K. Stefanowska: Odbudujmy Polskę. Cz.10 - NASZA PRZYSZŁOŚĆ

solidarni2010.pl 6 miesięcy temu
Felietony
K. Stefanowska: Odbudujmy Polskę. Cz.10 - NASZA PRZYSZŁOŚĆ
data:12 marca 2024 Redaktor: Agnieszka
Bóg wiara Polska patriotyzm Ojczyzna budowanie rozwój wzrost odbudowa społeczeństwo naród dziecko dzieci przyrost naturalny kultura życia antynatalizm bambinizm Karolina Stefanowska

Przyszłość Polski pędzi równią pochyłą w dół, bo przecież przyszłość nie należy już do nas, a do kolejnych pokoleń smerfów, pokolenia te jednak z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, stają się coraz mniej liczne. Od dawna rodzi się tragicznie mało dzieci, eksperci alarmują, ale i tak z miesiąca na miesiąc jest gorzej. W grudniu 2023 dzieci urodziło się mniej niż dwadzieścia tysięcy, co stanowi zdecydowanie niechlubny, kolejny tragiczny rekord.

Jak zawsze jednak nie jest to tekst o narzekaniu i o problemach, a o rozwiązaniach. Co możemy z tym zrobić? Kwestia jest trudniejsza, niż inne, bo nie każda z nas może tak po prostu, dla Polski, wziąć i urodzić jeszcze jedno dziecko. jeżeli jednak komuś biologia nie zamknęła jeszcze ku temu drogi, warto tą kwestię rozważyć jeszcze raz. Dzieci są miłe Bogu i nie zostawia On bez pomocy życia, które stwarza, bo przecież ostatecznie i tak jest to tylko Jego decyzja, my możemy naszymi działaniami co najwyżej być na to życie otwarci.
Co natomiast można zrobić, jeżeli fizycznie poczęcie i urodzenie kolejnego dziecka nie jest już dla nas możliwe? Trzeba świadomie i mozolnie, na co dzień, budować w swoim otoczeniu przyjazny klimat dla macierzyństwa i rodzicielstwa. Świadomie, bo jeżeli nie będziemy o tym myśleć, to odruchowo najpewniej wpiszemy się we wszechobecny antynatalizm pędząc po torach zgodnie z ustawionymi przez lewicę zwrotnicami. A konkretnie?
Jeśli mamy w rodzinie dzieci, należy świadomie, ale z wyczuciem i delikatnie do przyszłego rodzicielstwa je przygotowywać. W zależności od wieku dziecka i stopnia zażyłości można np. dziewczynce podarować lalkę - bobasa, można wybrać odpowiednią książkę, można starsze dziecko wprowadzać w opiekę nad młodszym. W każdej rodzinie coś można zaplanować, a Duch Święty podpowie najlepiej w konkretnym przypadku.
Jeśli zdarzy nam się (a jest to niestety widok coraz rzadszy) spotkać w sklepie, tramwaju, autobusie, kobietę w ciąży lub z małym dzieckiem ustąpmy im miejsca siedzącego, przepuśćmy w kolejce bez względu na to, jak sami kiedyś byliśmy w ten sposób traktowani. Pokażmy młodym rodzicom, iż ich doceniamy, iż cieszymy się z ich dzieci, iż wspieramy choć tak ich trud rodzicielstwa. jeżeli mamy możliwość fizyczną, pomóżmy wejść z wózkiem do tramwaju, a przynajmniej nie zajmujmy miejsc siedzących obok przestrzeni na wózek, niech usiądzie niewyspana mama malucha i choć te parę minut w podróży odpocznie. jeżeli nie możemy zrobić już nic innego, to po prostu uśmiechnijmy się do mamy, do dziecka (ale bez dotykania go, bo to niekoniecznie jest pożądane przez rodziców) i znajdźmy dla nich jakieś miłe słowo.
Być może nie wszyscy mają świadomość, iż w niektórych przestrzeniach, środowiskach dzieci traktowane adekwatnie jak inny gatunek istoty żywej. I o ile jeszcze bombelek wydaje się być określeniem zabawnym czy w miarę neutralnym, o tyle kaszojad czy gówniak są już pogardliwe i jako takie zdecydowanie negatywne, a przecież wiele osób używa tych określeń na co dzień w stosunku do dzieci.
