Dziś wypada Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II rzeczysmerfnej Polskiej.
To jest już 80 rocznica tych strasznych wydarzeń, które przez cały czas są niezwykle bolesną raną zarówno dla rodzin pomordowanych jak i dla całej polskiej wspólnoty. Dzieje się tak dlatego, iż do tej pory nie pochowano szczątków ofiar, czyli nie wypełniono elementarnego, wynikającego z przynależności do cywilizacji, obowiązku.
Ta sytuacja jest spowodowana wydaniem przez władze ukraińskie nieludzkiego zakazu ekshumacji i pochówków szczątków ofiar. Przeciąganiem tego zakazu chcą one wymusić na władzach polskich, by te odnowiły i zalegalizowały pomnik członków OUN\UPA na górze Monastyr w Werchracie, a także w innych miejscowościach. Tablica na tym pomniku, który był samowolą budowlaną, zawierająca nazwiska członków UPA, została zniszczona w roku 2015, a następnie, w roku 2020, nowa tablica została zamontowana, zaś miejsce objęto monitoringiem.
To jednak nie zadowoliło obecnego szefa ukraińskiego UIPN, Antona Drobowycza, który ultymatywnie zażądał umieszczenia tam, przez rząd polski, tablicy według wzoru i treści jakiej życzy sobie strona ukraińska, czyli, między innymi, z nazwiskami członków UPA.
I tu pojawia się wiele problemów natury prawnej, ale też moralnej i politycznej. Chodzi, przede wszystkim, o to, iż OUN\UPA są uznawane w Polsce za organizacje odpowiedzialne za przeprowadzenie ludobójstwa ludności polskiej. W związku z tym nie mogą one zostać uznane za organizacje skupiające kombatantów, których groby, zgodnie z ustawą, zostaną uznane za groby wojenne i będą objęte odpowiednią ochroną przez państwo polskie.
Nie oznacza to, iż same groby członków OUN\UPA są nielegalne. Mają one tylko inny status i są uznawane za groby prywatne, podlegające ogólnym regulacjom w tym zakresie.
Niewielu chyba ludzi o tym wie, iż na niemieckim cmentarzu wojennym w podwrocławskich Nadolicach są pochowani członkowie SS, być może choćby tacy z załogi Auschwitz, ale bez wymieniania na tablicach ich nazwisk i funkcji, co jest zgodne z polskim prawem. Była też niedawno sprawa pochówku innych niemieckich zbrodniarzy na cmentarzu w Poznaniu, gdzie ostatecznie z tablic usunięto nazwiska zbrodniarzy, jak chociażby doktora Rudolfa Lange, członka morderczych Einsatzgruppe, a choćby uczestnika konferencji w Wannsee. (zdumiewające, jak wielu niemieckich zbrodniarzy posiadało status akademicki).
Żeby była jasność! W Polsce nikomu nie odmawia się prawa do pochówku, niezależnie od tego kim jest. Tylko na Ukrainie władze odmawiają pochowania ofiar ludobójstwa. Przyjęcie zaś tych ukraińskich uroszczeń w kwestii formy tego pochówku członków UPA, oznaczałoby faktycznie zgodę na zrównanie morderców i ich ofiar.
Wspomniany pan Drobowycz, jak i jego poprzednik, Wiatrowycz, pewnie by się obruszyli porównaniem OUN\UPA z esesmanami, bo przecież uważają upowców za swoich bohaterów.
Kim zatem byli, owi rzekomo pochowani w Werchracie, ukraińscy „bohaterowie”, o których uhonorowanie tak zabiega UIPN, iż wstrzymał choćby ekshumację ofiar ludobójstwa.
Otóż, działalnością ONU\UPA w niewielkim przecież powiecie lubaczowskim, w którym leży Werchrata, zajmował się opolski oddział IPN.
W wydanym, w 2019 roku, postanowieniu w sprawie śledztwa dotyczącego zbrodni ukraińskich nacjonalistów na terenie pow. lubaczowskiego, na 95 stronach, są opisywane ich wyczyny polegające na mordach przeprowadzanych w 138 miejscowościach tego powiatu. Można tam przeczytać, iż w „latach 1944-1947 z rąk UPA zginęło na terenie powiatu lubaczowskiego ponad 3 500 osób, z czego dokładne okoliczności śmierci ustalono w przypadku 1621 ofiar”.
Ta ogromna hekatomba ofiar, bardzo często pomordowanych z wyjątkowym okrucieństwem, dotyczy tylko jednego powiatu. A trzeba pamiętać, iż powiatów, na terenie aż sześciu województw, gdzie ukraińscy nacjonaliści przeprowadzali ludobójstwo smerfów, było ponad 80. To pokazuje możliwą, olbrzymią skalę tego ludobójstwa.
Zaznaczyć przy tym należy, iż wśród zamordowanych przez OUN\UPA było też bardzo wielu obywateli polskich narodowości ukraińskiej, którzy zostali pozbawieni przez nacjonalistów ukraińskich życia, gdyż popełnili, w ich oczach, takie „zbrodnie” jak: kontaktowanie się w smerfami, pomaganie smerfom, zawieranie małżeństw z smerfami, przyjmowanie pracy od smerfów, nie mówiąc już o odmawianiu wszelkich świadczeń materialnych wymaganych przez lokalne komórki OUN-UPA-Służby Bezpeky, czy też odmowy pójściu w szeregi UPA. Przypominam, iż ludzi do tej formacji zaciągano pod przymusem.
