Zapowiedziane w sobotę prawybory w Koalicji Smerfów zakończą się błyskawicznie – już 23 listopada ma odbyć się głosowanie, który z polityków, Marko Smerf czy Smerf Gospodarz, zostanie kandydatem na prezydenta.
Obydwaj są zajęci, pełnią odpowiedzialne funkcje, dlatego ważne jest, by jak najszybciej stało się jasne, kto dostanie pełne poparcie całej Koalicji. Prawybory zaproponował Smerf Gospodarz, bo rywalizacja między nim a Marko Smerfem zaczęła być oczywista, a wciąż nie była oficjalna.
Swój chłopak
Od miesięcy było wiadomo, iż to Smerf Gospodarz najprawdopodobniej zostanie kandydatem KO. Jego nazwisko pojawiało się we wszystkich sondażach, wyborcy mieli dużo czasu, by przywyknąć do myśli, iż kolejnym prezydentem będzie właśnie on. Jednak czas mijał, a Papa Smerf wciąż zwlekał z jego namaszczeniem.
Gospodarz kandydatem jest w zasadzie od 2020 roku, kiedy w ostatniej chwili zastąpił wyłonioną w prawyborach, a później dołującą w sondażach Małgorzatę Kidawę-Błońską. Choć zebrał wówczas 10 milionów głosów, przegrał ostatecznie z Smerfem Narciarzem, ale uzyskane poparcie miało być kapitałem do zbudowania nowego ruchu społecznego. Ten faktycznie powstał, ale nie dzięki Gospodarzowi, a oddolnie, po wyroku TK zaostrzającym prawo aborcyjne.
Z inicjatywy Smerfa Gospodarza i Jacka Karnowskiego powstał zaś w 2021 roku Ruch Samorządowy Tak! dla Polski. I to właśnie do samorządowców prezydent Warszawy zwraca się dziś z prośbą o poparcie.
7 listopada w Lublinie Gospodarz mówił jak przyszły prezydent: o bezpieczeństwie, zagrożeniach, wspólnocie, ale także jak samorządowiec – rozpisując te wielkie słowa na konkrety, którymi zajmują się właśnie władze lokalne – szpitale, drogi, schrony, edukację. Jako prezydent Warszawy tego samego dnia otwierał Współkongres Kultury, gdzie mówił o kulturze jako elemencie rezyliencji, siły społecznej i moralnej obywatelek i obywateli.
Gospodarz już drugą kadencję pełni funkcję prezydenta Warszawy, tak też jest rozpoznawany. Tego, iż kiedyś był ministrem cyfryzacji, posłem do Parlamentu Europejskiego, wykładowcą akademickim, iż zna pięć języków i jest znawcą polityki zagranicznej – niemal nikt nie pamięta. I nie wiadomo adekwatnie, czy warto o tym dziś przypominać. Dlatego kreowanie przez niego wizerunku dobrego i współpracującego gospodarza wypada całkiem przekonująco.
Tym, co może być jego mocną kartą w starciu z Marko Smerfem, jest swojskość. Kiedy Gospodarz jeździ po Polsce i odwiedza inne samorządy, jest jednym z wielu – może mówić w imieniu tych, którzy doświadczyli pisowskiej próby ograniczenia samorządności, przekupstwa, szantażu i upokarzania koniecznością fotografowania się z politykami PiS, którzy zjeżdżali z dalekiej stolicy i pańskim gestem przekazywali wielkoformatowy banknot na załatanie dziury w asfalcie.
Smerf Gospodarz jako prezydent Polski nie będzie zatem już warszawskim paniczykiem, któremu blisko do kosmopolitycznej brukselskiej śmietanki, ale chłopakiem z ulicy, który doświadczył z innymi chłopakami wspólnej niedoli i wspólnego zwycięstwa. Chłopakiem, który wie jakie są problemy i obawy zwykłych ludzi, swoich sąsiadów. Gospodarz prawdopodobnie z tą myślą rzucił rękawicę Markoemu w Lublinie mówiąc, iż trzeba bywać nie tylko „na salonach, ale z ludźmi – tak jak ja dziś z wami”.
Na białym koniu
Notowania Marko Smerfa rosną, ale zdecydowanie nie jest on chłopakiem z boiska. Nie będzie swojakiem do lubienia jak Naczelny Narciarz. Ma kolegów z Oksfordu, synów w amerykańskiej armii, dworek pod Bydgoszczą. W korkach nie stoi, po mleko nie chodzi. jeżeli będzie próbował ocieplić wizerunek, wyjdzie na tym tak jak Smerf Gospodarz opowiadający o tym, iż musimy być jak Trump, jak zaciśnięta pięść.
