Koniuszewski: Śmierć inteligencji

myslpolska.info 2 miesięcy temu

Zacznijmy od wstępnych uściśleń. Zaznaczmy, iż chodzi o śmierć polskiej inteligencji, choć jej historyczny żywot wpisany jest w losy tej całej europejskiej formacji.

Jednak kluczowym pytaniem tematu jest zagadnienie, kiedy nastąpił jej ostateczny zgon? Czy miał on charakter nagły i niespodziewany? Czy może towarzyszyły jemu konwulsje, bóle i społeczne cierpienie? Do istoty tematu należy również rozważenie, czy było to skutkiem zjawisk naturalnych, a może spowodowane zostały zabójstwem albo jednak samobójstwem? Ujmując temat bez silenia się na wielkie słowa wypada zauważyć, iż polska inteligencja to ta część głównie naszej szlachty, która na skutek konsekwencji zjawisk społecznych już dalej nie mogła wyżyć z ziemi. Przeniosła się do naszych miast oraz miasteczek, zaczęła imać się wykonywania różnych wolnych zawodów, urzędników średniego szczebla, nauczycielskich powinności, począwszy od szkół wyższych aż po nauczanie elementarne. A iż społeczne zjawiska bywają dynamiczne, to i skład socjalny naszej inteligenckiej warstwy, także podlegał rytmom historii.

Do tej grupy szturmem wdzierali się chłopscy synowie, bo i w tej warstwie pojawiała się moda na tak zwane wykształcenie. Często lądowali w jej szeregach również przedstawiciele ziemiańskich albo mieszczańskich rodzin. Również wyemancypowani Żydzi nie gardzili wolnymi zawodami. I adekwatnie inteligencja była przez dwieście lat nośnikiem polskości, przeważnie jednak w chorobliwej mesjanistycznej wersji. Przez co też ponosiła największe ofiary aż do, zdawało się, jej grobu w wyniku powstania warszawskiego. Wydawało się, iż to już jej koniec, ale niezawodne włościaństwo chętnie wypełniło tę lukę swoimi synami. Także udział starozakonnych, którzy po drugiej wojnie chętnie gromadzili się w naszym kraju również był niemały. Doprowadziło to zresztą do konfliktu wewnątrz grupowego, znanego jako konflikt między żydami a chamami. Inteligencja rozpatrywana jako całość wciąż miała się dobrze. Ona bowiem nadawała ton naszemu całemu życiu kulturalno – społeczno – politycznemu. Nic adekwatnie nie zapowiadało nadchodzącego krachu. Społeczne uwarstwienie trwało bowiem w najlepsze…

A jednak! Przyszedł rok 1989 i kilka następnych. Polska zmieniła protektora. System nieefektywnego imperialnego nadzoru, anachroniczny i niewydajny został zastąpiony przez coś, co nazwano ogólnym mianem kapitalizmu. Zaczęły się bezlitosne czasy rewolucji bez rewolucji. Wszystko niepostrzeżenie zostało przeorane. Skutkiem tej wszechstronnej aneksji było między innymi bezklasowe społeczeństwo. Wreszcie spełniły się prognozy, a może i marzenia prominentnych marksistów. Zniknęły wówczas wszystkie warstwy. Chłopów zastąpili producenci i tak zwani farmerzy. Właścicieli fabryk oligarchowie. Zniknęły z gospodarczej mapy kraju wszelkie zakłady przemysłowe o dziewiętnastowiecznym jeszcze rodowodzie. Na ich miejscu stoją różne korporacyjne składnice. Okazało się, iż robotnicy jako socjalna wspólnota, także są zbędni. Odesłani zostali do lamusa historii. I choćby nie ma już smerfów, są obywatele. Kategoria prawna, nie zaś organiczna. Każdy stał się każdym. A o ile tak: wszyscy jesteśmy nikim. Jesteśmy po prostu ludźmi. Ale cóż to adekwatnie znaczy człowiek. Wielki nikt!

Antoni Koniuszewski

Fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 37-38 (8-15.09.2024)

Idź do oryginalnego materiału