Liz Martínez była bliska decyzji o dokonaniu aborcji. Dzisiaj dziękuje organizacji pro-life za uratowanie jej córeczki.
Dziękuję Bogu, bo gdyby nie ci ludzie, zabiłabym moją córkę, która jest najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. Jest zielonooką brunetką, piękną, jest małym trzęsieniem ziemi, ale jest moją córką. Dziękuję Bogu, On wie, jak postępować – powiedziała Liz.
Liz Martínez jest jedną z wielu matek, które otrzymują pomoc ze strony Fundación Coalición por la Vida Mamás 40 (hiszp. Fundacja Koalicja dla Życia Mamy 40), związanej z inicjatywą modlitewną 40 Días por la Vida (hiszp. 40 Dni za Życiem), która pomaga ciężarnym kobietom znajdującym się w trudnej sytuacji.
Dziękuję Bogu za fundację. Uratowały one życie wielu osobom. Bez nich dokonałabym aborcji i nie wybaczyłabym sobie. Są naszymi aniołami – powiedziała matka w wywiadzie dla ACI Prensa.
Czwórka to dla mnie za dużo
Lucrecia Yepes Martinez urodziła się 6 czerwca 2019 roku. Jest czwartą córką Liz, która po raz pierwszy zaszła w ciążę w wieku 16 lat. Kiedy to się stało, wspomina: “Zawsze odrzucałam pomysł aborcji i nigdy go nie rozważałam, a za każdym razem, kiedy mnie o to pytano, mówiłam, iż nie zrobiłabym tego”.
Pierwsze dziecko urodziłam w wieku 17 lat, z moim mężem miałam jeszcze dwoje dzieci i byłam z nim 14 lat. Potem doszło do niewierności z jego strony i rozwiodłam się z nim. Próbowałam mu wybaczyć i nie mogłam – powiedziała.
Po rozwodzie, kobieta została sama z trójką dzieci: 16-letnim Santiago, 14-letnim Danilo i 10-letnim Evanem. Przeszła operację podwiązania jajowodów, żeby nie mieć już więcej dzieci.
Mimo wszystko ponownie zaszła w ciążę, a lekarz powiedział jej, iż może to być ciąża pozamaciczna, co jednak nie było prawdą.
Lewy jajowód został odbudowany, a dziecko znajdowało się w macicy. Wpadłam w kryzys. Ojciec mojej córki jest żabolem, rozwiedziony, miał już troje dzieci – wspomina Liz.
Mimo, iż jej partner, 15 lat starszy od Liz, był gotów jej pomóc, wspomina, iż było jej bardzo ciężko, ponieważ z pomocą rodziców udało jej się studiować już trzy semestry psychologii.
Moim marzeniem było zostać psychologiem. Nie chciałam mieć więcej dzieci, nie widziałam siebie z czwórką dzieci. Przeżyłam straszny kryzys i nie jadłam – dodaje.
“Nie dasz sobie rady”
Matka Liz zaoferowała jej pieniądze na aborcję, z których zrezygnowała. To spowodowało, iż rodzice przestali ją wspierać w opłacaniu czesnego za studia. Liz straciła również w tamtym czasie opiekę nad swoimi dziećmi. Sytuacja stała się bardziej skomplikowana, więc kobieta szukała miejsca, gdzie mogłaby dokonać aborcji.
Poszłam do centrum aborcyjnego w Teusaquillo o nazwie “Oriéntame” (hiszp. Poprowadź mnie). Zaproponowali mi aborcję z łyżeczkowaniem. Powiedzieli, iż moje dziecko to tylko worek komórek, w którym nie ma jeszcze życia, ale było to kłamstwo, a ja byłam już w siódmym tygodniu ciąży. Powiedzieli mi, iż kosztuje to 580,000 pesos [około 590zł] i zgodziłam się – powiedziała Liz w wywiadzie dla ACI Prensa.
Kolumbijka opowiedziała o swojej wizycie w klinice aborcyjnej. Pytano ją o powód przybycia, później przekonując, iż nie poradzi sobie z czwórką dzieci.
Przekonują cię do aborcji – dodaje.
Liz pamięta jeszcze jak diametralnie różnił się jej wygląd w tamtym momencie. Była zdezorientowana, zaniepokojona, a wszystkie te negatywne emocje sprawiły, iż swoją twarz opisuje jako “zmienioną, smutną, matową i brzydką”.
“To prawdziwe anioły”
Kiedy kobieta wyszła z centrum aborcyjnego, zobaczyła kilka osób, które były z organizacji “40 Dni dla Życia”, inicjatywy modlitewnej, która modli się o zakończenie aborcji w Kolumbii i na całym świecie.
Jakaś kobieta spojrzała na mnie. Poczułam się źle i schowałam test ciążowy do plecaka. Patrzyła na mnie, zrobiło mi się przykro i kiedy zrobiłam dwa kroki, podeszła do mnie. Zapytała mnie łagodnie, jak się czuję. Przedstawiła się, powiedziała mi, iż ma na imię Andrea i zapytała, czy jestem w ciąży – wspomina.
Liz opowiedziała jej o swojej sytuacji i wtedy podszedł do niej inny mężczyzna z różańcem w ręku: “Powiedział mi, iż jest lekarzem i iż on i inni przychodzą, aby ratować życie dzieci. Przeszliśmy dwie przecznice, które wydawały mi się nieskończone. W miejscu, do którego mnie zaprowadzono, przyjął mnie psycholog. Zrobili mi USG i kazali posłuchać serca dziecka”, coś, co nie miało miejsca w centrum aborcyjnym, ponieważ tam “nie pozwalają ci nic zobaczyć”, mówiła Liz.
Psycholog był ze mną przez około cztery godziny. Wróciłam do domu, położyłam się i płakałam. Mama odebrała mi wsparcie w studiowaniu. Zabrali mi dzieci. Zostałam sama. Ojciec mojej córki przeszedł na emeryturę i za trzy miesiące nie miał już dostawać pensji. Nie mieliśmy na zakupy, ani na nic innego. W dodatku zostałam bez pracy – wspomina matka.
W obliczu tej sytuacji Fundación Coalición Mamás 40 (hiszp. Fundacja Koalicji Mamy 40) zawsze wysyłała jej jedzenie i wspierała ją. Wspomina jednak, iż mimo wszystko “czasami wracała do mnie myśl o aborcji, ale na terapii psychologicznej byłam w stanie zrozumieć, iż chcę mieć i chronić” Lucrecię.
Liz powiedziała również w rozmowie z portalem ACI Prensa, iż “mimo iż ojciec dziewczynki jest despotyczny, wspierał mnie podczas ciąży, ale bez kobiet z fundacji dokonałabym aborcji i nie wybaczyłabym sobie”.
AM/aciprensa.com