Jedzenie a śmierć. Recenzja.

11 miesięcy temu

Kiedy Michelle Zauner umiera koreańska matka, jej żałoba rozciąga się na całą Azję. „Płacząc w H Mart” (przeł. Michał Kramarz, Wydawnictwo FILIA) to wspaniały kulinarny list miłosny, a także wzruszający (ale nie czułostkowy) dziennik utraty i opowieść o trudnym dojrzewaniu.

H Mart to amerykańska sieć supermarketów z azjatyckimi produktami. „Tutaj nikt nie wciska puszek z fasolą Goya obok buteleczek z sosem sriracha. Zamiast tego można spotkać mnie, płaczącą przy lodówkach z przystawkami banchan, wspominającą smak jajek marynowanych w sosie sojowym i zupy rzodkiewkowej mojej mamy. Ewentualnie w dziale z mrożonkami, trzymającą w ręku stertę opakowań z ciastem na pierożki, wracającą myślami do wszystkich tych godzin, które spędziłam z mamą przy kuchennym stole, zawijając mieloną wieprzowinę i szczypiorek w cienkie placuszki. Szlochającą przy półkach z suchą żywnością, zadającą sobie pytanie, czy przez cały czas jestem Koreanką, skoro nie ma już nikogo, do kogo mogłabym zadzwonić i zapytać, jakiej firmy wodorosty zawsze kupujemy” – pisze Michelle Zauner, wokalistka zespołu Japanese Breakfast.

Zauner, pół-Amerykanka (po ojcu), pół-Koreanka wychowana w USA, zaczęła pisać swój memuar po śmierci matki. Zajadanie żałoby stało się dla niej formą obcowania z duchami (również babki i ciotki), zapełnianiem braku, nieobecności i pustki. Sposobem na fizyczny kontakt. Szczególnego znaczenia nabiera rytuał jedzenia miyeok-guk – zupy z wodorostów, którą Koreańczycy posilają się w dniu urodzin, żeby oddać cześć swoim matkom. „Piłam bulion z wdzięcznością, przeżuwając kawałki miękkich, śliskich wodorostów, których smak wyczarowywał przed mną obraz starożytnego morskiego bóstwa wyrzuconego na brzeg morza, ucztującego nago wśród spienionych fal. Przepełniało mnie to spokojem, zupełnie jakbym wróciła do matczynego łona i swobodnie w nim pływała” – pisze Zauner.

Pasjonuje mnie, w jaki sposób w tym memuarze rozwinięty zostaje temat „jedzenie a śmierć”. Przygotowywanie pożywienia zyskuje wymiar medytacyjny, staje się laboratorium antropologicznej refleksji. Na przykład o kimchi Zauner pisze tak:

„Pomyślałam, iż fermentacja jest niczym innym jak kontrolowaną śmiercią. Pozostawiona sama sobie główka kapusty zachodzi pleśnią i zaczyna się rozkładać. Gnije, nie nadaje się już do jedzenia. Ale jeżeli umieścić ją w solance, proces rozkładu ulega zmianie. Dochodzi do rozpadu cukrów i powstaje kwas mlekowy, za pomocą którego kapusta się nie zepsuje. Uwalnia się dwutlenek węgla, a solanka się zakwasza. Dojrzewa. Zmieniają się jej kolor i konsystencja. Jej smak staje się bardziej cierpki. Istnieje i się przeobraża. A zatem nie jest to do końca śmierć, choćby kontrolowana, bo jednocześnie rodzi się coś nowego.

Nie mogłam pozwolić, aby moje wspomnienia uległy rozkładowi. […] Nasza kultura, w której obie byłyśmy zakorzenione, bulgocąca w moich trzewiach i zapisana w moich genach, nie mogła przepaść”.

Gotowanie i jedzenie to dla Zauner sposób na podtrzymanie „koreańskości”, która blednie, gdy brakuje stojącej obok, wyostrzającej rysy matki. „Co, jeżeli bez mamy nie miałam prawa do tych cech mojego wyglądu, które otrzymałam wraz z jej genami?” – zastanawia się Zauner.

„Płacząc w H Mart” to świetna opowieść o dojrzewaniu, negocjowaniu tożsamości i dostrzeganiu wartości w jej płynności. Wchodzenie w dorosłość jest trudne nie tylko w sensie uniwersalnym – „dziewczyństwo” jako źródło cierpień i, na dokładkę, doświadczenie życia w dwóch kulturach (bardzo interesujące są fragmenty, w których autorka zwierza się z kluczowych momentów uświadamiania sobie różnic kulturowych pomiędzy sobą a matką) – ale też bardzo indywidualnym. Zbuntowana Michelle Zauner energicznie walczyła o niezależność. Po lekturze „Płacząc w H Mart” zapoznałam się z dyskografią Japanese Breakfast i mogę napisać, iż cieszę się, iż jej się udało.

Uwaga, to nie jest książka do czytania na czczo. Najlepiej sięgać po nią z numerem do koreańskiej restauracji pod ręką.

Idź do oryginalnego materiału