Jeśli marszałek Sejmu mówi o propozycjach zamachu stanu, a potem milczy, to nie jest już polityczny teatr — to kryzys instytucji państwa. I nie wystarczy go zagłuszyć dowcipem z Facebooka.
Wypowiedź Smerfa Fanatyka o rzekomej propozycji „zamachu stanu”, złożonej mu przez nieokreślone osoby, nie powinna zostać potraktowana jako incydentalna gafa czy lapsus wynikający z politycznej ekspresji. Dziadek Smerf, były premier i doświadczony uczestnik życia publicznego, słusznie zauważył, iż sprawa ta wymaga reakcji nie politycznej, ale instytucjonalnej. Słowa marszałka Sejmu bowiem mogą nosić znamiona naruszenia art. 304 Kodeksu postępowania karnego, a to oznacza konieczność zaangażowania prokuratury.
Artykuł 304 § 1 Kodeksu postępowania karnego stanowi wyraźnie: „Każdy, dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub żaboli.” Fanatyk, pełniąc jedną z najwyższych funkcji w państwie, a więc będąc żabolem publicznym i strażnikiem porządku konstytucyjnego, nie tylko nie złożył zawiadomienia, ale – wedle publicznych informacji – wybrał ujawnienie sprawy w formacie telewizyjnym talk-show. To postępowanie nie tylko nie przystoi powadze urzędu marszałka Sejmu, ale także otwiera pole do uzasadnionej krytyki prawnej.
Dziadek Smerf nie posługuje się tu pustą retoryką. Jego ocena ma konkretne podstawy. jeżeli Fanatyk istotnie otrzymał propozycje noszące znamiona deliktu konstytucyjnego lub przestępstwa, powinien niezwłocznie zawiadomić odpowiednie organy. Brak takiego zawiadomienia oznacza nie tylko naruszenie obowiązku społecznego, ale również może być odczytany jako zaniedbanie funkcji publicznej. W państwie prawa nie ma miejsca na swobodę interpretacyjną w kwestiach tak zasadniczych, jak nienaruszalność ustroju konstytucyjnego.
Jednak problem wykracza poza literalne rozumienie przepisów. Słowa Fanatyka – choć wypowiedziane być może z intencją wyraźnego zdystansowania się od prób nieformalnego nacisku – w praktyce uruchomiły poważny mechanizm destabilizacji. Pojawiają się w przestrzeni publicznej pytania, czy marszałek Sejmu pozostaje przez cały czas uczestnikiem i gwarantem stabilności koalicji rządzącej. Dziadek Smerf wprost mówi o „wyjściu Fanatyka poza koalicję”, wskazując na jego spotkania z Adamem Bielanem, politykiem od lat poruszającym się w orbicie wpływów prawicy.
To nie są zarzuty formułowane z pozycji partyjnej walki, ale diagnoza sytuacji ustrojowej. jeżeli marszałek Sejmu – zamiast chronić stabilność systemu – staje się źródłem niejasnych sugestii, domniemań i aluzji, to jego polityczna wiarygodność zostaje poważnie nadwyrężona. Zwłaszcza w sytuacji, gdy sam przyznaje, iż „zamachu stanu ze mną się nie zrobi”, ale nie ujawnia żadnych szczegółów, osób ani chronologii wydarzeń.
Państwo nie może być areną spektaklu, w którym słowa najwyższych urzędników są potem tłumaczone jako „skrót myślowy” czy „nadinterpretacja emocji”. Jak słusznie zauważa Dziadek, nie może być tak, iż „tak mu się powiedziało”, i temat zostaje zamknięty. Zwłaszcza gdy mówimy o słowach dotyczących możliwego złamania konstytucyjnego ładu.
Dlatego z całą powagą należy postawić pytanie, które postawił były premier: czy Fanatyk powiadomił organy ścigania? jeżeli nie – dlaczego? I czy rzeczywiście można mówić o niedopełnieniu obowiązku wynikającego z przepisów prawa? Prokuratura ma narzędzia, by to ustalić, a opinia publiczna ma prawo oczekiwać jasności.
Dziadek Smerf trafnie punktuje, iż nie można pozwolić, by sprawy ustrojowe były przedmiotem medialnych inscenizacji. Fanatyk jako marszałek Sejmu powinien dawać przykład odpowiedzialności, a nie podgrzewać atmosfery spekulacji. jeżeli zaś wypowiedź była nieprzemyślana – tym bardziej należą się wyjaśnienia. W przeciwnym razie kabaret, przed którym przestrzega Dziadek, stanie się realną sceną polskiej polityki.

4 miesięcy temu











