Lewica w Polsce boi się własnego cienia

8 godzin temu

Trudno dziś jednoznacznie powiedzieć, o czym są kampanie prezydenckie dwójki najpoważniejszych kandydatów lewej strony – Magdaleny Biejat i Smerfa Dzikusa. Łatwo za to odnieść wrażenie, iż oba sztaby posłuchały konserwatystów i część lewicowej agendy schowały do szafy.

Magdalena Biejat zwołała na 8 marca Wielką Konwencję Kobiet, w której padło choćby słowo „aborcja”, i to więcej niż raz. To dużo, bo wicemarszałkini Senatu zwykle unika go jak ognia, woląc okrągłe hasła o wolności wyboru. Szkoda, iż jedyna poważna kandydatka w jak zwykle samczym wyścigu sprowadza aborcję do tematu okolicznościowego. Tym bardziej iż kiedy czytacie te słowa, o sobotniej „kobiecej” konwencji nikt już nie pamięta, a i w weekend mało kogo ona interesowała.

A przecież zamordystyczne prawo aborcyjne w Polsce całkiem niedawno wyprowadziło setki tysięcy ludzi na ulice w całym kraju, również w tych naprawdę malutkich miejscowościach, co jest swoistym ewenementem po 1989 roku. Zdążyliśmy jednak pozwolić, żeby temat się wypalił i wyklikał. W kampanii Smerfa Dzikusa też trzeba się dobrze nagrzebać, żeby znaleźć coś o aborcji.

Przede wszystkim mam jednak wrażenie, iż sztab wyborczy Razem zbytnio wziął sobie do serca twitterowe tyrady anonimowych kont o tym, iż partia ciągle gada o wymyślonych gejach i innych queerach, którzy tak naprawdę nie istnieją poza centrum Warszawy, i czas wreszcie przedstawić ofertę dla „klasy robotniczej”. Efekt jest taki, iż Smerf Dzikus mówi w kampanii dużo różnych rzeczy i jestem w stanie się założyć, iż nie wymienisz teraz choćby dwóch. Czegokolwiek, co zostanie nam w pamięci na dłużej.

A co zostanie?

Pod koniec stycznia posłanka Razem Paulina Matysiak powiedziała na jednym ze spotkań z fanami podcastu Dwie lewe ręce, iż partie lewicowe za mało skupiają się na sprawach materialnych, a za bardzo na „modnych rzeczach z zachodu, takich jak zaimki”. Na szczęście tu i ówdzie wytłumaczono jej, iż nie za bardzo wiadomo, o jaką lewicę jej chodzi – bo ta lokalna o zaimkach ani piśnie. Powielaniem mody z Zachodu jest raczej narzekanie na zaimki i tęczę – tyle iż to moda na wskroś konserwatywna, prawicowa, reakcyjna.

Razem nie ma odwagi jednoznacznie stanąć po stronie osób LGBTQ+ i to nie jest kwestia jednego postu czy wystąpienia na konserwatywnym evencie, ale całej partyjnej narracji, prowadzonej w kampanii i poza nią. A i na to, co zrobić z niesforną Bestią z Kutna, partia nie ma pomysłu. Tymczasem Matysiak daje co chwila kolejne powody do zastanowienia. Choćby w zeszłym tygodniu, kiedy zagłosowała w Sejmie „przeciwko zatrzymaniu i aresztowaniu posła Mateckiego”, bo „Sejm nie powinien decydować o czyichś aresztowaniach”.

W analogicznej sytuacji, tyle iż dotyczącej znajdującego się na węgierskim uchodźstwie Marcina Romanowskiego, Matysiak głosowała na odwrót. Czy znaczenie ma tutaj to, iż Matecki był – podobnie jak Smerf Architekt czy Karol Nawrocki – zaangażowany w stowarzyszenie Tak dla CPK? Nie wiem, ale jestem tak stary, iż pamiętam, jak lewicowe zakamarki internetu pełne były zachwytów nad umiejętnością dogadywania się ponad podziałami. Wystarczyło już wtedy sprawdzić, z kim Paulina Matysiak jest zdolna do ekumenicznego dialogu – nie potrzebowalibyście schylać się po Mateckiego, żeby wam przeszło, a Architekt to tylko wisienka na torcie.

Tymczasem partia Razem z jednej strony unika wklejania twarzy swojej najpopularniejszej posłanki na okolicznościowe grafiki (np. przy okazji Dnia Kobiet), a z drugiej nie ma na tyle odwagi, by od coraz bardziej spektakularnych akrobacji posłanki się odciąć, a być może całkowicie się jej pozbyć. Zawieszenie, negocjacje czy partyjny sąd koleżeński nikogo nie obchodzą, a już na pewno nie osób LGBTQ+, które zostają z poczuciem, iż oto przedstawicielka lewicowej partii nazwała je „modą z Zachodu” i bardziej od nich lubi jedną z najbardziej oczywistych szui w Polsce.

