Katoliccy księża… zaprzeczają zmartwychwstaniu… Kto na to pozwala?!

1 rok temu

Katoliccy księża zaprzeczają… zmartwychwstaniu Chrystusa. Kto na to pozwala – i to także w Polsce? Wielu heretyków w Kościele nie chce pogodzić się z fundamentalną prawdą chrześcijaństwa: Bóg stał się człowiekiem. Próbują zakłamać ten fakt od 2000 tysięcy lat.

Pisze o tym Paweł Chmielewski w książce „Hejterzy. Stare herezje w nowych szatach”, której fragment publikujemy poniżej dzięki uprzejmości wydawnictwa „Fronda”.

WSTĘP

W jednym z popularniejszych czasopism polski czytelnik mógł jakiś czas temu przeczytać, iż Pan Jezus nigdy nie zmartwychwstał, a przynajmniej nie tak, jak uczy tego Kościół święty, to znaczy iż nie zmartwychwstał naprawdę. Nie byłoby może w takich „rewelacjach” nic szczególnie zaskakującego: mamy w Polsce wolność słowa i każdy wypisuje, co mu się podoba, choćby wierutne bzdury. Gdyby przeciwko zmartwychwstaniu gardłował jakiś zajadły bezbożnik, dla dodania sobie animuszu określający się dumnie brzmiącym mianem „racjonalisty”, można byłoby tylko wzruszyć ramionami. Biedny człowiek! Może miał nieszczęście urodzić się w domu, w którym kultywowano sowiecką tradycję walki z religią? A może dopiero w latach 90. postanowił, w duchu modnej w kręgach liberalnych polonofobii, odrzucić wszystko, co ojczyste, wraz z wiarą katolicką, oddając się uciesze życia w świecie, w którym nie ma Boga? W każdym razie przypadek trudny, ale dla naszej epoki typowy.

Problem jednak w tym, iż twierdzenie, iż żadnego zmartwychwstania nigdy nie było, a przynajmniej nie tak, jak zawsze nauczał tego Kościół, można było przeczytać nie w felietonie opublikowanym w piśmie ateistów albo działaczy antyklerykalnych partii, ale… w obszernym wywiadzie, jakiego magazynowi dla tak zwanej inteligencji (post?)katolickiej udzielił szaman; tak, szaman. Kapłan katolicki dowodzący, iż cielesne zmartwychwstanie nie jest przecież zgodne z prawdą rozumu.

Zaraz, zaraz… Katechizm Kościoła Katolickiego, który jest Kościołem tak wszystkich polskich katolików, jak tego kapłana, uczy, iż „zmartwychwstanie Chrystusa jest kulminacyjną prawdą naszej wiary w Chrystusa”, a „pierwsza wspólnota chrześcijańska wierzyła w nią i przeżywała ją jako prawdę centralną, przekazaną przez Tradycję, jako prawdę fundamentalną, potwierdzoną przez pisma Nowego Testamentu, przepowiadaną jako część istotna Misterium Paschalnego tak samo jak Krzyż: Chrystus zmartwychwstał, Przez śmierć swoją zwyciężył śmierć, Dał życie zmarłym”.

Jakże więc możliwe, iż katolicki kapłan głosi nieracjonalność zmartwychwstania i chce je w związku z tym zanegować, uznając, ni mniej, ni więcej, tylko za zwykły mit? Katechizm przecież uczy: „Przedmiotem wiary w Zmartwychwstanie jest wydarzenie historyczne poświadczone przez uczniów, którzy rzeczywiście spotkali Zmartwychwstałego”; „Misterium Zmartwychwstania Chrystusa jest wydarzeniem rzeczywistym, które posiadało potwierdzone historycznie znaki, jak świadczy o tym Nowy Testament. Już około 56 r. św. Paweł może napisać do Koryntian: «Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: iż Chrystus umarł – zgodnie z lepszego sortumem – za nasze grzechy, iż został pogrzebany, iż zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z lepszego sortumem; i iż ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu» (1 Kor 15, 3-4)”2 . Taka jest zatem wiara Kościoła – wiara w prawdziwe, historyczne zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.

