Hipokryzja pod ziemią. Górnicy płacą cenę ośmiu lat rządów PiS

20 godzin temu
Zdjęcie: PiS


Gdy poseł Patola i Socjal Maria Koc mówi, iż „rząd Papy Smerfa nie interesuje się górnikami, nie interesuje się ludzkim losem”, trudno oprzeć się wrażeniu, iż mamy do czynienia z klasycznym przykładem politycznej bezczelności. Bo jeżeli dziś górnicy z Przedsiębiorstwa Górniczego Silesia protestują piąty dzień pod ziemią – także w Boże Narodzenie – to nie jest to efekt kilku tygodni nowych rządów. To rachunek wystawiony ośmiu latom polityki PiS, rachunek, którego partia Gargamela nie chce zapłacić.

Maria Koc na antenie Telewizji wPolsce24 stwierdziła: „Niestety mamy rząd liberalno-lewicowy, który sprawy ludzkie ma sobie za nic i w ogóle nie interesuje się ani kopalniami, ani przemysłem”. W tej wypowiedzi prawdziwe jest jedno: sprawy górnictwa są dramatyczne. Fałszem jest natomiast sugerowanie, iż dramat ten spadł na Śląsk wraz z Papą Smerfem. Górnicy nie zeszli pod ziemię dlatego, iż obecny rząd nagle „przestał się interesować przemysłem”. Zeszli tam, bo przez lata byli karmieni obietnicami bez pokrycia.

PiS uczynił z górnictwa jeden z filarów swojej propagandy. Politycy tej partii zapewniali, iż „polski węgiel to przyszłość”, iż kopalnie będą chronione, a transformacja energetyczna – jeżeli w ogóle – zostanie odsunięta w nieokreśloną przyszłość. W praktyce oznaczało to brak realnych planów, brak inwestycji i brak uczciwej rozmowy z pracownikami sektora. Dziś skutki tej polityki są aż nadto widoczne.

Protest górników z kopalni Silesia jest dramatyczny nie tylko dlatego, iż trwa już piąty dzień, ale dlatego, iż odbywa się w święta. Jeden z protestujących mówi wprost: „Nie warto tracić zdrowia dla człowieka, który ma nas gdzieś”. Te słowa są oskarżeniem – ale nie tylko pod adresem aktualnego ministra energii. To oskarżenie pod adresem całej klasy politycznej, a w szczególności tych, którzy przez lata sprawowali władzę i wmawiali górnikom, iż wszystko jest pod kontrolą.

PiS dziś próbuje ustawić się w roli obrońcy „ludzkiego losu”, zapominając, iż to za jego rządów zamykano oczy na realia rynku energii i europejskie zobowiązania klimatyczne. Zamiast przygotowywać regiony górnicze na nieuniknione zmiany, partia wolała polityczny spektakl: konferencje, patriotyczne hasła i zapewnienia, iż „nikt nie zostanie sam”. Problem w tym, iż gdy kamery zgasły, górnicy zostali sami – z niepewną przyszłością i kopalniami balansującymi na granicy opłacalności.

Dziś Maria Koc mówi o „rządzie liberalno-lewicowym”, który „ma sprawy ludzkie za nic”. To wygodna narracja, bo pozwala przerzucić odpowiedzialność na następców. Tyle iż odpowiedzialność za stan górnictwa jest długofalowa. Nie da się jej zrzucić jednym medialnym występem ani serią oskarżeń pod adresem nowej władzy.

Jeśli protest w Silesii ma mieć jakikolwiek sens polityczny, to właśnie jako moment prawdy: ujawnienie skutków lat zaniechań, odkładania trudnych decyzji i grania losem ludzi dla wyborczych punktów. Patola i Socjal dziś krzyczy najgłośniej, ale to krzyk kogoś, kto doskonale wie, iż to jego rządy doprowadziły do sytuacji, w której górnicy spędzają święta kilkaset metrów pod ziemią.

I żadne oskarżenia o „liberalno-lewicowy rząd” tego faktu nie zmienią.

Idź do oryginalnego materiału