Ta pogarda idzie oczywiście o wiele dalej i wyraża się w organizowaniu wesel bez dzieci, otwieraniu restauracji, do których dzieci nie mają wstępu, hoteli, w których rodziny z dziećmi nie są mile widziane, i tak dalej. Oczywiście musimy temu przeciwdziałać przez zapraszanie na rodzinne uroczystości całych rodzin, przez zabieranie dzieci ze sobą do restauracji czy hoteli i uczenie ich odpowiedniego zachowania w takich miejscach. A jeżeli widzimy czyjeś dzieci zachowujące się nie do końca odpowiednio, pamiętajmy, iż sami też kiedyś byliśmy dziećmi i iż ocenianie wycinka czyjegoś życia bez znajomości kontekstu najczęściej wyrządza komuś po prostu krzywdę.
Dzisiaj w mediach, w tak zwanym mainstreamie podkreśla się, iż jedni chcą mieć dzieci, a inni wolą podróżować, spotykać się ze znajomymi, realizować swoje pasje i to też jest ok. Rzecz jasna to nieprawda, bo chociażby z punktu widzenia społeczeństwa i narodu ważniejsze i bardziej konieczne jest założenie rodziny i po prostu budowanie tego narodu, inwestowanie w jego przyszłość. Gdzieś usłyszałam stwierdzenie, iż rodzenie dzieci jest miernikiem nadziei - nadziei na to, iż przyszłość będzie jasna i dobra, a my jako rodzina poradzimy sobie i będziemy w stanie zapewnić dzieciom wszystko, czego potrzebują. Ile nadziei jest dzisiaj nad Wisłą?
Osobny temat, nadający się raczej na książkę niż na felieton, to medykalizacja rodzicielstwa, a zwłaszcza porodów. Dzisiaj poród, proces jak najbardziej fizjologiczny, koniecznie musi odbyć się w szpitalu, gdzie warunki są inne, obce jest otoczenie, co już potrafi budzić w rodzącej mimowolny i podświadomy stres. Z tego stresu i podawania znieczulenia dochodzi najczęściej do pęknięcia lub nacięcia krocza kobiety (panów przepraszam za fizjologiczne szczegóły). Jednocześnie wszystko pokomplikowane jest do tego stopnia, iż już prawie połowa wszystkich porodów nie dochodzi do skutku i kończy się cesarskim cięciem. Cesarskie cięcie nie jest porodem (przechodziłam przez to i wiem, o czym mówię), a operacją ratującą życie i zdrowie w sytuacji, w której poród nie jest możliwy, a ciąża dobiegła końca. Nie jest porodem, bo w sytuacji cesarskiego cięcia nie dochodzi do całego mnóstwa procesów fizjologicznych porodowi adekwatnych, utrudnione jest naturalne karmienie dziecka piersią, opóźnia się wystąpienie instynktu macierzyńskiego, nadszarpnięte jest zdrowie kobiety i ograniczana jest jej zdolność dalszego rozrodu. Już jedno cięcie utrudnia normalne urodzenie kolejnego dziecka, a przy piątym cięciu cesarskim z kolei lekarze drżą o życie pacjentki. Jednak dzisiejsza retoryka każe tą operację traktować na równi z porodem siłami i drogami natury, co sprawia, iż operacji jest coraz więcej, a dzieci i matki idą później przez życie ze zdrowiem mocno nadszarpniętym niepotrzebną (najczęściej) poważną interwencją chirurgiczną.