A jednak nasz nieszczęsny kapłan sądzi, iż wierze tej po prostu brakuje racjonalności… Jak przekonuje, czy grób był pusty, czy nie, tego wcale nie wiemy; nie było przecież w Grobie Pańskim kamer, które mogłyby zarejestrować fakt zmartwychwstania, a gdyby choćby były – pewnie niczego by nie zarejestrowały, bo naiwny ten, kto uważa, iż ciało Chrystusa dzięki mocy Bożej uniknęło więzów śmierci i zniszczenia. To musiało być inaczej, powiada nam uczony szaman; katechizmowego ujęcia nie da się przecież rozumowo zaakceptować, a skoro tak – to nie da się go przyjąć ani głosić w ogóle. Bowiem jako katolicki kapłan wyznaje ów demitologizator Pisma, czuje się on zobowiązany mówić jedynie to, co zgadza mu się z jego rozumem. Żeby wyłożyć taką naturalistyczną wiarę, napisał choćby obszerną książkę o zmartwychwstaniu, tak jak je widzą wybrani teologowie – głównie niemieckojęzyczni, w większości protestanccy. Różne rzeczy można zatem rozważać, na przykład iż grobu w ogóle nie było, bo przecież w tamtych czasach skazańcy rzadko mieli groby. Ewangelia mówi nam inaczej, ale, jak widać, to żadna trudność – dziś już niemodne jest wierzyć świadectwu ewangelistów; nowatorzy uznają, iż pisali oni, co im się podobało, byle tylko przekonać innych do swojej nieracjonalnej wiary; faktami dlatego zupełnie się nie przejmowali. Także Katechizm poucza, iż zmartwychwstanie Zbawiciela nieodzownie wiąże się z faktem pustego grobu. Podaje bowiem, iż „pusty grób i leżące płótna oznaczają, iż ciało Chrystusa dzięki mocy Bożej uniknęło więzów śmierci i zniszczenia; przygotowują one uczniów na spotkanie Zmartwychwstałego”. Że Katechizm nie obowiązuje uczonych na dziełach protestanckich teologów księży, to już wszelako chyba jasne…

Idąc dalej, według antybohatera naszej opowieści można też sądzić, iż owszem, Chrystus jakoś zmartwychwstał, tyle tylko, że… nie do końca – bo Jego ziemskie ciało pozostało martwe, On zaś otrzymał ciało zupełnie nowe, odmienione, zatem jednocześnie dalej leżał w grobie i nie leżał.

Wreszcie – i czy to nie jest najbardziej uczony i racjonalny pogląd? – można myśleć, iż Jezus jak najbardziej zmartwychwstał, tak! W tym jednak i tylko w tym sensie, iż żyje On dalej w nas, Jego uczniach, którzy wypełniamy Jego misję. Jaką misję? Tu już Czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć; być może, na przykład, pełniąc „pracę światową”: uprzejmość dla ludzi, zwierząt i przyrody, gwoli dobrobytu i jak najlepszego samopoczucia planety („Gaja” przecież czuje…) i przyszłych pokoleń zasiedlających ją istot. Nic innego nam przecież nie zostaje, o ile nie było zmartwychwstania. Jezus, póki żył, póty walczył o sprawiedliwość społeczną; ale cóż, umarł, tak jak umarli Sokrates, Budda czy Mani.

Bo taki jest właśnie „prawdziwy Chrystus” heretyków wszystkich stuleci – Mistrz z Nazaretu, Jezus nauczyciel, Jezus piewca miłosierdzia i sprawiedliwości, jednostka wybitna, najlepsza, ba, może choćby najdoskonalsza w dziejach – ale przecież jednak śmiertelna, stworzona, ludzka, mówiąc krótko – człowiek, tylko i po prostu człowiek. To Chrystus progresistów XXI wieku, modernistów wieków XIX i XX, Chrystus oświeceniowych filozofów, Chrystus liberalizmu, Chrystus postępowych protestantów, ale także Chrystus Mahometa, Ariusza, Walentyniana, Marcjona…

Nie jest to jednak Chrystus Kościoła. Przypomina się tu wizerunek Chrystusa obejmującego św. Bernarda, który namalował hiszpański caravaggionista Francesco Ribalta. Zbawiciel w cierniowej koronie, umęczony, pokryty ranami, skrwawiony – a przecież żywy, prawdziwie żywy. Bernard powierza się Jego ramionom, tak jak powierzał Mu się przez całe życie, ten wielki asceta, płomienny wyznawca Zmartwychwstałego, gorliwy czciciel Matki Bożej, który absolutnie i do cna oddał swój los Kościołowi, ufając, iż to, co Kościół głosi, jest prawdą: iż Pan naprawdę zmartwychwstał. Takiemu Chrystusowi warto poświęcić wszystko. A co warto oddać Jezusowi nauczycielowi mądrości, który umarł raz i na zawsze? Jezusowi, który żyje o tyle tylko, o ile my jeszcze chcemy o Nim pamiętać i wspominać Jego słowa? Zresztą słowa, co do których treści przecież nie mamy pewności, bo ani kamer, ani dyktafonów wówczas nie było…

