K. Stefanowska: sól bez smaku

solidarni2010.pl 4 miesięcy temu
Felietony
K. Stefanowska: sól bez smaku
data:12 maja 2024 Redaktor: Agnieszka
sól sól ziemi niebo piekło zbawienie wiara wierność grzech uczciwość Bóg Kościół Karolina Stefanowska

„Wy jesteście solą dla ziemi. ale jeżeli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi”.

“To już czwarta edycja Konkursu „Aktywna Parafia”. Wydarzenie ma na celu propagowanie działalności charytatywnej, inicjatyw ewangelizacyjnych, promowanie zdrowego trybu życia oraz budowania wspólnoty przez społeczności lokalne.”

Msza św. w klasycznym rycie rzymskim. fot. Wikimedia, autorstwa Christophe117 - Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?
“Poszczególne parafie będą miały za zadanie zaprezentować swoje wspólnoty (jej aktywności, specjały kulinarne, stroje regionalne). Drugim elementem finału będzie konkurs sprawnościowy, podczas którego zarówno młodsi, jak i starsi będą się mieli okazję rywalizować w takich dyscyplinach jak bieg na czas, rzut piłką lekarską czy rzut do kosza.

Zwycięzca Konkursu otrzyma bony na sprzęt sportowy oraz zostanie zaprezentowany na stronie internetowej ekai.pl. Przewidziana jest także nagroda specjalna Dyrektora Caritas Polska oraz nagroda dla najbardziej cyfrowej parafii.”

Pierwszy cytat tego tekstu pochodzi, wiadomo - z Ewangelii według świętego Mateusza. Kolejne dwa to fragmenty ogłoszenia zamieszczonego na stronie Konferencji Episkopatu Polski.

Jakie mają więc być dzisiejsze parafie?

Według KEP - “aktywne”, to znaczy działające charytatywnie (na początku wymieniamy zwykle rzeczy najistotniejsze?), działające ewangelizacyjnie (a raczej wymyślające takież inicjatywy, co z ewangelizacją nie zawsze ma dużo wspólnego), promujące zdrowy tryb życia (kiedyś Kościół promował umartwienie…) i budujące wspólnoty poprzez społeczności lokalne (proboszcz ma być “proboszczem wszystkich parafian”, tych wierzących i niewierzących? czy proboszczem Jezusa Chrystusa, pasterzem i przewodnikiem?).

I takimi to rzeczami zajmuje się nasza polska KEP, kiedy Kościół cierpi rozdarciem na tych, którzy chociażby popierają bluźnierczy dokument “Fiducia supplicans” i na tych, którzy przed nim ostrzegają. Kiedy błogosławi się gejów, rozwodników dopuszcza się do sakramentów, my nagradzamy najbardziej cyfrową parafię i wręczamy nagrodę specjalną Dyrektora Caritas.

W tym całym zamęcie dzisiejszego świata coraz bardziej umyka nam sens, a jako iż sens być musi próbujemy go szukać w tym, co namacalne i dostępne tu i teraz, w kryteriach tego świata. I nie rozmawiamy już i nie słuchamy o świecie przyszłym, tylko o tym, który mamy tutaj. Nie rozmawiamy już i nie słuchamy o niebie i piekle, bo to niemodne, śmieszne i dziecinne, a zresztą piekło najpewniej jest przecież puste, bo Bóg jest miłosierny, więc po co zawracać sobie tym głowę?

Ale nie, bez względu na to, co próbujemy sobie wmawiać, piekło przez cały czas istnieje i nie jest puste. Mówi o tym sam Jezus w Ewangelii (Mt 5,22.29.30; Mt 18,9; Mt 23,33 i tak dalej), są również wizje piekła w objawieniach Maryjnych, tego typu doświadczenie mieli ludzie zgromadzeni wokół wizjonerek gietrzwałdzkich czy pastuszkowie z Fatimy. Jest też wizja św. s. Faustyny, opisana w jej “Dzienniczku”.

