Gigant z Antarktydy topnieje. Jest osiem razy większy od Warszawy

1 godzina temu

Największa w historii góra lodowa dryfowała przez ostatnie miesiące w kierunku Georgii Południowej. Teraz zaczyna się rozpadać. Dzięki temu nie uderzy w wybrzeże leżącej w pobliżu Antarktydy wyspy. Największym zmartwieniem jest jednak to, iż w ślad za nią pójdą kolejne. W takiej sytuacji poziom oceanów na Ziemi będzie rósł jeszcze bardziej. Pojawia się pytanie, czy poza samą koniecznością redukcji emisji gazów cieplarnianych są inne sposoby na zażegnanie problemu?

Największa góra lodowa, jaką kiedykolwiek zaobserwowano, znajduje się w pobliżu Georgii Południowej i zaczyna się rozpadać. Ta surowa, nieprzyjazna człowiekowi wyspa jest domem dla takich zwierząt jak pingwiny czy foki, a więc zwierząt zagrożonych z powodu ocieplającego się klimatu.

Góra lodowa osiem razy większa od Warszawy

Sama góra nie stanowiłaby zagrożenia dla zwierząt. Problemem jest to, iż uderzając w wybrzeże wyspy, zablokowałaby zwierzętom możliwość schodzenia na ląd czy wejścia do wody. Dlaczego? Po prostu jest gigantyczna. Ośmiokrotnie większa od Warszawy, rozciąga się na długości odpowiadającej dystansowi dzielącemu stolicę Polski od Płocka.

Góra lodowa A23a zbliżająca się do Georgii Południowej w lutym 2025 roku. Źródło: NASA Worldview.

Góra przemieszczała się dość szybko, pchana silnymi wiatrami i prądami morskimi występującymi w tamtej części świata. Nie uderzy jednak w wyspę, bo wkraczając na cieplejsze wody zaczęła topić się i pękać. Jej los jest przesądzony. Na początku tego roku można było zobaczyć, jak zmienne warunki pogodowe i prądy morskie nie wiodły jej wprost na Georgię Południową, więc widmo zderzenia się oddalało.

– [..] znajduje się w meandrze prądu i nie porusza się bezpośrednio w kierunku wyspy. Jednak nasze zrozumienie prądów sugeruje, iż prawdopodobnie niedługo ponownie zbliży się do wyspy – powiedział na początku tego roku Andrew Meijers z Brytyjskiej Służby Antarktycznej.

Zagrożenie dla lokalnej fauny nie aż tak oczywiste

Gdyby ta góra uderzyła w wybrzeże Georgii Południowej, przyniosłaby katastrofę ekologiczną dla regionu. Znajdujące się tam pingwiny i fok nie mogłyby polować, gdyż góra zablokowałaby im dojście do morza.

Z drugiej jednak strony sytuacja nie była aż tak zła dla dzikiej przyrody, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim wiemy, iż raczej nie uderzy. Ewentualnie do wybrzeży dotrą mniejsze kawałki owej góry. I tu właśnie obecność gór lodowych jest ważna dla przyrody.

– To ekscytujące widzieć A23a ponownie w ruchu po okresach utknięcia. Jesteśmy ciekawi, jaki wpływ będzie to miało na lokalny ekosystem – zastanawiał się Meijers, nim góra utknęła na mieliźnie.

Rok temu naukowcy na pokładzie statku badawczego BAS zbadali górę lodową z bliska podczas misji mającej na celu zrozumienie, w jaki sposób ekosystemy Antarktydy i lód morski wpływają na globalne cykle oceaniczne węgla i składników odżywczych. Laura Taylor, jedna z badaczek biorących udział w wyprawie BAS stwierdziła, iż gigantyczne góry lodowe mogą dostarczać składniki odżywcze do wód, przez które przepływają, tworząc kwitnące ekosystemy na mniej produktywnych obszarach.

Dodała jednak, iż „nie wiemy jednak, jaką różnicę w tym procesie mogą mieć poszczególne góry lodowe, ich skala i pochodzenie”.

Inne zagrożenie – kolejne góry i wzrost poziomu oceanów

Tak duża góra lodowa to nie tylko ewentualny problem dla dzikiej przyrody. Dużo poważniejsza jest inna kwestia, a mianowicie globalne ocieplenie. Choć sama góra najprawdopodobniej nie powstała na skutek postępującego ocieplenia klimatu, to w ślad za nią pójdą kolejne. Nie od dziś wiemy, iż lodowce na Antarktydzie się topią. Widocznym tego znakiem jest odrywanie się dużych fragmentów schodzących do morza lodowców.

