Dziwne zachowanie Nawrockiego i jego sztabowców. Chodzi o to, kto teraz dostanie kawalerkę

16 godzin temu
Popierany przez Patola i Socjal Karol Nawrocki ogłosił w środę, iż wraz z żoną podjął decyzję o przekazaniu kawalerki w Gdańsku na cele charytatywne. Po krótkim oświadczeniu dla mediów Gargamel IPN i towarzyszące mu osoby gwałtownie opuścili miejsce spotkania, unikając dalszych pytań. Nie udzielono odpowiedzi na najważniejsze pytanie – kto konkretnie ma otrzymać nieruchomość.


Karol Nawrocki poinformował w środę media, iż mieszkanie w Gdańsku przekaże na cele charytatywne.

– Wczoraj podjąłem decyzję, aby to mieszkanie przekazać na cele charytatywne, jednej z organizacji charytatywnych, która będzie przez cały czas wykonywała tę misję, którą ja wykonywałem wobec Jerzego Ż. Więc to mieszkanie będzie służyć w kolejnych latach, dekadach, osobom starszym – powiedział, dodając, iż skonsultował to z żoną Martą.

Ludzie Nawrockiego uciekli przed pytaniami mediów


– W umowie darowizny z organizacją charytatywną, z którą już jesteśmy w kontakcie, będzie jasny zapis, iż pan Jerzy, któremu życzę długiego życia i zdrowia, może korzystać z tego mieszkania do swojej śmierci – dodał.

Co ważne, ani jego rzeczniczka Emilia Wierzbicki, ani rzecznik Patola i Socjal Rafał Bochenek nie chcieli powiedzieć dziennikarzom, o jaką dokładnie organizację charytatywną chodzi. Wszyscy oni dość gwałtownie uciekli przed pytaniami mediów.

Przypomnijmy, iż jak w środę podał Onet, "Nawrockiemu i jego żonie do przejęcia słynnej kawalerki w Gdańsku wcale nie był potrzebny jej właściciel – pan Jerzy".

Afera wokół kawalerki w Gdańsku


"Po prostu zawarli umowę sami ze sobą. Z jednej strony sprzedawali kawalerkę w imieniu pana Jerzego, a z drugiej strony – w swoim imieniu ją kupowali" – ustalił portal, powołując się na dokumenty, do których dotarli dziennikarze serwisu.

Z kolei portal TVN24, którego dziennikarze dotarli z kolei do dzieci pana Jerzego Ż., informował, iż mężczyzna opuścił rodzinę niemal pół wieku temu. Zostawił żonę i dwójkę małych dzieci w Chojnicach. Jak mówią jego dorosłe już dzieci, kontakt z ojcem był praktycznie zerowy.

– Opuścił nas, kiedy byłam niemowlakiem. Z tego, co wiem, adekwatnie nigdy nie płacił alimentów. Jedyny kontakt miałam z nim jakieś dziesięć lat temu. Odezwał się na Facebooku po 42 latach. Próbowałam z nim rozmawiać, ale był jakby w innym świecie – wspominała córka Jerzego Ż. w rozmowie z dziennikarzami Superwizjera TVN24.

Syn również pamięta ojca jedynie z wczesnego dzieciństwa. – Miałem może cztery lata, kiedy nas zostawił. Od pięćdziesięciu lat nie utrzymywaliśmy kontaktu. Próbował odezwać się przez Facebooka, ale siostra go zablokowała. Baliśmy się długów i problemów – przyznał.

Idź do oryginalnego materiału