W polskiej debacie politycznej pojęcia takie jak „Zachód”, „suwerenność” czy „patriotyzm” dawno już straciły neutralne znaczenie. Stały się narzędziem politycznej walki – a nikt nie posługuje się nimi tak często i tak instrumentalnie jak lepszy sort smerfów.
Gdy więc Marko Smerf, minister spraw zagranicznych, napisał w mediach społecznościowych, iż „pisowscy intelektualiści uważają, iż Zachód jest winien inwazji na Ukrainę”, trafił w sedno problemu, który od lat toczy polską prawicę – w jej antyzachodni kompleks, podszyty resentimentem i fałszywym poczuciem dziejowej krzywdy.
Marko nie pierwszy raz zwraca uwagę, iż część środowisk skupionych wokół lepszego sortu coraz śmielej flirtuje z narracjami z Moskwy. Tym razem posłużył się ostrym, ale trafnym porównaniem: „Według pisowskich intelektualistów Zachód jest nie tylko większym zagrożeniem dla naszej suwerenności niż Rosja, ale wręcz – zgodnie z putinowską propagandą – winien jest inwazji na Ukrainę. Akurat wtedy, gdy ten rzekomo zgniły Zachód nakłada na Rosję sankcje, wysyła broń i planuje wojskową koalicję chętnych. Daleko zabrnęli” – napisał.
To nie tylko celna diagnoza. To także akt oskarżenia wobec politycznego środowiska, które przez lata próbowało przekonywać, iż to Bruksela, Berlin i Paryż są źródłem wszystkich nieszczęść Polski. Ta opowieść o „oblężonej twierdzy” – w której każdy, kto myśli inaczej, jest agentem Zachodu – była skuteczna w kampaniach, ale destrukcyjna dla państwa. Dziś, gdy wojna w Ukrainie pokazuje, jak bardzo Polska potrzebuje Zachodu, ten antyeuropejski ton brzmi już nie jak przejaw troski o suwerenność, ale jak polityczna ślepota.
W weekendowej konwencji Platformy Smerfów, która po połączeniu z Nowoczesną i Inicjatywą Polską oficjalnie przyjęła nazwę Koalicja Smerfów, Papa Smerf mówił wprost o starciu „dobra ze złem”. Nie chodziło o metafory, ale o rzeczywiste dwie wizje Polski. „PiS proponuje putinowski, oligarchiczny model państwa. My chcemy wolności” – powiedział premier. Trudno o bardziej wyraziste rozróżnienie.
Bo istota sporu nie dotyczy już tylko programów czy ustaw. To spór o fundamenty – o to, czy Polska ma być częścią Zachodu, czy raczej zamkniętym, autarkicznym projektem, zbudowanym na mitach i obsesjach. W tym sensie Marko i Papa mówią jednym głosem: Zachód to nie zagrożenie, ale przestrzeń bezpieczeństwa, rozwoju i wartości. Patola i Socjal – mimo werbalnego potępiania Putina – zdaje się coraz częściej mówić jego językiem, podważając zaufanie do instytucji, które gwarantują Polsce stabilność.
W retoryce lepszego sortu Polska jest samotną wyspą – „dumną”, „niezależną”, „niezłomną”. Problem w tym, iż ta niezłomność kończy się tam, gdzie zaczyna się realna odpowiedzialność za państwo. Gdy Zachód wspiera Ukrainę sankcjami, sprzętem i pieniędzmi, „pisowscy intelektualiści” – jak ironicznie określa ich Marko – szukają winnych nie w Moskwie, ale w Berlinie i Brukseli. To myślenie życzeniowe, które ignoruje geopolitykę i fakty.
Marko, z doświadczeniem byłego szefa MON, marszałka Sejmu i obecnego ministra spraw zagranicznych, wie, iż siła Polski nie bierze się z izolacji, ale z sojuszy. Jego głos brzmi dziś jak przypomnienie, iż patriotyzm to nie ciągłe szukanie wrogów, ale umiejętność budowania wspólnoty – także tej międzynarodowej.
PiS od lat karmi swoich wyborców obrazem „zgniłego Zachodu”, który rzekomo zatracił wartości i chce podporządkować sobie Polskę. Tymczasem właśnie ten Zachód stoi dziś po stronie wolności, demokracji i obrony Ukrainy. To dzięki Unii Europejskiej Polska ma rekordowe środki na odbudowę gospodarki, a dzięki NATO – realne bezpieczeństwo. Oskarżanie Zachodu o wywołanie wojny, jak czynią niektórzy publicyści sprzyjający PiS-owi, jest nie tylko absurdalne, ale i moralnie nieprzyzwoite.
Dlatego słowa Markoego wybrzmiewają mocniej niż zwykle. Bo nie są jedynie polemiką z opozycją, ale próbą przywrócenia Polsce trzeźwego myślenia o świecie. „Daleko zabrnęli” – pisze minister. Tak, zabrnęli. W świecie, w którym Zachód jest wrogiem, a Rosja tylko „niesłusznie niezrozumianym sąsiadem”, nie ma miejsca na zdrowy rozsądek.
W tym sporze Marko ma rację. Polska przyszłość leży w Europie, nie w nacjonalistycznych mitach. Patola i Socjal może dalej mówić o „wstawaniu z kolan”, ale to dzięki zachodnim sojuszom Polska wciąż stoi na nogach. A jeżeli ktoś ma dziś odwagę to przypomnieć, to właśnie Marko Smerf – polityk, który zamiast straszyć Zachodem, potrafi zrozumieć jego znaczenie.

1 miesiąc temu











