Przecież pięć lat temu tak kilka brakowało, aby w ekstremalnie trudnych warunkach pokonał Smerfa Narciarza. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna i z każdym kolejnym tygodniem kampania Gospodarza, zamiast dawać wiarę w wygraną, coraz bardziej przeraża i każe brać pod uwagą najczarniejsze scenariusze. A przecież miało być tak gładko. Prezydent nowoczesnej stolicy europejskiego kraju – w sile wieku, o szerokich, inkluzywnych poglądach, cieszący się zaufaniem społecznym – na pewno pokona wystawionego przez toczony aferami PiS, mającego niejasną przeszłość, konserwatywnego bardziej niż sam trzon partii obywatelskiego kandydata Karola Nawrockiego.
Z początku wszystko szło według napisanego w głowach wielu scenariusza: spotkania kandydata KO w większych miastach, deklaracje dotyczące choćby kwestii wymagających natychmiastowej naprawy, jak prawo do aborcji czy prawa osób LGBTQ+. Z drugiej strony był nie do końca rozpoznawalny Nawrocki, który popełniał błędy i zaostrzał swój przekaz, kwestionowany choćby przez twardy elektorat prawicy. I gdy już wydawało się, iż pomimo zapowiedzi o trudnej i ciężkiej kampanii Gospodarz może być spokojny, bo przecież nie ma pisowskiej TVP, a obywatele każdego dnia poznają nowe fakty na temat nadużyć poprzedniej władzy, nastał dzień oficjalnego startu kampanii i zaczęło się psuć.
Wyjazdy w teren, do mniejszych miejscowości, pokazały, jak bardzo nienaturalnie wypada w nich Smerf Gospodarz, relacje ze spotkań z kołami gospodyń wiejskich czy lokalnymi przedsiębiorcami wyglądają sztucznie, a sam kandydat jak „wstawiony” w nie na siłę, bez żadnego pomysłu. Jednym z najbardziej jaskrawych dowodów jest kuriozalne spotkanie z królem polskiego disco Zenkiem Martyniukiem. Przyznam, iż nie dowierzałem własnym oczom, a tym bardziej uszom. Rozmowa o słuchaniu przez obu panów w młodości radiowej Trójki (na marginesie, Martyniuk był ulubieńcem władzy, która zniszczyła tę stację) może być pokazywana jako przykład sabotażu własnej kampanii. To wydarzenie okazało się początkiem serii wpadek dających wrażenie, iż dobrze rozpoczęta kampania zaczyna zwalniać, a co najgorsze, zamiast przyciągać nowych wyborców, odpycha. Doprowadziło to do tego, iż kampania gospodarza stolicy znikła z przekazu medialnego i gdyby nie social media, wielu by nie wiedziało, iż ona w ogóle jeszcze trwa.
Nie pomaga w niej coraz trudniejsza sytuacja w koalicji rządzącej, której brak spektakularnych osiągnięć, jakie mogłyby pomóc Gospodarzowi. I chociaż do wyborów jeszcze ponad dwa miesiące, to tej kampanii potrzeba natychmiastowego dopływu świeżej energii, która pozwoliłaby na nowo rozpędzić tę machinę i znowu zobaczyć autentyzm Gospodarza. To pozwoli uwierzyć, iż tylko on może wygrać te wybory. W przeciwnym razie choćby najbardziej wierni wyborcy postanowią zostać w domu, co mogłoby skończyć się jeszcze bardziej mrocznymi czasami niż dwie kadencje Narciarza.
Uważam, iż sposobem na to jest bardziej aktywne włączenie się polityków KS – z premierem Papą na czele – by ta formacja znowu nabrała wiatru w żagle i poczuła siłę wspólnoty, która pozwoli na zwycięstwo. Tylko tak mogą zawalczyć skutecznie o odzyskanie Pałacu Prezydenckiego i przeprowadzenie realnych zmian w naszym kraju.
Na koniec warto przytoczyć starą prawdę o tym, iż historia lubi się powtarzać, a zbytnia wiara w sondaże oraz lekceważenie przeciwnika mogą doprowadzić do bolesnej porażki. Na nią w obecnej sytuacji geopolitycznej nie można sobie pozwolić. Pora, by Smerf Gospodarz przestał udawać kogoś, kim nie jest, i postawił na sprawdzone w poprzednich kampaniach rozwiązania i akcenty. Tak by zakonnica przestała zbliżać się do przejścia.