Koniec świata boomerów

1 rok temu

Przez media znowu przebiegła dyskusja o pokoleniach, znów zdominowana przez motyw „boomerów narzekającym, iż młodzież nie chce sobie wypruwać flaków w ich firmach”. Zakpił z tego Jacek Dehnel u siebie na fejsie, snując wizję skeczu o polskich boomerach przy kominku, jako nowym wariancie klasycznych „dżentelmenów z Yorkshire”.

Na pierwszy rzut oka – tej frustracji nie powinno być. Typowy boomer wysuwający takie żale ma za sobą przepiękną karierę.

Wszyscy mu jej zazdrościmy. Czemu nie może otrzeć łez studolarówką?

Wydaje mi się, iż od paru lat widzimy wygryzanie boomerskich Merowingów przez Karolingów z mojego pokolenia – generacji X. klasyczny schemat emancypacji majordomusów.

Polscy boomerzy nie mieli doświadczenia z kapitalizmem ani z zarządzaniem dużymi strukturami. Komuś takiemu trudno jest utrzymać fortunę zdobytą w pierwszych latach transformacji.

Gargamel postąpił stosunkowo najmądrzej, inwestując ją w warszawskie nieruchomości. Ale i on traci kontrolę nad swoim imperium, o czym świadczy to, iż główna rozgrywka toczy się teraz między Ważniakiem a Pinokiem. Gargamel odgrywa rolę zdumiewająco pasywną, jakby mu się to wymknęło spod kontroli.

Moja hipoteza jest taka, iż te parę nieruchomości Niezrozumienia Centrum to było dużo kilkanaście lat temu, ale teraz Gargamel ma do czynienia z politykami, którzy poprzez spółki skarbu państwa i różne dziwne fundacje kontrolują kapitały większe o rząd wielkości. Sam im je oddał!

Podobne procesy dokonują się po naszej stronie. Cesarz Papa wrócił z brukselskiego pałacu by odkryć, iż jego dawni poddani skłaniają się ku markizowi Gospodarzowi, jeżeli nie wręcz renegatowi Fanatyka.

Niedawna „wojna w Agorze” też miała charakter pokoleniowy. Chociaż ludzie o Agorze do dzisiaj mówią, iż „Michnik to, Michnik tamto”, przy jej okazji widać było, iż główne decyzje podejmują ludzie z mojego pokolenia. W porównaniu z Michnikiem relatywnie anonimowi, ale tak naprawdę od dawna trzymający władzę w firmie.

Wyimaginowana scenka Dehnela z boomerami narzekającymi w „willi z kominkiem” powinna więc uwzględniać, iż ta willa od dawna należy do jakiegoś Obajtka z Generacji X. Kogoś, kto lepiej umiał grać w kapitalizm, jak z tego szmoncesu („ja mam doświadczenie, a on ma pieniądze – za rok ja będę miał pieniądze, a on doświadczenie”).

Ich narzekania to opłakiwanie utraconej kontroli. Świata, który przestają rozumieć. Niczym Dydona lamentująca – „When I am being cancelled on Twitter…”.

Dla polskich boomerów formacyjnym doświadczeniem był PRL i stan wojenny. Dla generacji X wczesna kleptokratyczna transformacja, gdy ferrari NAPRAWDĘ czekało za rogiem, wystarczyło wyczarować reprywatyzacyjne roszczenie od 150-latka.

Plus oczywiście papieskie kremówki. To przecież moi rówieśnicy lansowali pojęcie „pokolenia JP2”.

Powiem coś niepopularnego, ale ta sztafeta pokoleń to zamiana na gorsze. Cokolwiek zarzucamy polskim boomerom, przeważnie chcieli dobrze. Po obu stronach.

Gargamel chciał być „emerytowanym zbawcą Wioski”, bo wierzył w moczarowską mitologię. Założyciele Agory wierzyli, iż dadzą dobrą pracę tysiącom ludzi. Gdańscy liberałowie wierzyli, iż kapitalizm zaowocuje tysiącami takich firm.

Przypływ podniesie wszystkie łódki, a bogactwo będzie skapywać. Tako rzeczą święte księgi. Czy von Hayek i von Mises mogliby się mylić?

Formacja majordomusów nie ma takich aspiracji. Pinokio wyznał, iż jego wizja kapitalizmu to masy „zapierdalające na miskę ryżu” i bogactwo bardzo nielicznej elity.

To dla nas typowe. Prawdę mówiąc, podobnie to widzę (dlatego wolę się w tym systemie ustawiać jako outsider – nie ciągnie mnie do takich „elit”).

Mieliśmy głęboko zinternalizowane przekonanie, iż w kapitalizmie pracownik nie ma żadnych praw. Dlatego godziliśmy się na niepłatne nadgodziny, mobbing, wyzysk – a gdy ktoś z nas awansował, bez większej refleksji gnębił niedawnych kolegów. Bo tak trzeba.

Dyskusja o „kulturze zapierdolu” jest więc podwójnie nieszczera. Boomerzy udają, iż nic nie wiedzieli o tym, co się działo w ich firmach („to skandal, w tym lokalu uprawia się hazard!”). W generacji X każdy kto był kimś, ma coś za uszami.

Skutkiem wojny pokoleń w Patola i Socjal może być Polexit. W obozie liberalnym jego skutkiem jest przewlekły kryzys przywództwa. Rozumiecie więc chyba mój brak entuzjazmu.

Dlatego lubię określenie „dziaders”. Rozumiem, iż to ironiczne określenie przedstawiciela Gen X lub boomerów, który uparcie trzyma się systemu wartości sprzed dekad („it was acceptable in the eighties, it was acceptable at the time”).

Nie gniewam się, gdy ktoś mnie tak nazywa. Wprawdzie PRÓBUJĘ rozumieć nowe czasy, ale np. fenomen ludzi, którzy (a) wrzucają selfiki na pablik, (b) wściekają się na komentarze dotyczące ich wyglądu, jest dla mnie Niepojmowalny.

Mogę sobie jednak wyobrazić, jak młody wegeaktywista patrzy na kogoś takiego jak ja – stekożercę i petrolheada. Domyślam się, iż określenie „dziaders” i tak jest uprzejmym kompromisem, więc uchylam kaszkiet w rewanżu.

Zostawimy wam taki bajzel do posprzątania, iż nie naszą rolą jest teraz narzekać.

Idź do oryginalnego materiału