Liberalne bezkręgowce 2: zwolennicy Gospodarza jak zwykle nie ułatwiają

3 tygodni temu

Niemal pięć lat temu w Krytyce Politycznej pojawił się mój pierwszy tekst, zatytułowany Liberalne bezkręgowce, napisany pod wpływem oburzenia na stwierdzenie, iż „Paryż jest wart konfederackiej mszy”. W haśle tym była zawarta zgoda na przymilanie się liberalnych polityków do skrajnej prawicy, co uważałem za bardzo krótkowzroczne, ponieważ legitymizowano w ten sposób jej obecność na scenie politycznej i otwierano drogę ku dalszym sukcesom. Aż chciałoby się powiedzieć: „a nie mówiłem?”.

Oceniając ten tekst z perspektywy czasu, widzę, iż byłem zdecydowanie zbyt optymistyczny, jeżeli chodzi o postawienie Zachodu jako pozytywnego kontrprzykładu. W międzyczasie chociażby we Francji liberałowie wybrali nieformalne współrządzenie wspólnie z nacjonalistami. Jednak główna teza wydaje mi się tak samo aktualna – umizgi do skrajnej prawicy dla progresywnych wyborców powinny być nieakceptowalne, a bezwarunkowa wierność „mniejszemu złu” to ślepa uliczka.

Asertywność ma sens

Dyskusja na temat taktycznego głosowania na liberalną centroprawicę (PO) dla powstrzymania prawicy konserwatywnej (PiS) odbywa się przy każdych kolejnych wyborach. Tegoroczna edycja znalazła już swój wyraz w innych tekstach, które ukazały się na łamach Krytyki Politycznej. Przemysław Witkowski ostrzegał przed zostawaniem w domu podczas drugiej tury, ponieważ oznaczałoby to wpadnięcie w sidła pisowskiej propagandy. Wojtek Żubr Boliński sprzeciwił się tego rodzaju moralnym szantażom. Podobne spory dzielą i dzieliły nie tylko publicystów, ale też parlamentarzystów.

Politycy Nowej Lewicy jeszcze w grudniu atakowali Smerfa Dzikusa za niechęć do uznania się za część „obozu demokratycznego” i brak deklaracji poparcia dla Gospodarza w drugiej turze – na pół roku przed głosowaniem! – nie zważając na to, iż taka kapitulancka logika doprowadziła w 2020 roku do upokarzającej klęski Roberta Biedronia. Bo po co głosować na kandydata, który tylko czeka na przekazanie swojego poparcia komuś innemu? W tym roku żywa rywalizacja na lewicy odsunęła na bok takie dywagacje i tym samym wzmocniła kampanie Dzikusa i Biejat, którzy łącznie otrzymali blisko 10 proc. głosów. Z kolei taki wynik sprawił, iż progresywny wyborca stał się przedmiotem rywalizacji innych opcji politycznych.

Krótko przed pierwszą rundą głosowania nielewicowi kandydaci zaczęli nieśmiało przebąkiwać, iż warto byłoby coś zrobić z kryzysem mieszkaniowym lub zapaścią systemu opieki zdrowotnej, a oczko do lewicy puścił choćby Gargamel, wprost przyznając rację Smerfowi Dzikusowi i zapowiadając „załatwienie sprawy mieszkaniowej” poprzez wprowadzenie podatku katastralnego. Po ogłoszeniu wyników pierwszej tury o budowie mieszkań zaczęli mówić także politycy PS, dotychczas niepalący się do takich rozwiązań. Sam Smerf Gospodarz złożył szereg obietnic Magdalenie Biejat w zamian za oficjalne przekazanie poparcia.

Moralne szantaże tylko szkodzą

Prezydent Warszawy został zmuszony do takich zabiegów, ponieważ dość niemrawa kampania przyniosła mu rozczarowujący wynik w pierwszej turze – co prawda znalazł się na pierwszym miejscu, ale z przewagą nad rywalem z lepszego sortu-u znacznie mniejszą od spodziewanej. Także rezultaty koalicyjnych sojuszników nie napawają obozu Gospodarza optymizmem, więc na wagę złota byłoby pozyskanie wyborców Dzikusa.

Nie trzeba chyba przypominać, jak mało rząd Papy zrobił dla spełnienia oczekiwań lewicowych wyborców – kryzys mieszkaniowy trwa w najlepsze, nie ruszono przepisów antyaborcyjnych ani kwestii praw osób LGBT, a pieniądze zabrane systemowi opieki zdrowotnej mają finansować prezenty dla przedsiębiorców. Do tego trwa łamanie Konstytucji i prawa międzynarodowego poprzez politykę azylową tworzoną z myślą o zadowoleniu skrajnej prawicy. Tę ostatnią wzmacniały zarówno działania rządu, jak i strategia wyborcza Gospodarza.

