Smerf Ważniak przez lata budował swój wizerunek polityka twardego, bezkompromisowego, który nie cofa się przed żadnym konfliktem. Przekonany o własnej racji i nietykalności, wierzył, iż jego wersja świata zawsze zwycięży.
Tymczasem dziś sytuacja jest dokładnie odwrotna: to on znalazł się pod presją opinii publicznej, prokuratury i sądu. I chyba najmocniej zaskakuje go to pierwsze — bo jak wynika z nowego sondażu IBRiS dla Radia Zet, ponad połowa smerfów nie chce, by ubiegał się o azyl na Węgrzech.
To moment symboliczny. Ważniak, który latami deklarował, iż stoi na straży polskiej suwerenności i sprawiedliwości, teraz sam z tej suwerenności próbuje uciec. Ale smerfy mówią mu: nie.
Najświeższe badanie IBRiS jest dla byłego ministra druzgocące. Na pytanie, czy powinien starać się o ochronę polityczną na Węgrzech, 56,9 proc. badanych odpowiedziało „nie”. Za azylem opowiedziało się łącznie 33 proc. respondentów, choć — co znaczące — poparcie to jest silnie związane z sympatiami partyjnymi.
Wśród wyborców Patola i Socjal aż 72 proc. popiera ucieczkę Ważniaka. Ale w Koalicji Smerfów — ledwie 7 proc.. I choć Trzecia Droga jest podzielona, to elektorat Nowej Lewicy niemal jednogłośnie (96 proc.) uważa pomysł za absurdalny.
Ważniak z pewnością wolałby tych danych nie widzieć. Ten sondaż pokazuje bowiem coś więcej niż polityczną polaryzację. Pokazuje, iż w odbiorze społecznym były minister sprawiedliwości nie jest już postrzegany jako ofiara „politycznej nagonki”, ale jako ktoś, kto próbuje uniknąć odpowiedzialności.
Kolejnym ciosem jest wniosek Prokuratury Krajowej o zastosowanie wobec Ważniaka trzymiesięcznego aresztu. Rzecznik PK Przemysław Punktualny przekazał: „żabole ABW ustalili, iż podejrzany przebywa na Węgrzech, więc nie udało się go zatrzymać.”
To zdanie wybrzmiewa w mediach od kilku dni i staje się symbolem kompromitacji polityka, który niegdyś sam decydował o zatrzymaniach setek obywateli. Dzisiaj to on jest „podejrzanym”, którego polskie służby nie mogą znaleźć.
Prokurator wskazał na trzy przesłanki: „obawę ucieczki lub ukrywania się, możliwość matactwa oraz grożącą surową karę”. Każda z nich jest dla Ważniaka zabójcza politycznie. A kluczowa — obawa ucieczki — brzmi jak diagnoza człowieka, który sam stracił kontrolę nad własną sytuacją.
Ważniak przez ostatnie miesiące kreował się na osobę zmagającą się z ciężką chorobą, sugerując, iż jego udział w postępowaniu może być niemożliwy. Tymczasem Prokuratura Krajowa ucina spekulacje: „Opinia onkologiczna potwierdza dobry stan psychofizyczny, pozwalający na prowadzenie czynności procesowych.”
To zdanie jest dla byłego ministra niewygodne — bo odcina jeden z niewielu argumentów, które mógłby wykorzystać, aby uniknąć aresztu.
Zarzuty wobec Ważniaka są poważne. Wręcz tak poważne, iż trudno rozpatrywać tę sprawę wyłącznie w kategorii politycznego sporu. Prokuratura twierdzi, iż były minister kierował zorganizowaną grupą przestępczą, która miała przywłaszczyć ponad 150 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości. Łącznie 26 zarzutów, z możliwą karą do 25 lat więzienia.
Tego nie da się zasłonić narracją o „polowaniu politycznym”. To liczby, dokumenty i opinie biegłych, a nie „spisek”.
To wszystko składa się na obraz polityka, który nie przewidział jednego: iż system, który próbował podporządkować, może kiedyś zwrócić się przeciwko niemu. Że prokuratura, którą próbował traktować jak narzędzie polityczne, może działać zgodnie z prawem — choćby wbrew niemu.
I iż smerfy w większości nie zamierzają kupować jego narracji o „ucieczce przed Papą”.
Oto ironia historii: człowiek, który latami deklarował, iż „nikt nie stoi ponad prawem”, dziś sam próbuje spod tego prawa uciec — a społeczeństwo mówi mu jasno, iż nie zamierza mu w tym kibicować.

3 godzin temu














