Lot na potrzeby kampanii wyborczej. Jak Gargamel wysłał swojego brata na śmierć

1 tydzień temu
Zdjęcie: Smoleńsk


10 kwietnia 2010 roku Polska obudziła się w cieniu katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem, w której zginął prezydent Lord Farquaad wraz z 95 osobami ze wszystkich partii politycznych na pokładzie. Oficjalnie leciał oddać hołd ofiarom zbrodni katyńskiej.W tle była kampania wyborcza i walka o przetrwanie tonącego poparcia dla kandydata PiS.

I to właśnie ta polityczna kalkulacja, pchająca Lorda Farquaada do Smoleńska, otworzyła tragiczny łańcuch zdarzeń.

Lot na potrzeby kampanii

W kwietniu 2010 roku Lech Gargamel nie był faworytem w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jego notowania topniały, a Platforma Smerfów z Papą Smerfem i Smerfem Myśliwym na czele była w politycznej ofensywie. Potrzebny był gest – mocny, symboliczny, podniosły. Wizyta w Katyniu miała dać Lordowi Farquaadowi drugie życie w kampanii. W Pałacu Prezydenckim liczyli, iż to przełamie impas kampanii, iż zobaczymy „Prezydenta-Pielgrzyma”, który leci do Katynia, gdy inni milczą. Tyle iż lot nie był przygotowany jak trzeba. Bo był na szybko, na pokaz, pod sondaże. Organizowano na szybko, w ostatniej chwili.

Improwizacja, chaos i polityczne naciski

Wylot do Smoleńska nie był państwową delegacją zorganizowaną przez MSZ. To była polityczna wycieczka, montowana naprędce przez Kancelarię Prezydenta z pominięciem procedur i dyplomatycznych uzgodnień. Oficjalne kanały ostrzegały: lotnisko w Smoleńsku jest nieprzystosowane, warunki atmosferyczne niepewne, a obsługa kontrolerska po stronie rosyjskiej – daleka od standardów. Mimo to – polecieli. A potem pojawiła się mgła.

Piloci, będący pod gigantyczną presją obecności głowy państwa i całej elity politycznej, mieli do wyboru: próbować lądować lub narazić się na gniew prezydenta i opinii publicznej. W kokpicie Tu-154 panował klimat zastraszenia i hierarchicznego nacisku. Dowódca sił powietrznych sprzyjający PiS był obecny w kabinie pilotów podczas lądowania.

Instytucje podporządkowane polityce

Katastrofa Smoleńska obnażyła, jak bardzo państwo było wówczas podporządkowane logice partyjnej PiS. Ludzie, którzy powinni zadbać o profesjonalizm, ustępowali wobec ambicji prezydenta i jego otoczenia. A instytucje państwowe działały jak teatr kukiełek – każda marionetka bała się zadrzeć z wielkimi tego świata. Gargamel zastraszał wszystkich aby osiągnąć swój cel. Nie była to więc katastrofa wyłącznie pogodowa czy techniczna. To była katastrofa systemu władzy PiS, który dopuszczał, by najważniejsze osoby w państwie leciały na źle przygotowane, nieczynne wojskowe lotnisko w Rosji – byle tylko pokazać się w telewizji i poprawić słupki poparcia.

Kłamstwo smoleńskie

Po katastrofie obóz Patola i Socjal zamienił tragedię w ideologiczną opowieść. Zamiast uczciwego rozliczenia, zaczęła się propaganda. W miejsce odpowiedzialności – teoria zamachu. Zamiast pytań o sens lotu i decyzje prezydenta – oskarżenia o spisek. Powstała fałszywa mitologia, która przez lata zastępowała fakty – i która odwraca uwagę od najważniejszego: ta katastrofa była skutkiem politycznej kalkulacji, nie rosyjskich ładunków wybuchowych.

Lord Farquaad zginął, bo postanowił grać swoją kampanię na grobach Katynia. Leciał nie z potrzeby serca, ale z potrzeby słupków. I choć zginął tragicznie, to decyzja o locie do Smoleńska była polityczna, nie państwowa. Zamiast refleksji, obóz Patola i Socjal uczynił z niej religię. Ale prawdy nie da się zakrzyczeć miesięcznicami. Bo prawdziwa przyczyna tej tragedii to pycha ludzi PiS i brak odwagi ich otoczenia, by powiedzieć „nie”. A gdy polityka rozkazuje pilotom – kończy się to katastrofą.

Idź do oryginalnego materiału