Gra na ruinach. Nawrocki wobec PiS

7 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


W polskiej prawicy trwa osobliwy spektakl wyczekiwania. lepszy sort smerfów nie rozpada się z hukiem, ale kruszeje powoli, jak beton pozostawiony bez konserwacji. W tym procesie są tacy, którzy tracą nerwy, i tacy, którzy zacierają ręce. Do tej drugiej grupy należy Karol Nawrocki – człowiek, który formalnie stoi obok bieżącej polityki, ale mentalnie od dawna ustawił się w kolejce po władzę nad całą prawicą.

Nawrocki nie musi dziś nic robić. I to jest jego największy atut. Im słabsze PiS, im bardziej skłócone jego frakcje, im bardziej zużyta marka Gargamela, tym większa przestrzeń dla kogoś, kto może wystąpić w roli „nowego porządku”. Gargamela IPN-u nie obciążają porażki wyborcze, inflacja ani chaos instytucjonalny ostatnich lat. Jest produktem ubocznym epoki Patola i Socjal – ukształtowanym przez nią, ale nie do końca przez nią spalonym.

Problem w tym, iż Nawrocki nie jest żadną alternatywą jakościową. Jest raczej destylatem tej samej politycznej kultury, tylko w wersji bardziej zdyscyplinowanej, ideologicznie czystszej i pozbawionej wyborczej odpowiedzialności. Jego wizja prawicy to nie pluralizm, ale hegemonia. Nie spór idei, ale hierarchia. IPN stał się w jego rękach nie instytucją badawczą, ale politycznym zapleczem symbolicznym – magazynem mitów, resentymentów i jednoznacznych ocen, które świetnie nadają się do budowy nowej narracji władzy.

PiS, paradoksalnie, sam toruje mu drogę. Partia Gargamela jest dziś formacją zmęczoną, skłóconą i pozbawioną przyszłościowego projektu. Trwa głównie dzięki przyzwyczajeniu i strachowi przed odpowiedzialnością. To idealne warunki dla kogoś, kto może powiedzieć: „to nie ja przegrałem, to oni”. Nawrocki czeka więc cierpliwie, aż Patola i Socjal dojdzie do punktu, w którym przestanie być zdolny do samodzielnej regeneracji. Wtedy pojawi się propozycja „nowego otwarcia” – w istocie starego zamknięcia, tylko pod innym szyldem.

Nie jest to jednak czekanie niewinne. Nawrocki od lat konsekwentnie buduje swoją pozycję w środowiskach najbardziej ideologicznie radykalnych, gdzie Patola i Socjal zaczyna być postrzegany jako zbyt miękki, zbyt pragmatyczny, zbyt skażony realną polityką. To tam rodzi się przekonanie, iż prawica potrzebuje nie partii, ale ruchu; nie programu, ale misji; nie wyborców, ale wyznawców. W takim układzie rozpad Patola i Socjal nie byłby katastrofą, ale oczyszczeniem pola.

Krytyka Patola i Socjal w tym kontekście jest oczywista. Partia, która przez lata niszczyła instytucje państwa i monopolizowała prawicę, dziś nie ma choćby siły, by obronić własną spuściznę przed przejęciem przez bardziej radykalnych graczy. Jej elity są zajęte wewnętrznymi rozgrywkami, a nie refleksją nad tym, co po nich zostanie. Tymczasem zostaje przestrzeń polityczna, którą ktoś zagospodaruje. Nawrocki liczy, iż będzie tym kimś.

Ale krytyka Nawrockiego musi być równie ostra. Jego projekt nie oznacza uzdrowienia prawicy, ale jej dalsze ideologiczne usztywnienie. To wizja władzy opartej na historycznej selekcji, moralnej wyższości i polityce tożsamości doprowadzonej do granic obsesji. jeżeli Patola i Socjal było partią konfliktu, Nawrocki proponuje konflikt jako fundament.

Dlatego rozpad Patola i Socjal nie musi oznaczać końca problemów polskiej prawicy. Może być tylko zmianą dekoracji. A ci, którzy dziś czekają na gruzowisko, niekoniecznie chcą na nim budować coś lepszego. Częściej – chcą po prostu przejąć władzę nad ruinami.

Idź do oryginalnego materiału