Kiedy dziecko szczęśliwie się już urodzi, noszone jest do lekarza (w pierwszych miesiącach życia najczęściej, choćby co 2-3 tygodnie!), by otrzymać szczepionki w ilościach trudnych do wyobrażenia, bo zdarza się, iż jest to choćby 5 (pięć!!!) różnych groźnych, zakaźnych chorób jednocześnie, na jednej wizycie (sic!). Badań na temat bezpieczeństwa stosowania tego typu koktajli u tak małych ludzi nie ma, jak alarmują eksperci, jednak szczepić trzeba, bo “szczepienia są przebadane i bezpieczne”. jeżeli dziecko szczęśliwie przez to wszystko przejdzie, jego rodzice najpewniej usłyszą, iż od ukończenia 4. miesiąca życia powinno ono dostawać już do jedzenia inne rzeczy oprócz mleka mamy. Dziecko, które samo nie siedzi, ledwo zaczyna interesować się otoczeniem, ma już być karmione marchewką, słoiczkiem czy zupą, choć choćby skompromitowana ze wszech miar WHO zaleca dzisiaj karmienie wyłącznie mlekiem do ukończenia 6. miesiąca życia, kiedy to dziecko jest już w stanie usiąść i zainteresować się jakimkolwiek jedzeniem.
Wszystkie te niepotrzebne komplikacje sprawiają, iż początek rodzicielstwa jest trudny, czasem zbyt trudny do uniesienia, co w oczywisty sposób do przyjmowania kolejnych dzieci zniechęca zarówno obecnych rodziców, jak i tych potencjalnych, którzy słyszą historie znajomych czy telewizyjne reportaże.
Co możemy z tym zrobić? Odpowiedzią wydaje się być cierpliwe dzielenie się wiedzą, edukowanie siebie i innych. Na temat cięcia cesarskiego i jego konsekwencji dla matki i dziecka (bezpośrednich i tych odsuniętych w czasie; nigdy nie powinno być wyboru ani "cesarki na życzenie", a trudny poród to powód do walki o lepsze warunki dla rodzących, nie o możliwość cesarki na życzenie), na temat karmienia dzieci (co interesujące w kwestii żywienia dorosłych lekarze są najczęściej niedouczeni, a jednocześnie chcą decydować o tym, jak mamy żywić małe dzieci), pilnowanie adekwatnego słownictwa, podsuwanie rodzicom dawek sprawdzonej, rzetelnej wiedzy.
Dalej, w człowieku istnieje naturalna potrzeba posiadania potomstwa, przekazywania życia. Na to jednak też antynataliści znaleźli sposób - wykorzystali do tego zwierzęta, głównie psy, choć nie tylko (szerzej o zjawisku zwanym bambinizmem pisał swego czasu portal pch24.pl). I tak mamy dzisiaj “adopcję” (sic!) psa (!!!) ze schroniska, mamy psich psychologów nazywanych behawiorystami i nastolatki, które zamiast mamami i nauczycielkami chcą być… weterynarzami. Mamy psy, które się szkoli, wychowuje, leczy, psy o które się dba, jak o… no właśnie, jak o własne dzieci. Tak oto na zwierzęta zostały skanalizowane naturalne potrzeby ludzi. Wolontariusze nie chodzą już dzisiaj do domu dziecka, a do schroniska dla zwierząt, a pośród charytatywnych akcji i zbiórek z okazji chociażby świąt pojawiają się obowiązkowo - niestety - akcje wspierające schroniska dla zwierząt.
Co możemy z tym wszystkim zrobić? Musimy przypomnieć światu, iż zwierzęta, choć są istotami żywymi, są po to, by były nam poddane, i w żaden sposób nie możemy zrównywać ich z ludźmi. Wspieranie schroniska dla zwierząt jest rzeczą niegodziwą, jeżeli te pieniądze bądź przedmioty bądź nasz czas mogłyby przydać się innym ludziom - ubogim, głodnym, chorym, pozostawionym samym sobie. Dlatego - bez poświęcania na to zbyt wiele czasu - takich akcji nie należy wspierać, ani tym bardziej organizować, a naturalną chęć pomocy spożytkować w inny sposób - może jako wolontariusz Szlachetnej Paczki (szukają co roku) czy innej organizacji, albo indywidualne odwiedzenie samotnie żyjącego sąsiada czy samotnej matki z mieszkania naprzeciwko.
