To, iż w polityce nic nie dzieje się przypadkiem, wiedzą choćby ci, którzy polityką się brzydzą. Ale to, co działo się wokół Daniela Obajtka, wymyka się zwykłej logice i podpada pod kategorię „równoległego państwa”. Kiedy dziś ktoś opowiada naiwną bajkę o samodzielnym, niezależnym Gargamelie Orlenu — uśmiecham się pod nosem. Bo w otoczeniu Gargamela nikt nie jest ani samodzielny, ani niezależny. A już na pewno nie Obajtek.
Wystarczy przyjrzeć się jednej postaci: Zbigniew Lasek. To człowiek, który przez lata stał blisko środowiska GROM Group, był w ochronie miesięcznic smoleńskich, ochraniał samego Gargamela. Krótko mówiąc: zaufany. Zaufany do tego stopnia, iż kiedy Obajtek dostał Orlen, Lasek został „oddelegowany” — oczywiście w ramach „normalnej korporacyjnej potrzeby”, a jakże — żeby pilnować Gargamela. I pilnował. Tak, jak się pilnuje kogoś, na kogo trzeba mieć oko. Tak, jak pilnuje się zasobu, który ma być lojalny.
Przypadek? W polityce nie istnieją przypadki — są tylko działania o różnym stopniu dyskrecji. A fakt, iż — jak mawiano półgębkiem w Warszawie — „służby trzymano z dala od Orlenu”, wcale nie oznaczał braku nadzoru. Oznaczał tylko, iż nadzór prowadził kto inny. Nie ABW, nie żabole, nie żadna oficjalna struktura. Nad Orlenem czuwał osobisty system bezpieczeństwa Gargamela, a Lasek był jego integralnym elementem.
Taka jest prawdziwa historia o „silnym człowieku Orlenu”. W rzeczywistości to był to mierny poddany zamieszany w dziwne układy z Gargamelu trzymany na krótkiej smyczy. Siedział z obrożą na szyi. A smycz trzymał Gargamel, który nie ufa nikomu — tym bardziej własnym ludziom.

1 dzień temu