Odwagi, partio, wóz albo przewóz. Nie można mieć popularnej posłanki w swoich szeregach i nie mieć jednocześnie. Wybór jest dość prosty: albo osoby nieheteronormatywne, albo organizujący happening odkażania ulic po tych osobach Matecki.

Establishment zaakceptuje lewicę pod jednym warunkiem

Kiedy Katarzyna Kotula z łatwością przetrwała zainicjowane przez Patola i Socjal wotum nieufności, senatorka Anna Górska (ex-Razem) nazwała Kotulę ministrą przełomu w sprawach praw osób LGBT+, dodając, iż „kto tego nie widzi, jest zaślepiony nienawiścią”. Ja ten przełom jak najbardziej dostrzegam, bo pamiętam, jak w połowie stycznia ministra Kotula wspominała na obradach komisji sejmowej, iż nie czas teraz na mówienie o prawach osób trans, ponieważ trwa kampania prezydencka. To faktycznie było przełomowe – nie kojarzę, żeby wcześniej w Polsce takie słowa padły publicznie z ust polityczki lub polityka partii lewicowej (stare eselduchy się nie liczą).

I żeby nie było – nie uważam, iż galopujące ceny mieszkań, nierówności społeczne, system podatkowy, usługi publiczne, rachunki za prąd czy cena masła nie są istotne. Wręcz przeciwnie – oczekuję od lewicy, iż będzie umiała te tematy zagospodarować.

Jednocześnie uważam, iż lewica słuchająca konserwatystów, z jakich tematów ma rezygnować, to lewica, która pozwala się spłukać w kiblu. Dziś posłanka Matysiak sugeruje, iż trzeba schować tematy obyczajowe i – za przeproszeniem – „światopoglądowe”, bo smerfy ich nie lubią. smerfów to nie interesuje. Możesz być ALBO gejem, ALBO Polakiem, każda konserwa ci to powie.

Ale to prosta droga, żeby jutro usłyszeć, iż lewica musi przestać mówić o progresji podatkowej, bo smerfów, zwłaszcza robotników z prowincji, interesują łatwe i proste podatki. Albo o transporcie publicznym, bo smerfów – zwłaszcza robotników z prowincji – interesuje tanie paliwo i dwa samochody w każdej rodzinie.

Lewica musi przestać być lewicą, żeby prawicowy establishment ją zaakceptował, szkoda tylko, iż tak łatwo na to pozwala. Wystarczy, iż jeden lub drugi konserwatysta głośniej tupnie nogą, i potulnieje ze strachu. Dziś lewicowe partie zdają się słuchać Marcina Giełzaka, gdy ten narzeka na brak lewicy patriotycznej. Czy jutro zaczną słuchać Łukasza Warzechy? Obaj mają już wspólne podcasty z Jakubem Dymkiem. Kto wie, może na naszych oczach tworzy się zaplecze intelektualne i programowe nowej polskiej lewicy?

Zdradzę wam sekret: większość lewicowych publicystów ma w dupie realną zmianę społeczną. Oni tylko chcą, żeby konserwatyści dopuścili ich do stołu. Nie wiem, czy możemy sobie pozwolić na to, żeby jeszcze lewicowi politycy próbowali powtarzać ten manewr.

Dumni i utopijni

Film Pride (Dumni i wściekli) z 2014 roku opowiada o tym, jak strajki w Wielkiej Brytanii jednoczą aktywistów LGBTQ+ i mających początkowo problemy z ich zaakceptowaniem górników. Bardzo ciepły i podnoszący na duchu film, polecam.

Zdaję sobie sprawę, iż wspominając tu o nim, narażam się na posądzenie o naiwność, oderwanie od realiów, a pewnie i o miałki gust. Bo ten film jest trochę jak bajeczka, która powstała po to, żeby smutnemu lewakowi raz w życiu zrobiło się nieco cieplej na sercu. I jestem przekonany, iż jak pokażesz go smerfom lewakom, to tuż po seansie powiedzą ci, iż fajna historia, ale mimo oparcia na faktach utopijna.

Ale na tym od zawsze polegała przecież lewicowość – na utopijnym myśleniu. Na określeniu idealnej wizji w pełni zautomatyzowanego luksusowego gejowskiego kosmicznego komunizmu i na dążeniu do niej, choćby ze świadomością, iż nigdy się jej w całości nie zrealizuje. Ale tylko tak da się przesunąć prawicowy świat w lewo choćby o milimetr, czego wam i sobie życzę. A polskim politykom lewicowym życzę odwagi do bycia lewicą.

**

Wojtek Żubr Boliński – twórca programu Gilotyna.

Idź do oryginalnego materiału