A jednak heretycy wszystkich czasów tego właśnie chcą – zabić bezpowrotnie wcielonego Boga, odtrąbić ostateczny triumf śmierci. Jedni mówią o tym wprost, inni półgębkiem, inni jeszcze w ogóle nie dotykają tego tematu, szukając ujścia dla swoich antychrystycznych rojeń w innych, mniej rzucających się w oczy Kościoła tematów, sądząc, czy może przeczuwając, iż przed pogrzebaniem na wieki wieków boskości Chrystusa najpierw pogrzebać trzeba autorytet Stolicy Świętej. I temu właśnie zadaniu poświęcają swoje życie, przepowiadając nie Zmartwychwstałego, który założył święty Kościół katolicki, ale głosząc wyłącznie siebie, swoje idee, swój jad, truciznę, pychę swojego skazanego na zagładę doczesnego żywota. Praca żadnego z nich nie zostaje zmarnowana. To, co raz ogłosi jeden heretyk, inny przejmuje czasem natychmiast, czasem dopiero po dziesiątkach i setkach lat, zakładając na gruncie tych błędów nowe kościoły budowane na ludzką miarę, niekiedy efemeryczne, innym razem nader trwałe. Żadna czy niemal żadna heretycka idea nie ginie. Stare herezje przebierają się tylko we wciąż nowe szaty, ubogacając je co najwyżej nowatorskim wzornictwem. Trzeba przyznać, iż ten ich ponawiany przez wieki, mrówczy, żmudny wysiłek musi budzić zadumę nad wytrwałością i celowością ich działań; zastanawia, jak w sumie zgodnie współpracują ci często tak, wydawałoby się, różni od siebie innowatorzy. Czy ich kłamstwa nie mają jednak wspólnego ojca?

Wróćmy do naszego kapłana, który, jak wyznał, „ma problem” ze zmartwychwstaniem. Skąd czerpie swoje idee, głosząc, iż może mówić tylko o tym, co zgodne jest z jego rozumem? Naturalnie, pośrednio od ojców założycieli współczesnej neomodernistycznej filozofii, protestanckich ideologów, którzy w przededniu rewolucji francuskiej postawili sobie za cel zbudowanie nowych teorii, które zastąpią fundamenty autentycznie chrześcijańskiego myślenia, konstytuujące cywilizację zachodnią. Ich dorobek ukazuje, jak – niczym na skrzyżowaniu szlaków – zbiegają się w jedno różne prądy heretyckich błędów, by połączywszy siły, wydać coś pozornie nowego, a przecież bardzo starego. Autorzy tego okresu głosili przecież konieczność nastania nowej epoki, epoki rozsądku, w której nie będzie już konieczności wiary w żadne dogmaty ani autorytatywnie podawane przez religię prawdy; całą moralność wyprowadzać będzie można wyłącznie z ludzkiego rozumu. Źródłem ich błędów biło nie tylko w protestantyzmie z jego zasadą indywidualnej, a w istocie samowolnej interpretacji Pisma Świętego; biło również w innych, o wiele starszych herezjach.

Rewolucyjni „reformatorzy” głosili też nierzadko na przykład nieustanny wysiłek moralny dusz ludzkich już po śmierci, odwołując się tym samym do potępionych przez Kościół ponad 1,5 tys. lat wcześniej teorii metempsychozy i wiecznego powrotu; obwieszczali konieczność dążenia do ustanowienia na tej ziemi królestwa rozumu, powielając błędy starożytnych i średniowiecznych milenarystów oczekujących spełnienia celu dziejów w historii; absolutyzując rozum i jego rolę w osiąganiu indywidualnego oświecenia, wchodzili w buty gnostyków, którzy nie w Chrystusie, ale w zdobywanej przez jednostkę wiedzy widzieli cel życia ludzkiego; negując wreszcie historyczność cielesnego zmartwychwstania, powtarzali, świadomie czy nie, tezy Ariusza i jego pośrednich i bezpośrednich uczniów, podjęte po wiekach również przez mekkańskiego proroka… Dziś z kolei, budując na ich myśli, a dokładając jeszcze dziesiątki i setki innych błędów, progresiści próbują rozmaitymi drogami obalić wiarę Kościoła, ostatecznie ją zdemitologizować, tak by zostawić na końcu tylko nędzne ruiny i głosić – jak postprotestanccy szydercy – „Bóg umarł…” (…)

Fragment pochodzi z książki Pawła Chmielewskiego pt. „Hejterzy. Stare herezje w nowych szatach”, wyd. Fronda 2023

O książce w programie Prawy Prosty Poranek opowiada Autor (od 18:00)

Idź do oryginalnego materiału