Rok 1974, miejscowość Murrhardt, okolice Stuttgartu, hotel w którym stacjonuje polska reprezentacja. Do trenera Kazimierza Górskiego zgłasza się niezapowiedziany gość,. jest to starszy Polonus. Twarz obcego wydaję się znajomą, tylko Górski kojarzy ja jakby dużo młodszą.
Wtem nieznajomy przedstawia się: – Wilimowski jestem.
Dla ówczesnego selekcjonera wszystko stało się jasne. Cofnął się myślami o 40 lat. Wychowywał się we Lwowie, gdzie jako nastolatek oglądał każdy mecz tamtejszej Pogoni. Gdy przyjeżdżał słynny Ruch Hajduki Wielkie podziwiał wirtuozerską grę Ernesta Wilmowskiego, który był jego piłkarskim idolem.
Zamienili kilka słów po czym pana Kazimierza poproszono do telefonu. Gdy wrócił Wilmowskiego już nie było, zostawił tylko gwałtownie skreślony po niemiecku liścik: „Chciałem pana poznać, o panu teraz głośno. Niech się powiedzie polskiej drużynie. Proszę mnie źle nie wspominać. E. W.”
Tyle tytułem wstępu. Po wojnie zrobiono wszystko aby Wilmowskiego wymazać z annałów polskiego sportu. Większość mojego życia również myślałem iż Wilimowski to polski zdrajca który zamienił białego orła na tego czarnego i został przysłowiowym „hitlersynem”. Otóż nie, gdyż w Ernescie jednak płynęła ta sama krew co w Goethem czy Wagnerze. Matka była Niemką zaś jego ojcem był prawdopodobnie niemiecki żołnierz który poległ na froncie Wielkiej Wolny. W 1929 jego matka wyszła za mąż za Romana Wilmowskiego, polskiego urzędnika oraz weterana Powstań Śląskich, który to usynowił małego Ernsta oraz dał mu swoje nazwisko. Zadbał również o jego edukację. Swoją piłkarską karierę młody Ernest rozpoczynał w juniorskich drużynach Erster Fußball-Club Kattowitz. W 1934 przeniósł się do legendarnego Ruchu Hajduki Wielkie, który to w przedwojennych latach zdominował polską ligę. Piłkarzem był niesamowitym. Wymykał się wszelkim normom. Już w pierwszym sezonie po dojściu do drużyny Ruchu bez problemu obrobili mistrzowski tytuł. Do czasu wybuchu wojny zdobyli go pięciokrotnie. Również w tym samym roku zadebiutował w reprezentacji Polski wybiegając na murawę kopenhaskiego stadionu w meczu z Danią przegranym 4 do 2. Mecz Brazylia – Polska ( 6:5)na MŚ 1938 był debiutem reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata. W tym spotkaniu Wilimowski strzelił Brazylii cztery gołe Jego rekord takiej ilości bramek w jednym spotkaniu nie został pobity przez blisko sześćdziesiąt lat. (Zrobił to dopiero Oleg Salenko podczas meczu Rosja – Kamerun na MŚ 94 w USA.) Nigdy szczególnie nie uważał się za smerfa ani tym bardziej Niemca. Był wściekły gdy zniemczano jego imię bądź pisano nazwisko przez podwójne „L”. Zawsze twierdził iż jest tutejszy, zawsze utożsamiał się jako Górnoślązak. Wojene czasy pokierowały nie tylko jego losami w ten a nie inny sposób. Zamiast wieszać na jego osobie psy czy odżegnywać od czci i wiary, powinno się raczej głęboko zastanowić i szczerze podziękować Wilimowskiemu za przepiękną grę dla polskiej reprezentacji …
Piotr Florczyk