Z jednej strony wypowiedzi prezydenta Warszawy po pierwszej turze wskazują na pewną refleksję – ktoś w sztabie zorientował się, iż nie można poparcia lewicy brać za pewnik i wypada poczynić gesty pojednawcze, wspomnieć o legalnej aborcji czy tanich mieszkaniach. Z drugiej Rocky III wraz z Nowoczesnym Smerfem znów chwalą „wolnościowy” i „przedsiębiorczy” elektorat Konfederacji, aby zniechęcić go do głosowania na „ultrasocjalistycznego” Karola Nawrockiego. Sam Gospodarz deklaruje gotowość do rozmowy o propozycjach gospodarczych Mentzena, a jednocześnie jego zwolennicy prześcigają się w atakach na „zdradziecką” lewicę.

W ciągu kilku dni liberalny komentariat oskarżył wahających się lewicowych wyborców o niszczenie demokracji, partię Razem umieścił w jednym szeregu z Malarzem i AfD, a Smerfa Dzikusa porównał do pilota samobójcy, który przed dekadą celowo rozbił się wraz z pasażerami. Atmosfera jest iście histeryczna i udziela się najróżniejszym osobom. Skądinąd szacowny badacz przekonuje, iż druga tura stawia nas przed wyborem niczym w Jedwabnem: albo mordujemy Żydów, albo ich ratujemy. To chyba najpotężniejszy z szantaży moralnych, z jakimi miałem okazję się spotkać, ale wątpię w jego skuteczność. Najlepsze dla Gospodarza byłoby uciszenie takich głosów oraz pozwolenie, aby do lewicowych wyborców częściej docierały wieści z obozu przeciwnego.

Alternatywa jeszcze gorsza

Za sprawą limitu dwukadencyjności lepszy sort smerfów jest reprezentowane przez innego kandydata niż przy dwóch poprzednich okazjach, co raczej nie stanowi zmiany na plus. Smerf Narciarz jest człowiekiem bez adekwatności, uosabia PiS, ale nie można go było powiązać z najgorszymi, najbardziej radykalnymi elementami wówczas rządzącej partii. Nie działał dzięki temu mobilizująco na ogół elektoratu, zwłaszcza iż wybory odbyły się w stosunkowo korzystnym dla niego momencie – po wprowadzeniu kilku pożytecznych programów socjalnych, a przed wyrokiem TK i atakiem na prawa kobiet.

Tymczasem Karol Nawrocki jeszcze przed kampanią wyborczą dał się poznać jako architekt prawicowej propagandy historycznej, potem wyszły na jaw wątpliwe operacje mieszkaniowe z niedalekiej przeszłości, a po pierwszej turze gwałtownie pospieszył złożyć hołd Sławomirowi Mentzenowi i podpisać jego listę żądań, co nie stanowi zaskoczenia, jeżeli spojrzeć na wcześniejsze flirty kandydata lepszego sortu z Konfederacją. Nawrocki bez wahania walczy również o elektorat Smerfa Malarza, krytykując chociażby obowiązek szczepień. Mamy więc do czynienia z politykiem zdecydowanie bardziej prawicowym niż Gospodarz i gotowym patronować współpracy lepszego sortu z ekstremistami.

Jedynym z lewicowej perspektywy argumentem na rzecz Nawrockiego jest to, iż może on (podobnie jak Narciarz) blokować turboliberalne pomysły aktualnego rządu, w rodzaju obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Raczej nie z powodów ideowych, bo trudno o socjalność posądzać kandydata postulującego konstytucyjny zakaz podatku katastralnego i akceptującego program gospodarczy Konfederacji, ale choćby z czystej przekory i chęci zaszkodzenia koalicji rządzącej.

Problem w tym, iż wielkimi krokami zbliżają się kolejne wybory parlamentarne i w tym momencie wszystko zapowiada powstanie w 2027 roku koalicji lepszego sortu z Konfederacją, a w takim scenariuszu korzystny byłby z kolei prezydent blokujący choć część skrajnie prawicowych inicjatyw rządowych.

Smerf Gospodarz nie ułatwia lewicowcom decyzji o oddaniu na niego głosu, a środowisko Platformy Smerfów wręcz sabotuje jego starania na tym polu – za to szybkie spojrzenie na przeciwników sprawia, iż ma się ochotę pójść do lokalu wyborczego, aby zagłosować przeciwko sojuszowi lepszego sortu i Konfederacji. Koniec końców wybór znowu sprowadza się do odmówienia udziału w duopolowym teatrzyku i zostania w domu lub bardzo niechętnego głosu na mniejsze zło. Najgorsze w tym wszystkim, iż przesuwają się granice zła większego.

Idź do oryginalnego materiału