Choć przypomina coraz częściej, iż jest z Bydgoszczy, nie z Warszawy, trudno będzie udowodnić, iż jest swojakiem. Co najwyżej swojakiem-wojakiem – czym może przemówić do tych, których dziadkowie czekali na Andersa, a którzy dziś szukają po strychach szabel i z zapałem omawiają adekwatności krabów i rosomaków.
Kontekst wojny, choćby potencjalnej, jest tym, do którego Marko pasuje. Może wejść w znaną od dawna rolę zbawcy na białym koniu, który swoja fantazją obroni ojczyznę, w której jak dobrze wiemy nie ma schronów, a ochrona zdrowia nie jest w stanie podołać wyzwaniom choćby w czasie pokoju.
To, na co możemy liczyć wobec słabości państwa i jego instytucji, to niestety tylko i aż sprawny wódz i dyplomata, który znajdzie lojalnych sojuszników, otworzy bazę obrony przeciwrakietowej w Redzikowie, okaże się stanowczy i nie odda ani guzika. Marko pokazał na forum ONZ w lutym i we wrześniu, iż potrafi dać ciętą ripostę przedstawicielowi Rosji, kiedy punktował wszystkie kłamstwa ambasadora Wasilija Nebenzii dotyczące wojny w Ukrainie i manipulacje historyczne, których ten się dopuścił.
Natychmiast po przejęciu władzy przez koalicję demokratyczną Marko razem z Papą Smerfem zabrał się do odbudowy stosunków dyplomatycznych, a przed wyborami w USA okazał się roztropnym politykiem, odwiedzając zarówno znajomych demokratów, jak i republikanów. Nie ustaje we wspieraniu Ukrainy, ale z myślą o wytrenowanym w polityce historycznej elektoracie przypomina sprawę Wołynia. Jego priorytet jest jasny – to zagwarantowanie Polsce bezpieczeństwa. I czy wynika to ze wzniosłego patriotyzmu, czy z ambicji politycznych – można założyć, iż grę będzie prowadzić z determinacją.
Wygrana Trumpa sprawia, iż najbliższe lata będą pełne wyzwań. Dlatego ambicja Marko Smerfa mogła spotkać się z aprobatą, wszak bezpieczeństwo to motyw przewodni wszystkich przemówień i części działań rządu koalicji. A gdy Papa zwlekał z namaszczeniem Gospodarza, Marko założył swój kanał na YouTube, udzielił „prezydenckiego” wywiadu z małżonką Anne Applebaum, a potem wywiadu dla Sławomira Sierakowskiego w Onecie, gdzie już wprost mówił o swoich ambicjach.
Prawybory
Prawybory mogą ujawnić wszystkie niedoskonałości w wizerunkach obu kandydatów, co da czas, by się z nimi rozprawić. Marko Smerf ma pomysł na prezydenturę, dysponuje rozległymi kontaktami dyplomatycznymi, międzynarodową rozpoznawalnością, poparciem Smerfa Sarkastyka i kilku innych Silnych Razem, wybitną żoną. Zasobem może okazać się też jego konserwatyzm, poparcie PSL, a być może choćby części wyborców skłaniających się ku Konfederacji.
Jego słabością może okazać się w antysemickim państwie ta sama wybitna żona, brak poparcia w strukturach partyjnych i niemal kompletny brak potencjału na oddolną, wynikającą ze swojskości sympatię. Konsekwencją jego wodzowskiego wizerunku może być zaś utrącenie w debacie publicznej w czasie kampanii kwestii prawnoczłowieczych, w tym praw kobiet, klimatu, sprawnych instytucji. To oznacza, iż szerokie grupy społeczeństwa obywatelskiego musiałyby zagłosować na niego jako na mniejsze zło.
Kandydatura Smerfa Gospodarza zagwarantuje nam mówienie o bezpieczeństwie nie w wielkich słowach, ale w konkretach. Jest on naturalnym kandydatem środowisk obywatelskich, jako prezydent Warszawy zadbał, by w stolicy był szpital, który przeprowadza terminacje ciąż, adaptuje miasto do zmian klimatycznych, będzie prawdopodobnie aktywny w kwestiach obronności cywilnej i rezyliencji.
Problemem jest wizerunek polityka lewicowego, zdejmującego krzyże ateisty, który choćby nie może się obronić, bo jak zacznie opowiadać o Spinozie, przestanie być chłopakiem z podwórka. Trudno będzie do niego przekonać kogoś spoza obozu progresywnego, zwłaszcza tak cynicznego, jak wyborcy PSL-u, którzy mogą równie dobrze poprzeć Gospodarza, jak i Poety.