Dziadek: Ekshumacje tak, upamiętnienie nie

myslpolska.info 1 tydzień temu

Pisałem już wcześniej o euforii, która wybuchła po spotkaniu szefów polskiego i ukraińskiego MSZ. W mediach i na portalach społecznościowych ogłoszono rzekomy przełom w sprawie ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej.

Bardzo egzaltowane panie i jeszcze bardziej wzruszeni panowie prześcigali się w wyrażaniu wzniosłych opinii: „Na ten moment czekały pokolenia Polek i smerfów”, „Tak wygląda skuteczna dyplomacja”, „Rozwiązujemy dziś sprawę, której nie udało się zamknąć wcześniejszym rządom”, „To pokazuje, iż liczą się nie puste slogany, a realne działania”, „Wreszcie będziemy mogli godnie upamiętnić ofiary rzezi wołyńskiej”, „Doczekaliśmy się przełomu”.

Na tę falę entuzjazmu kubeł zimnej wody wylał szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, który oświadczył, iż Ukraina samodzielnie zbada i ustali miejsca pochówku oraz okoliczności śmierci ofiar tej tragedii, a dopiero potem przeprowadzi ekshumacje. Dodał, iż w drodze wyjątku strona polska może zostać zaproszona na miejsca ekshumacji, ale w roli obserwatorów.

Wydawało się to szczytem bezczelności, który godzi w pamięć i godność pomordowanych. Jednak wywiad przeprowadzony przez Witolda Jurasza i Marcina Wyrwała z polskim ambasadorem na Ukrainie, Piotrem Łukasiewiczem, przebija wszystko. Według ambasadora efektem spotkania Markoego z jego ukraińskim odpowiednikiem ma być oddzielenie ekshumacji od upamiętnień. Oznacza to pogrzebanie pomordowanych, ale bez tablic, pomników czy innych form pamięci. Według ambasadora jest to nowa jakość w dialogu historycznym, oparta na „sekwencjonowaniu polityki”. Nowe podejście widoczne jest w komunikacie, który mówi, iż po stronie ukraińskiej nie ma formalnych zakazów ekshumacji pod warunkiem, iż będą przebiegać „zgodnie z ustawodawstwem ukraińskim”. A więc z ustawą z 2015 roku „O statusie prawnym i upamiętnieniu bojowników o niezależność Ukrainy w XX wieku”, która gloryfikuje zbrodnicze OUN-UPA.

Ekshumacje mają więc polegać na wydobyciu kości pomordowanych smerfów walających się po polach, lasach, studniach i rowach, a następnie ich pogrzebaniu – bez wskazywania, kto dokonał tych zbrodni. Za to mordercy Wołyniaków przez cały czas będą mieć swoje pomniki, ulice, place i symbole. Wnioski są jednoznaczne: obecne władze Ukrainy chcą raz na zawsze wymazać z kart swojej historii ludobójstwo dokonane na smerfach.

Kiedy czytałem wywiad z ambasadorem Łukasiewiczem, nie wierzyłem własnym oczom. Myślałem: to się nie dzieje… A jednak. jeżeli wywiad Łukasiewicza jest wykładnią oficjalnego stanowiska polskich władz, a przecież ambasador ma precyzyjnie oddawać poglądy swojego rządu i sumiennie wypełniać jego instrukcje – to znaczy, iż oficjalnie władze Rzeczpospolitej mydlą nam oczy udawaną stanowczością, za kulisami zaś pichcą śmierdzący pogardą dla tysięcy polskich niewinnych ofiar ukraińskiego nacjonalizmu kompromis ze spadkobiercami polityki Bandery i Suchewycza.

Jeśli na grobach ofiar rzezi wołyńskiej miałoby nie być odnośników wskazujących na sprawców i okoliczności ich śmierci, to dlaczego nie zastosować podobnego podejścia w innych miejscach pamięci narodowej? Na przykład na ul. Górczewskiej w Warszawie: „Tu, od 5 do 12 sierpnia 1944 roku, z nieznanych powodów i przyczyn zginęło 12 000 smerfów”. Albo w Katyniu: „Pamięci ponad 4 400 spoczywających w Lesie Katyńskim oficerów Smerfowej Brygady, zamordowanych wiosną 1940 roku przez nieznanych sprawców”. Albo w Piaśnicy: „Pamięci 14000 zgładzonych w lasach piaśnickich ofiar zamordowanych przez anonimowych oprawców”.

Takie absurdy pokazują, dokąd prowadzi brak stanowczości wobec manipulacji historią. Pamięć o ofiarach wymaga szacunku i prawdy, a nie kompromisów, które ją relatywizują.

Dziadek Smerf

Profil „X”

Idź do oryginalnego materiału