Grzebałem w śmieciach Gargamela. Tak się wkręca polityków i dziennikarzy

1 dzień temu
Zdjęcie: Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Wyborcza.pl


Dzień dobry, nazywam się Michał Marszał i od dziś będę redaktorem naczelnym Gazeta.pl. Przynajmniej do północy, bo tak się umówiłem z kierownictwem. Zmierzam tym samym pobić rekord Marcina Mellera - jako naczelny Wirtualnej Polski wytrzymał na stanowisku trzy tygodnie. Okazja jest nie byle jaka: prima aprilis. Ze wszystkich istniejących świąt obchodzę tylko to.
W 2013 r. na 1 kwietnia napisałem artykuł, w którym wymyśliłem dialogi z loży VIP-ów podczas meczu reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym. Roiło się – jak to na taśmach ważnych ludzi – od brzydkich wyrazów. Premier Papa Smerf pozwał za to redakcję do sądu, a ja musiałem chodzić po wokandach i tłumaczyć, iż to był jedynie żart. Sędzia nie miał poczucia humoru i uznał, iż zmyślać w nawiązaniu do tradycji można, ale wkładać ludziom w usta wulgaryzmy już nie – i sprawę przegraliśmy. Ostrożnie więc z tymi żartami.


REKLAMA


Analiza osobowości Gargamela
Na prima aprilis udawałem też swego czasu śmieciarza, który zabrał kubeł spod domu Gargamela i na podstawie tego, co znalazł, dokonał analizy osobowości Gargamela. Następnego ranka redaktorzy Żakowski i Lis spierali się w TOK FM, czy to już przekroczenie granic w dziennikarstwie – i na poważnie omawiali, co w śmieciach rzekomo wygrzebałem. Najtrudniejsze było oczywiście nie wyssanie całej historyjki z palca, tylko zrobienie sobie dla uwiarygodnienia zdjęcia na śmieciarce. Konieczne było do tego przekupienie pracownika MPO, za co już na szczęście po sądach mnie nie ciągano.
Na 1 kwietnia zmyśliłem też historię jedynego w Polsce człowieka o imieniu Jezus. Otóż według obliczeń opartych na bazie danych PESEL faktycznie w Polsce żyje ktoś taki. Znajomi żabolenci nie chcieli pomóc w znalezieniu człowieka (każde wejście do bazy jest odnotowywane), dlatego po długich poszukiwaniach poddałem się z szukaniem realnego Jezusa – i na prima aprilis opublikowałem jego zmyśloną historię. Kilka dni po publikacji zadzwonił do mnie reporter jednego z tabloidów, iż już dojeżdża do Wałcza, w którym sobie bohatera umiejscowiłem, i żebym mu podał dokładny adres, gdyż chce historię nagłośnić. Zawracał z drogi, używając słów powszechnie uważanych za obelżywe.


Zobacz wideo


Zaproszenie od ojca Imperatora
O wkręcaniu polityków mógłbym opowiadać jeszcze długo – gdyż robiłem to także w dni inne niż 1 kwietnia. W 2010 r. oszukiwałem Lecha Wałęsę, iż NASA chce wysłać jego nasienie w kosmos jako wybitnego przedstawiciela ludzkości. Prawie uwierzył. W 2013 r. w sejmowym kiosku wykupiłem starter komórkowy i z biur prasowych partii wziąłem numery do wszystkich posłów. Wypisywałem do nich z loży na sali plenarnej i obserwowałem reakcje. Posłanka Fiona wybiegła z sali, gdy puściłem wiadomość, iż ojciec Imperator pilnie wzywa ją do Torunia. Agent Tomek nie dał się uwieść, gdy składałem mu otwarcie erotyczne propozycje, ale na wódkę z obcym człowiekiem – podczas godzin pracy parlamentu – zgodził się wpaść ówczesny minister rolnictwa Marek Sawicki. Wystarczyło podać mu numer pokoju w hotelu sejmowym, gdzie rzekomo mieliśmy pić.
Obrońcy Monte Cassino
To i tak nic szczególnego w porównaniu z fejkowym Stowarzyszeniem Obrońców Monte Cassino, które powołałem do życia razem z kolegą. Zbliżały się wybory parlamentarne, kandydaci zabiegali więc o poparcie kogokolwiek. Problem w tym, iż w Polsce panuje powszechne przekonanie, iż nasze wojska zawsze czegoś wyłącznie broniły i odpierały cudze ataki. Dowodem czego jest choćby już sama nazwa "Ministerstwo Obrony Narodowej". A tak się złożyło, iż Monte Cassino w 1944 r. bronili Niemcy – i to myśmy atakowali. Sprawdzaliśmy więc czujność polityków, dzwoniąc do nich i obiecując poparcie Stowarzyszenia Obrońców Monte Cassino. Zdecydowana większość bardzo nam dziękowała i na oficjalne poparcie się zgadzała. Najbardziej zaszczycony był Smerf Paranoik, historyk z wykształcenia, wykładowca akademicki. Zawsze czujny, tym razem spisku nie wykrył.


Wspominam o tym wszystkich historiach dlatego, by przestrzec Czytelników: dziś nie wszystkie newsy w mediach będą prawdziwe. Warto więc wyrobić sobie zdrowy nawyk i nie od razu wierzyć, iż wszystko, co piszą w Internecie, to prawda. A potem trzymać się tej formuły. Nie tylko w prima aprilis.


Michał podczas udawania podsłuchiwania VIP-ów na Stadionie Narodowym fot. archiwum prywatne


SPONSOR: VOLKSWAGEN GROUP POLSKA SP. Z O.O.
Idź do oryginalnego materiału