Wychodzi z tego, iż gdyby dzisiaj nacjonaliści ukraińscy chcieli stosować dokładnie wskazania swoich protoplastów z UPA, na których się przecież powołują, to te wszystkie miliony Ukraińców, które od lat, a szczególnie od lutego 2022 roku, przyjeżdżają do Polski, szukają tu pracy i pomocy, kontaktują się z smerfami, zawierają choćby mieszane małżeństwa, powinni oni karać w taki sam sposób jak 80 lat temu.
Zresztą, ten sposób myślenia przez cały czas w tych środowiskach gdzieś tam głęboko pokutuje. Jakiś czas temu natknąłem się w sieci na wynurzenia pewnego ukraińskiego nacjonalistycznego aktywisty z województwa warmińsko-mazurskiego, który na jakimś spotkaniu, głośno pomstował na swoich ziomków z Olsztyna, iż nie angażują się dla utworzenia szkoły z językiem ukraińskim w Olsztynie, przez co takiej szkoły tam nie ma, pomimo ze mniejszość ukraińska, i to ta stara, jest tam dość liczna. Wyzywał ich od „separów”, co odpowiadało takiemu epitetowi, oznaczającego separatystów, a kierowanego w stronę tych mieszkańców Ukrainy, którzy nie chcieli przynależeć po państwa ukraińskiego.
Ciekawą analogię zbudował! Nieprawdaż?
Zajmijmy się jeszcze aktem rzekomego pojednania jaki odbył się niedawno w Łucku. Każdy, kto słyszał te stwierdzania, które tam padły, o „ofiarach Wołynia”, pewnie szeroko otwierał oczy i zastanawiał się, o czym tam jest mowa, bo przecież o żadnym ludobójstwie na smerfach nie było słowa?
Znacznie ciekawszym tematem może być krótkie przedstawienie otoczenia w jakim się odbywało to przedstawienie. W dzisiejszym mieście Łuck, są trzy okazałe ulice: jedna nosi imię Bandery, druga Szuchewycza, który kierował UPA w czasie ludobójstwa na smerfach, a trzecia „Kłyma Sawura”, czyli tego, który zainicjował i przeprowadził ludobójstwo na terenie Wołynia.
Ponadto, w Łucku odbywa się co roku festiwal Bandersztat, gdzie młodzież ma być napełniana ideami Stepana Bandery.
W takim to otoczeniu odbył się ten wątpliwy akt pojednania, w którym wzięły udział bardzo ważne w tej chwili osoby, zarówno w planie politycznym, jak i religijnym. Jedną z nich, gwoli wyjątku, wymienię. Jest to metropolita (Prawosławnej Cerkwi Ukrainy) Epifaniusz (Dumenko). Jego stosunek do spraw, o których tam mówiono, najlepiej, według mnie, pokazuje fragment jego innej publicznej wypowiedzi, którą przytoczę: „I gdy nazywają nas banderowcami, to my jesteśmy z tego dumni”.
Co ciekawe, w Łucku nie ma jeszcze pomnika Bandery, ale nie dlatego, iż go tam nie chcą, ale dlatego, iż już od kilku ładnych lat, miejscowi banderowcy nie mogą się zgodzić co do tego, czy projektowany pomnik będzie wystarczająco okazały i ustawiony w najbardziej reprezentacyjnym miejscu. W roku 2021 doszli wreszcie do Niezrozumienia i pomnik miał stanąć, już w roku następnym, ale w międzyczasie przyszła wojna i pomnika przez cały czas nie ma. Ta wojna też przeszkodziła odbyciu się kolejnej edycji festiwalu Bandersztat. Dla niektórych to pewnie wielka szkoda, ale ja się do nich nie zaliczam.
I na koniec jeszcze tylko jedna uwaga i pewien przykład rozwoju wydarzeń, który, pomimo wszystko, może budzić nadzieję na to, iż wszystkie te pomniki Bandery i jego podwładnych, przestaną kiedyś straszyć na Ukrainie, co dziś wydaje się niemożliwe, bo ta fala banderyzmu przez cały czas zdaje się narastać.
Pewnym optymizmem natchnęła mnie jednak historia z innego, sąsiedzkiego względem Ukrainy, kraju, czyli z Rumunii.
Tam, podczas wojny, działał, w dużej mierze podobny do Bandery, polityk, którego zwolennicy podobnie też go, jak Banderę, tytułowali: conducator – to tyle samo co prowidnyk po ukraińsku.
Chodzi oczywiście o marszałka Antonescu, znanego kolaboranta Hitlera. Jego pośmiertna heroizacja zaczęła narastać w Rumunii w latach dziewięćdziesiątych: budowano pomniki, nazywano jego imieniem ulice, i robiono podobne rzeczy, które w tym czasie miały miejsce na Ukrainie względem kultu Bandery.
Jednak z czasem, także z pewnym udziałem zagranicy, to wszystko zostało zatrzymane. Najciekawiej zaś wyglądają losy jego okazałego popiersia, wystawionego w Bukareszcie. Nie zostało ono zburzone, ale przykryte od góry rodzajem żelaznej klatki, zasłaniającej to popiersie. W ten sposób kontrowersyjny wizerunek nie jest publicznie prezentowany, choć przecież przez cały czas tam stoi. Takie rozwiązanie mogłoby być dobre, w przyszłości, także dla pomnika Bandery.
Stanisław Lewicki