Tak więc piekło niestety istnieje i grozi każdemu z nas, jeżeli się nie nawrócimy. I to jest jedna z podstaw naszej wiary, bo gdyby piekło nie istniało, adekwatnie do czego byłaby nam potrzebna wiara? Wierzącym ludziom przecież wcale nie jest w życiu ani lżej ani łatwiej, nie jesteśmy ani bogatsi ani silniejsi ani mądrzejsi od innych. Wiara i podążanie za Bogiem w tym życiu jest po to, żebyśmy kiedyś mogli spędzić z Nim wieczność. jeżeli o tym zapominamy, to zaczynamy wątpić i nie widzimy już sensu w postach (coraz mniej jest tej praktyki w Kościele), umartwieniach (teraz promuje się “zdrowy tryb życia”), modlitwie (jesteśmy tacy zabiegani…), pielgrzymkach (mamy prawo do wakacji, wyjazdu, relaksu, odpoczynku…), w ogóle w przestrzeganiu już choćby Dekalogu, bo przecież w imię czego, jeżeli i tak pójdziemy do nieba?

W oczach dzisiejszego świata chociażby takie życie i opieka nad obłożnie chorym dzieckiem jest trudem zbyt wielkim, by go dźwigać, więc nikt nie ma prawa nikogo do tego zmuszać. I jakie tutaj mamy argumenty, żeby z takimi poglądami walczyć? adekwatnie mamy ich niewiele, jeżeli sami pozbawimy się możliwości głoszenia faktu, iż za morderstwo bezbronnego grozi potępienie na wieki!

Dalej - chociażby małżeństwo. Świat dziś pyta retorycznie: dlaczego masz pracować nad małżeństwem z kimś, kto do ciebie nie pasuje, denerwuje cię, okazał się “pomyłką”? Po co dźwigać ten trud, skoro znasz już kogoś, z kim jest ci o wiele lepiej, po prostu idealnie? I znowu kilka mamy przekonujących otaczających nas hedonistów argumentów, jeżeli odrzucimy ten, iż za sprzeniewierzenie się świętej małżeńskiej przysiędze można trafić do piekła!

Podważa się dzisiaj choćby sens religii w szkole, sens spowiedzi dzieci i młodzieży… bo i jaki w tym sens, żeby obcemu mężczyźnie wyjawiać swoje błędy i słabości, jeżeli nie myślimy już o tym, iż możemy pójść do piekła, jeżeli nie będziemy żałować, nie uklękniemy i nie poprosimy o przebaczenie?

Wreszcie - śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Dlaczego to było takie ważne, najważniejsze na świecie? Bo gdyby nie to to nikt z nas nie zobaczyłby nieba! Naszą wiecznością byłaby w najlepszym razie Otchłań, jeżeli nie piekło. I Bóg przyszedł, żył między nami, umarł i zmartwychwstał po to, żeby nas od tego piekła wybawić! A dla nas dziś Wielkanoc to zajączek i święconka, ewentualnie jeszcze konkurs palm, bo to też w końcu tradycja, i nic poza tym! A przecież kiedy Jezus umierał trzęsła się ziemia, umarli wstawali z grobów, cały świat drżał z przejęcia!

Każdego dnia dokonujemy wielu małych wyborów i każdy z nich musi być podejmowany w świetle świadomości czekającej nas wieczności, każdy jeden mały wybór. Każdy taki wybór nas kształtuje w sposób zwrotny i wpływa na nasze kolejne wybory. Jedna niewierność, jedno kłamstwo czy maleńkie oszustwo zmieniają nasze serce, obrazowo mówiąc - sprawiają, iż na bieli czystej duszy pojawia się plamka czerni czy choćby jeszcze szarości. I lekko szare serce dokona już innego wyboru niż serce białe i czyste!

Jeśli statek płynąłby z chociażby z Lizbony do Nowego Jorku, musiałby ustawić sobie jakiś kurs. A jeżeli podczas rejsu zmieni ten kurs o 0,1 stopnia? Przy tej odległości dopłynie do miejsca oddalonego od pierwotnego celu o całe 10 kilometrów. To dużo czy mało? Jezus mówi, iż do nieba wchodzi się przez “ciasną bramę”; czy ciasna brama może być szeroka na dziesięć kilometrów? A życie ludzkie to na ogół przecież droga dłuższa niż te kilka tysięcy kilometrów przepłyniętych w kilka tygodni, więc i oddalenie od celu ostatecznie będzie większe.
Dlatego i nasz duchowy kurs nie może się odchylać choćby o 0,1 stopnia, choćby o małe decyzje i małe ustępstwa, bo tylko Bóg wie, jak daleko wtedy odpłyniemy i czy trafimy wtedy jeszcze do nieba!

Sól sypana na rany piecze, boli, zabiera spokój. Czy jesteśmy jeszcze solą? Przypominamy o tym, co najważniejsze, choć niewygodne? A może całkiem już straciliśmy swój smak?

Idź do oryginalnego materiału