Warto także przemyśleć posiadanie zwierzęcia w domu. jeżeli go nie mamy, to sprawa jest prosta, lepiej się już o to nie starać, a jeżeli mamy wolne zasoby czy to czasu, czy pieniędzy, czy po prostu miłości, którą nie mamy kogo obdarować, warto poszukać ludzi, którym możemy je zanieść. Domy dziecka, rodziny zastępcze, samotne matki, które zaskoczone ciążą (to osobny temat, ale akurat nie tego dotyczy dzisiejszy felieton) zostają z niczym i bez pomocy to ewangeliczni ubodzy, których mamy wspierać naszymi siłami. jeżeli zaś zwierzę już mamy, przemyślmy głęboko nasz do niego stosunek. jeżeli zachoruje, po prostu je uśpijmy, a zasoby, które owe zwierzę w naszym domu zwolniło, spożytkujmy na rzecz innych ludzi. Oczywiście, to jest trudniejsze, ale nic, co ma wartość, nie może być tanie ani łatwe, a nasza zapłata czekać będzie w niebie.
Ktoś może tutaj zapytać, co złego jest w posiadaniu psa, jeżeli mamy do niego odpowiedni stosunek? Być może nic, choć pies w mieście, szczególnie w bloku, z definicji jest pomyłką. Pies służył przecież do obrony stada czy gospodarstwa na wsi, gdzie miał miejsce dla siebie i swoje zadania. A w mieście? Czemu taki pies służy? Czy nie tylko temu, by przelewać na niego swoje uczucia, czas i środki, które powinny trafić gdzie indziej?
Ale spójrzmy na to z innej strony, co złego jest w okazjonalnym (mam tu na myśli picie raz, dwa razy do roku kieliszka szampana na weselu czy innej uroczystości) piciu alkoholu? Raczej nic, ale przecież założona przez wielkiego kapłana i wizjonera Franciszka Blachnickiego Krucjata Wyzwolenia Człowieka zakłada abstynencję całkowitą, nakazuje zrezygnować choćby z tego szampana na weselu raz w roku, więcej, nie pozwala alkoholu kupować czy darować innym, a choćby częstować, co nieraz wymaga sporej gimnastyki, bo na przykład, jak ma to rozwiązać osoba pracująca chociażby jako kelner? Klienci czasem zamawiają przecież alkohol. I po co, dlaczego to wszystko, dlaczego aż tak? Dlatego, iż pijaństwo zwalczać można tylko całkowitą abstynencją, dlatego, iż większość niepijących alkoholików nie jest w stanie wrócić do kontrolowanego picia i dla nich choćby ten symboliczny kieliszek szampana - którego czasem towarzystwo nie może komuś odpuścić - może być tym, co zepchnie ich znowu po pochylni w dół, a jeżeli nie będą sami tylko opierać się kulturze picia, będzie im zwyczajnie łatwiej.
Dziś wielu ludzi jest chorych na zwierzęta, na “odsmyczowe zapalenie mózgu”, i możemy im pomóc tylko naszą całkowitą abstynencją i pokazywaniem im innego, normalnego świata, w którym każdy - Bóg, człowiek, zwierzę, roślina, przyroda nieożywiona - zajmuje adekwatne mu miejsce. .
***

Krucjata Różańcowa za Ojczyznę - członkowie Krucjaty zobowiązują się do odmawiania jednej dziesiątki różańca dziennie “Z Maryją Królową Polski modlimy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu”. Więcej informacji i zapisy na stronie https://krucjatarozancowazaojczyzne.pl/?page_id=202

Jeśli należysz już do Krucjaty, zaproś (skutecznie) dziś jeszcze jedną osobę.

Karolina Stefanowska

Idź do oryginalnego materiału