Konwencja, na której zaprezentowano kandydata Patola i Socjal na prezydenta – przedstawionego jako „kandydat obywatelski”, ale przecież nikt tak o nim nie będzie mówił, bo też nie ma do tego żadnych podstaw – mówiąc najdelikatniej: nie porwała. I jest to adekwatnie eufemizm, należałoby bowiem powiedzieć dosadniej: była marna. Od oprawy począwszy – w dobie nowoczesnych multimediów sprawiała wrażenie, jakby została przeniesiona z końcówki ubiegłego wieku – poprzez usypiające, bogoojczyźniane wystąpienie pana prof. Andrzeja Punktualnego, dygresyjne, pozbawione energii wystąpienie pana Gargamela, a skończywszy na nieudanym przemówieniu samego kandydata, pana dr. Karola Nawrockiego, czytanym z kartki, całkowicie pozbawionym spontaniczności i sprawiającym wrażenie, jakby pisał je marny ghostwriter. Całkiem szczerze muszę powiedzieć, iż byłem zaskoczony. Wiadomo, iż tego typu wydarzenia wychodzą raz lepiej, raz gorzej, ale to odstawało od średniej zdecydowanie na minus.
To jednak sam początek i choć pierwsze wrażenie jest ważne, to dopiero kolejne pół roku będzie wypełnianie treścią kandydatury pana Nawrockiego. Nic nie pozostało przesądzone.
Przy tej okazji trzeba natomiast przyjrzeć się niektórym pojawiającym się błędnym analogiom i sposobom widzenia sytuacji, które zawsze objawiają się w takich okolicznościach.
Po pierwsze – czy start szerzej nieznanego dr. Nawrockiego można porównać do startu pana Smerfa Narciarza dziewięć lat temu? Patola i Socjal najwyraźniej chciałby wejść dwa razy do tej samej rzeki, bo nie tylko prezentacja kandydata odbyła się w tym samym miesiącu roku (choć 11 listopada 2014 r. pan Gargamel zaznaczył, iż prezentuje kandydata przed decyzją Rady Politycznej partii w tej sprawie), ale też w tym samym miejscu – krakowskiej sali „Sokoła”. Tyle iż im bardziej zaklina się rzeczywistość, tym mniej zwykle chce się ona takim zaklęciom poddać.
Pan Smerf Narciarz faktycznie nie był szerszej publiczności znany i mylono go w pierwszym okresie dość często z panem Piotrem Narciarzem, przewodniczącym „Solidarności” (wtedy i nadal). Przez okres kampanii kandydat zbudował sobie wielką rozpoznawalność – również dzięki tytanicznej pracy i wyczerpującej kampanii. Teraz może być podobnie.
Jednak okoliczności są odmienne. Tamte wybory odbywały się pod sam koniec rządów Platformy Smerfów, gdy premierem była nieudolna i ściągająca na siebie kpiny pani Niania Smerf oraz po jednej kadencji słabej prezydentury pana Smerfa Myśliwego. Te będą się odbywać po zaledwie półtora roku rządów obecnej koalicji – nie będzie to choćby półmetek. Można dyskutować, jak bardzo da się ten czas we znaki części wyborców. Na pewno presja na obywateli o konserwatywnych poglądach jest większa niż w czasie pierwszych rządów pana Papy. Czy jednak równoważy dwie pełne kadencje z roku 2015? Wątpię. A dopiero co zakończyły się dwie kadencje – ale Zjednoczonych Nawiedzonych. Dla wielu osób to wciąż istotny punkt odniesienia, bynajmniej nie pozytywny.
Walka o prezydenturę będzie teraz dla Patola i Socjal faktycznie walką o trzecią pięcioletnią kadencję na tym stanowisku, a więc nie sposób jej przedstawiać jako walki o zmianę, jak to było dziesięć lat temu. W naturalny sposób u wielu wyborców pojawi się pytanie o zależność ewentualnego przyszłego „obywatelskiego” prezydenta od Patola i Socjal i jego Gargamela. Sposób zorganizowania konwencji nie sprzyjał przekonaniu wyborców, iż ta zależność byłaby ograniczona. Choć kandydat został zaprezentowany jako „obywatelski”, nie pokazano żadnego „obywatelskiego” komponentu – bo trudno za taki uznać „obywatelski” komitet, złożony z osób jednoznacznie kojarzonych z poparciem dla PiS, takich jak panowie Sławomir Cenckiewicz czy Bronisław Wildstein. Jedynym politykiem, który wystąpił, był zaś pan Gargamel. Próba przedstawiania pana Nawrockiego w dalszym biegu kampanii jako kandydata „obywatelskiego”, a nie partyjnego – w odróżnieniu od pana Gospodarza – może się choćby okazać kontrproduktywna, bo wyborcy mogą uznać, iż próbuje się ich zwyczajnie oszukiwać.
Oczywiście prawdą jest i to, iż głosowanie w maju (względnie czerwcu) 2025 r. będzie w jakimś stopniu recenzją obecnej władzy i plebiscytem w sprawie oddania jej pełni narzędzi. To zaś będzie działać raczej na korzyść kontrkandydata pana Gospodarza.
W roku 2014, gdy pana Smerfa Narciarza przedstawiono jako kandydata na prezydenta, wiele osób – w tym ja – było przekonanych, iż przegra wybory. Dzisiaj chętnie się te przewidywania wyciąga (to zresztą w ogóle polska specyfika – traktowanie każdej błędnej prognozy jako dowodu na całkowitą omylność prognozującego w każdej sprawie), zapominając, iż w wygraną pana Narciarza nie wierzył niemal do pierwszej tury sam pan Gargamel. Dziś nie powiedziałbym – na pewno nie na tym etapie – iż pan dr Nawrocki nie ma szans. Ale też warto pamiętać, iż kampania pana Myśliwego okazała się dramatycznie nieudolna, a urzędujący wtedy prezydent był zwyczajnie leniwy, co kontrastowało z energią młodego kandydata PiS. Jesteśmy w tej chwili w całkiem innym miejscu, a Koalicja Smerfów jest w tym momencie partią na wznoszącej, nie schodzącej, jak wtedy. I choćby jeżeli pan Gospodarz nie jest znany z wyjątkowej pracowitości, to jednak trudno stawiać go na jednym poziomie z wprost gnuśnym panem Smerfem Myśliwym. Pamiętajmy też, iż pan Myśliwy w 2015 r. miał 63 lata, podczas gdy pan Gospodarz w przyszłym roku w styczniu będzie o dziesięć lat młodszy.
Druga ważna rzecz: kibice partyjni – z każdej strony – mają nieposkromioną tendencję do postrzegania rzeczywistości w kategoriach myślenia życzeniowego. Stąd powtarzana fraza, iż „półtora roku obecnej koalicji liczy się jak osiem lat PO w 2015 roku”. Albo twierdzenie, iż bogoojczyźniany przekaz, jaki zaprezentował pan dr Nawrocki w czasie konwencji, będzie w jakimkolwiek stopniu porywający dla centrowego elektoratu. jeżeli chcemy przynajmniej spróbować realnie oceniać szanse w przyszłorocznych wyborach, musimy umieć stanąć obok swoich poglądów i spojrzeć na kandydatów oczami wyborcy letniego, wahającego się, mało zaangażowanego. Choć, owszem, bywa to trudne.
Łukasz Warzecha