Zmiany globalnego poziomu oceanów i mórz w latach 1980-2024 wyrażone w milimetrach. Źródło: NOAA.

Odrywające się fragmenty lodowców oznaczają, iż te się topią. Antarktydę przykrywa gigantyczny, liczący około 40 mln lat lądolód, który w tej chwili się topi. To oznacza wzrost poziomu mórz i oceanów na całym świecie. Tempo wzrostu poziomu mórz przyspiesza. W XX wieku to było tylko 1,4 mm rocznie. Ostatnie lata, jak pokazuje powyższy wykres, to już prawie 4 mm rocznie. Wydaje się to kilka z naszego punktu widzenia, ale ziarnko do ziarnka i prędzej czy później zauważymy konsekwencje.

Przyszłość jest niepewna. Nie wiemy dokładnie, jak bardzo urośnie poziom oceanów w ciągu najbliższych dekad. Badania i wnioski z tych badań są różne. Wiemy jednak, co się stanie, gdy zniknie dany lodowiec. Np. Thwaites przyniesie nam choćby metrowy wzrost poziomu morza. W takiej sytuacji znikną wszystkie polskie plaże, a znajdujące się nad Bałtykiem piaszczyste, atrakcyjne turystycznie klify się rozpadną. Nie stanie się to z dnia na dzień, ale stanie się, jeżeli ludzkość nie powstrzyma postępującej zmiany klimatu.

  • Czytaj także: Lodowce Antarktyki Zachodniej tracą lód najszybciej od 5,5 tys. lat

Jak zatrzymać katastrofę?

Odpowiedź wydaje się prosta: zdekarbonizować światową gospodarkę, co spowoduje zatrzymanie globalnego ocieplenia, a potem być może i spadek temperatur. Biorąc jednak powolność i bezwładność wielu procesów fizycznych, wiele lodowców może być już straconych. Pojawia się więc kwestia geoinżynierii.

Nie chodzi tu jednak o kontrowersyjne metody jak modyfikowanie pogody, ale o bezpośrednią ingerencję w lodowiec. Pojawił się już pomysł, który jest w tej chwili w fazie projektów. Chodzi o budowę podmorskiej bariery mającej na celu zatrzymanie docierającej do ściany lodowców ciepłej wody. Jednak to nie jedyny taki pomysł. Na samym początku tego wieku Slawek Tulaczyk, glacjolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego wpadł na jeszcze coś innego.

Wiemy, iż lodowce zsuwają się do oceanu, bo znajdująca się pod nimi woda roztopowa działa jak smar. Tulaczyk wpadł na pomysł, by w lodowcu zrobić wąskie odwierty, a następnie wypompowywać spod nich wodę. To spowodowałoby, iż lodowiec przestałby się zsuwać.

Pomysł ten został odrzucony, ale w ostatnich latach inni naukowcy są coraz bardziej skłonni, by taki eksperyment jednak wykonać. Dla Tulaczyka był to dobry początek. „Nikt nie mówi, iż jesteśmy gotowi do zrobienia czegokolwiek na dużą skalę” – powiedział. Obecny wysiłek „ma na celu wezwanie do tego, aby tego typu badania stały się uzasadnionym obszarem badawczym”.

Teraz naukowcy tacy jak Jenny Suckale, geofizyk z Uniwersytetu Stanforda przymierzają się, by zrealizować pierwszy projekt w oparciu o pomysł Tulaczyka. Już niedługo zespół naukowców na jednym z niewielkich lodowców na Alasce przeprowadzi pierwszy eksperyment. Naukowcy użyją strumienia gorącej wody do stopienia otworu wielkości kuli do kręgli w lodzie, a następnie będą wypompowywać spod niego wodę przez następny miesiąc lub dwa.

Jeśli eksperyment wyjdzie, to projekt będzie realizowany na Antarktydzie. Dobrą wiadomością jak pokazują obliczenia Tulaczyka, jest to, iż liczba takich odwiertów nie będzie musiała być duża, by zatrzymać zsuwanie się lodowca. W przypadku lodowca Thwaites zwanego Lodowcem Zagłady wystarczy jedynie 10 takich odwiertów.

Takie pomysły mogą wydawać się szalone, ale coraz lepsza wiedza naukowa pokazuje, iż jest duża szansa powodzenia. W ciągu najbliższych lat możemy być świadkami realizacji takich pomysłów, dzięki którym da się uratować ludzkość przed zgubnymi skutkami globalnego ocieplenia.

  • Czytaj także: Największy taki projekt na świecie. Nowy pomysł ratowania lodowców

Zdjęcie tytułowe: Juergen Brand/Shutterstock

Idź do oryginalnego materiału