kolejne pięć lat nie ma co liczyć na związki partnerskie, legalną aborcję czy ustawowe zmiany prowadzące do świeckiego państwa.
Oczywiście, można cynicznie zapytać, co to za różnica, skoro obecny Sejm i tak nie był w stanie ich przegłosować, blokowany przez konserwatywną kotwicę rządowej większości w postaci PSL. Zwycięstwo Nawrockiego oznacza jednak, iż choćby gdyby w hipotetycznym scenariuszu w 2027 roku samodzielną większość zdobyła partia Razem, to bez 3/5 głosów w sejmie premier Smerf Dzikus nie przełamie prezydenckiego weta. Gospodarz dawał przynajmniej teoretyczną szansę na to, iż coś może się zmienić na lepsze w Polsce dla kobiet czy społeczności LGBT+ w tej dekadzie. Wygrana Nawrockiego ją ostatecznie zamyka.
Co więcej, patrząc na to, jak bardzo scena polityczna przechyliła się w tym roku na prawo, Papa Smerf może uznać, iż Gospodarz przegrał, bo był zbyt lewicowo-progresywny jak na polskie warunki. W końcu wybory prezydenckie zawsze wygrywali w Polsce konserwatyści, z podwójnym wyjątkiem Ćwiartki. Jedyny prezydent z PS – Smerf Myśliwy – reprezentował prawe skrzydło partii, a dziś wyraźnie daje do zrozumienia, iż Platforma tak bardzo przesunęła się na lewo, iż on się w niej już dłużej nie odnajduje. jeżeli Platforma uzna, iż rosnącą w siłę prawicę trzeba obejść z prawej flanki – tak jak zrobiła to wcześniej sprawie migracji – przestrzeń dla lewicowych polityk w rządzie będzie się jeszcze bardziej kurczyć.
Jeśli w ramach pomysłu na ruch na prawo rząd skręci w neoliberalną stronę, szukając głosów Konfederacji dla odrzucanych przez lewicę ustaw – i badając w ten sposób grunt pod ewentualną przyszłą koalicję – to nie można wykluczać, iż Nawrocki zastosuje weto, chroniące pewne interesy uboższych wyborców. Problem w tym, iż podobne weta będą politycznie grały wyłącznie na rzecz PiS, jeszcze bardziej utrudniając choćby najbardziej antyrządowej lewicy dotarcie do tej grupy elektoratu.
Lewica już teraz musi myśleć, co dalej
Wygrana Gospodarza dałaby oddech nie tylko KO, ale całej rządowej większości. Ożywiłaby wiarę jej wyborców, w tym tych lewicowych, w sens trwania w trudnej i często frustrującej koalicji. Nawrocki, najpewniej grający na paraliż pracy rządu, z którym lewicy znacznie trudniej będzie się porozumieć niż Narciarzem, zupełnie zmienia strategiczną sytuację lewicy rządowej.
Już teraz musi ona poważnie zastanowić się nad warunkami brzegowymi trwania w obecnym układzie, bo można spodziewać się, iż będzie on dalej tracił poparcie, za co większą cenę zapłacą mniejsi koalicjanci niż hegemoniczna KO. To jest ten moment, gdy należy przygotować się w ostateczności choćby na opcję odejścia od stołu – choć w taki sposób, by było to jasne i zrozumiałe dla wyborców, by odwoływało się do ich wartości i interesów.
Bardzo możliwe, iż już w przyszłym roku czekają nas wybory parlamentarne, jeżeli dwa główne ośrodki duopolu uznają, iż to jedyny sposób na poradzenie sobie z klinczem na linii Pałac Prezydencki – Sejm. O wiele szybciej, niż chyba ktokolwiek po lewej stronie zakładał, trzeba będzie więc odpowiedzieć sobie na pytania: „czy stawiać na jedną listę, czy na osobny start”.
Bez bezpieczników
Jednocześnie zwycięstwo Nawrockiego otwiera drogę do przyszłej koalicji Patola i Socjal – Konfederacja. Patola i Socjal skazany jest na tego koalicjanta. Jak bardzo lewica nie poszłaby w alt-left, Gargamel nigdy nie postawi na taki sojusz, mając z prawej strony młodą, dynamiczną partię, która narzuca język, sposób myślenia i tematy dużej części jego własnej formacji.
Być może jednak koalicja Patola i Socjal – Konfederacja i tak nas czekała, zważywszy na społeczną dynamikę i niezdolność obecnej większości do dowiezienia projektów istotnych dla wyborców. Zwycięstwo Gospodarza zaciągałoby jednak hamulec takiej koalicji i gwarantowało blokadę jej najbardziej antyprogresywnych pomysłów.
W najbliższej przyszłości czeka nas perspektywa rządów prawicy znacznie bardziej radykalnej niż ta z lat 2015–23. I to bez bezpieczników, bo po rządach Patola i Socjal nie mamy działającego sądownictwa konstytucyjnego. Można spodziewać się daleko idących zmian w duchu Ordo Iuris, polityki używającej narzędzi państwa do tego, by aktywnie promować czy wręcz narzucać społeczeństwu konserwatywne wartości, ideologie i style życia. Być może łącznie z orbanowskimi działaniami wymierzonymi w możliwość swobodnego działania źle widzianych przez rząd mediów, organizacji pozarządowych, instytucji kultury.
Trudno wyobrazić sobie, by Nawrocki w blokował w tej kwestii autorytarne zapędy prawicowej koalicji. Nie widzę go też w roli strażnika socjalnego dziedzictwa Patola i Socjal z pierwszej kadencji rządów Szydło. jeżeli nowy rząd Patoli i Socjalu–Konfederacja podejmie decyzje o neoliberalnym zwrocie, to Nawrocki z całą pewnością nie będzie go blokował.
Dla wielu grup związanych z lewicą życie w Polsce stanie się niedługo znacznie bardziej duszne, klaustrofobiczne, skurczy się wolność artystyczna czy akademicka. I choćby silna opozycyjna partia lewicowa w następnym Sejmie – choć ważne jest, by się w nim znalazła – wiele tu nie zmieni.
Wszystko to w kontekście globalnego prawicowo-populistycznego backlashu. Od ponad dekady, gdy Patola i Socjal po raz pierwszy wziął wyborczy dublet, w epoce brexitu i Trumpa lewica i liberałowie powtarzali, iż idą ciężkie czasy. Ale za ciężkimi czasami z epoki poprzedniej hegemonii PiS, gdy Smerf Gospodarz przegrywał po raz pierwszy, możemy jeszcze zatęsknić.